Bernd Kistenmacher – znany niemiecki kompozytor muzyki elektronicznej, autor ponad 20 płyt, aktywnie koncertujący. Chętnie zgodził się odpowiedzieć na kilka pytań.
D.K.: Jak się zorientowałem Bernd, nie ma zbyt wielu wywiadów z Tobą po polsku, dlatego wybacz jeżeli pytania będą się powtarzać z tymi jakie udzielasz w innych rozmowach z dziennikarzami zachodnimi. Część pytań napisał mój kamrat Mariusz Wójcik, znany w Internecie propagator muzyki elektronicznej.
D.K.: Wiem że na początku słuchałeś Pink Floyd, Tangerine Dream, Klausa Schulze. Byłeś głownie dziennikarzem, robiłeś wywiady. Ale pewnego dnia poczułeś że też możesz dać coś z siebie jako muzyk?
B.K.: Nigdy nie byłem prawdziwym dziennikarzem w tamtym okresie. Pisałem tylko raporty o syntezatorach i muzyce elektronicznej dla lokalnej audycji radiowej. Byłem tylko fanem muzyki elektronicznej, któremu udało się odkryć wiele muzyki od Aphrodite’s Child do Pink Floyd. To były czasy gdy byłem młody, kiedy muzyka ta była bardzo świeża i nowa niż cokolwiek innego co słyszałem do tej pory. Były to początki lat 70. Wtedy też odkryłem Tangerine Dream i Klausa Schulze i to zmieniło moje życie. Zacząłem śledzić wszystko co miało związek z tzw. szkołą berlińską. Pod koniec lat 70. w muzyce zaczynała się era punk rocka, a syntezatory były tańsze i bardziej wszechstronne. Wielu artystów mogło je wtedy kupić i zastosować w swojej twórczości, czego przykładem był rozkwit zespołów pop, szeroko wykorzystujących te instrumenty w studio. Był to jednocześnie koniec muzyki elektronicznej i jej aury, czegoś wyjątkowego. Przestała być elitarna. Wielu weteranów tej sceny zaczęło też zmieniać sposób myślenia i koncentrowało się na innych stylach muzycznych. Nie chciałem tego i w wieku 21 lat zacząłem stawiać pierwsze kroki w eksperymentach dźwiękowych, zawsze starając się nawiązywać do dorobku „starej” el-muzyki. Moim zdaniem wiele jeszcze było do powiedzenia, dlatego chciałem dodać coś od siebie.
M.W.: Bernd, czym właściwie dla ciebie jest muzyka?
B.K.: Dla mnie, muzyka to sposób wyrażenia siebie i swoich uczuć, ale także szansa ucieczki. Mogę „mówić” o moim widzeniu świata i odczuciach nie wymawiając jednego słowa. Mogę malować swoje własne obrazy. Poza ludźmi, których kocham, muzyka jest najważniejszą częścią mojego życia.
D.K.: Zadebiutowałeś piękną płytą Head – Visons. To był dojrzały projekt. Czy dostajesz jeszcze czasami listy od fanów którzy wspominają tą muzykę?
B.K.: Head-Visions był wstępem do mojej kariery. Kiedyś jeden z fanów napisał o nim, że jest „najlepszym albumem Klausa Schulze, którego Klaus nigdy nie nagrał”. Jestem z tego dumny, gdyz był on w tych czasach moim wielkim bohaterem. Od czasu do czasu, ludzie reagują na tą muzykę, jak można sie przekonać np. na YouTube. Zapewne niebawem zwrócę uwagę na tą płytę ponownie.
M.W.: Opowiedz o swoich muzycznych inspiracjach, Wszyscy dobrze wiemy o Twojej miłości do muzyki weteranów sceny EM. Ale czy Bernd Kistenmacher słucha innej muzyki?
B.K.: Wspomniałem o tym nieco wcześniej. Po wielu latach śledzenia ich, przyszedł czas na odejście od tego. Musiałem odnaleźć własną drogę. Długa przerwa pomogła mi być bardziej szczerym wobec tego co czuję i sobie życzę. Dziś łatwiej mi wyartykułować moją muzykę jak nigdy przedtem. Nie boję się już nie brzmieć jak muzyk „szkoły berlińskiej”, który żyje przeszłością. Nie chcę tego. Ciągle nie jestem jeszcze odpowiednio radykalny. Wiem to. Ale znalazłem własną drogę. To pewne. Nie słucham zbyt wiele innej muzyki, może poza „bla bla bla” z radia. Lubię muzykę filmową, z której bardzo mi się spodobała ścieżka dźwiękowa do filmu „Incepcja”. Najlepsza muzyka, jaką słyszałem od 10 lat.
D.K.: Celebrowanie nastroju, pewne dostojeństwo słyszalne w Twojej muzyce, czyj to wpływ?
B.K.: Lubię tworzyć rodzaj melancholijnego majestatu w mojej muzyce. Nigdy nie byłem sympatykiem minimalizmu w muzyce elektronicznej. Wolę brzmienie, które porusza umysł. Coś, co lubisz zagrać głośno i co cię chwyta (mam nadzieję).
M.W.: Myślę iż twoja muzyka ma terapeutyczne oddziaływanie, gdyż ilekroć sięgam po Twoje kompozycje te bardzie hipnotyczne, zawsze się uspokajam. Twoje el dźwięki wprowadzają mnie w stan przyjemnego odrętwienia. Powiedz mi Bernd, jak to jest tworzyć tak kojące dźwięki? Na czym polega komponowanie w Twoim przypadku? Czy są to dźwięki gdzieś zanotowane na PC komputerze, a potem rozwijane w studio, czy to polega na zupełnie spontanicznym tworzeniu, tak jak kiedy twórcy live Electronic music :-)?
B.K.: Niemożliwym jest wyrazić to odpowiednimi słowami. Jak opisać czym jest miłość i co ona oznacza? To samo jest z muzyką. Poza wszystkim co można opisać słowami i liczbami są emocje, o których rozmawiamy. Emocje są lub ich nie ma. Ważne jest aby nie ignorować uczuć, które mam w danej chwili. Próbuję to wyrazić. Ostateczny rezultat jest spontaniczny i kontrolowany tylko przez moje emocje. To dla mnie bardzo ważne. Gdy mam pomysł, staram się go natychmiast zapisać. Dni całkowitej improwizacji odeszły. Zatem próba zatrzymania chwili, jej nastroju, uczuć, opisuje mój sposób komponowania dzisiaj. Później wszystko składam w całość, np. aby stworzyć coś w stylu „Antimatter”, koryguję, dodaję, zmieniam. Ważne jest, że gram wszystkie pomysły nie myśląc o nich. Nie robiłem tego w przeszłości i mam nadzieję, że wychwycisz różnicę. Próbuje nadać znaczenie dźwiękom. Możesz opisać to jako nastrój i zgodzę się z Tobą. Każdy obraz ma w sobie nastrój. Czuję się więc jak malarz, który maluje dźwiękami.
D.K.: Zauważyłem że lubisz komponować długie utwory które wypełniasz pozytywnymi brzmieniami, niczym murarz ubytki w tynku dobrą zaprawą. Rozumiem że jesteś optymistą?
B.K.: Moje kompozycje są teraz krótsze niż wcześniej. Może nie aż tak krótkie? W każdym bądź razie czasy 35-minutowych improwizacji odeszły. “Let It Out!” jest bardzo nietypowy dla mojej współczesnej twórczości, ale był pomyślany jako nawiązanie do 40-lecia „szkoły berlińskiej”. To zdarzyło się tylko raz i dlatego, że byłem o to poproszony. Jednak jeśli dłużej tego posłuchasz, usłyszysz różne motywy – to nie jest tylko jedna długa kompozycja, ale zbiór wielu części, które złożyłem w całość. To samo jest z “Antimatter”. Możesz tego posłuchać od początku do końca, albo poszczególne części jak osobne utwory. Mój optymizm… Muszę być optymistą. Zawsze ryzykowałem, ale bylem przekonany do moich idei. Jak miałbym pracować nie będąc optymistą? Mimo tego, moje widzenie świata jest mniej wesołe. O wiele mniej. Wypełnianie luk w mojej muzyce jest jak wypełnienie ich w moim życiu.
M.W.: Czy w tych czasach tak niszowa muzyka ma popyt? Jak odbierasz to z perspektywy kompozytora? Ja, jako recenzent i fan tej muzyki, spotykam się tu w Polsce z obojętnym postrzeganiem takiej muzyki. Jak widzisz Bernd szanse w promowaniu tej niszowej muzyki?
B.K.: Nie widzę innych okazji i sposobności aby promować moją muzykę jak tylko w ten sposób co inne dziedziny życia. Muszę pracować i jeszcze raz pracować. Wymyślanie nowego, to tylko jedna część gry. Realizacja, czynienie ich rzeczywistymi, to druga strona medalu. Zgadzam się – muzyka elektroniczna to niszowa muzyka. Zawsze taka była. Większość ludzi woli muzykę ze słowami, śpiewem, przekazem. EM tego nie zapewnia. Wydaje się, że większość ludzi nie czerpie przyjemności z wymyślania swoich własnych dodatków do muzyki, którą słyszą. Jest jak jest. Ale nie jest to prawdziwy powód do jej akceptacji lub nie. Jako kompozytor powinieneś wierzyć w swoją pracę. Pozwól potem, żeby rzeczy toczyły się własnym biegiem – ty jesteś przekonany do tego. Wielu ludzi z pewnością dostrzeże Twoją szczerość. Może to jeden powód tego wywiadu? Zawsze poszukiwanie nowych możliwości ogranicza kreatywność, skupiasz się na złych rzeczach. Lepiej wszystko to ignorować i skupić się na pracy. Potem potrzeba odrobinę szczęścia – ale tego też nie możesz kontrolować.
D.K.: Widzę na zdjęciu koncertowym w Twoim zestawie Minimooga. To wspaniały instrument, powiedz jaki osprzęt teraz preferujesz?
B.K.: Obecnie używam więcej urządzeń cyfrowych i syntezatorów typu virtual-analog, DAW i pluginów VST. “Antimatter” jest tego przykładem. Na scenie wciąż używam klawiatur – od stacji roboczych do instrumentów solowych. Nie tęsknię za Minimoogiem, bo „ta pani wciąż umie śpiewać”. Gram na nim tu i tam, nawet na kilku ścieżkach “Antimatter”, ale znacznie mniej niż dawniej. Jestem teraz bardziej otwarty na wszystko, co pozwala mi odnaleźć właściwe brzenie w danym momencie.
M.W.: Bernd, jak to jest być wiernym swojej pasji? Wiem że kilka lat temu wycofałeś się z komponowania muzyki… (2001-2008). A jednak zamiłowanie do komponowania zwyciężyło… Powiedz, co zadecydowało o kontynuowaniu Twojej kariery el muzyka?
B.K.: Zawsze staram się być szczery. Także wobec siebie samego. W 2001 roku osiągnąłem punkt, w którym miałem już dosyć całej sceny muzycznej. Zainwestowałem w nią zbyt dużo wszystkiego – energii, pieniędzy, nadziei. Mój label zbankrutował, miałem kilka okropnych doświadczeń na scenie, nie byłem w stanie tworzyć nowej i dobrej muzyki. Ta szczerość doprowadziła do tego, że przestałem grać. Wróciłem do normalnego życia, pracy, zawodu, itp. Myślałem, że już wszystko jest za mną, ale tak nie było. 6 czy 7 lat temu potrzeba komponowania wróciła ze zdwojoną siłą, bardziej niż się spodziewałem. Znowu zmieniłem swoje życie, wróciłem do niego z nową płytą i koncertem. Miało to miejsce w 2009 roku. Patrząc z perspektywy czasu straciłem nieco miejsca na scenie „starej” elektroniki, wszystko z powodu mojej absencji, ale nie przejmuję się tym ponieważ artystycznie czuję się znacznie lepiej niż przedtem. Czasami opłaca się zatrzymać wszystko na chwilę. Kto zresztą wie, co jest dobre a co nie?
D.K.: Masz za sobą kilka koncertów w ub. roku i już w tym. Jak je oceniasz?
B.K.: Niewiele mogę o tym powiedzieć. Wyprzedałem wszystkie występy, a ludziom generalnie się podobało. Muzyka elektroniczna na żywo jest trudna – patrzysz na kogoś za klawiaturami i to wszystko. To byłoby dobre w katedrze pełnej świec (lubię ten pomysł), ale na normalnym koncercie to za mało. Robisz zatem wszystko jak na koncercie rockowym albo popowym, ze światłami, laserami i temu podobnymi rzeczami ale bez rocka. Żyjemy w czasach wizualizacji. Ludzie chcą zobaczyć – nie tylko posłuchać. Wszystko to z trudem nadaje się do EM i jest to jeden z powodów moich rzadkich koncertów.
D.K. Słucham Celestial Movements, Let It Out! i Beyond The Deep. Mam wrażenie że muzyka jaką tworzysz w ostatnich latach jest równie pełna tej wewnętrznej energii jak starsze nagrania. Jakie masz plany na przyszłość?
B.K.: Wolę mówić o rezultatach i faktach niż o planach. Jestem nieco zabobonny myśląc o tym wszystkim. Oczywiście “Antimatter” nie jest moją ostatnią płytą, będą również kolejne koncerty. To czego naprawdę teraz chcę, to wrócić do studia i zabrać się za nową muzykę. Tylko dla siebie. Nie mogę się doczekać efektów – to jak podróż do nie odkrytego jeszcze świata.
DK. & M.W.: Dziękujemy za wywiad i życzymy powodzenia.
B.K.: Dziękuję za wywiad. Wysyłam życzenia i pozdrowienia dla wszystkich, którzy Was czytają i mam nadzieję, że kiedyś spotkamy się przy okazji koncertu w Polsce.
Damian Koczkodon & Mariusz Wójcik