Podróż do krainy wyobraźni.
Niezwykle trudno jednoznacznie określić to co proponuje Tangerine Dream. Muzyka elektroniczna to zbyt prostackie określenie. Muzyka medytacyjna to również za mało. Przez pryzmat ostatnich czterdziestu lat, to jest od czasu odkąd ich słucham, odważyłbym się na określenie ich twórczości w kontekście amerykańskich Grateful Dead. Wydawać by się mogło, że to niedorzeczne, bo przecież te dwa zespoły nie łączy dosłownie nic. Kompletnie inne instrumentarium i inne korzenie, a jednak, jak powiedział kiedyś Peter Baumann, potwierdzając w pewnym sensie moje skojarzenie „… jesteśmy europejskimi Grateful Dead; korzystamy oczywiście z innego instrumentarium, ale myśl przewodnia obowiązuje nas ta sama. Poprowadzić słuchacza w nieznane.”
Chodzi o unikalny przekaz. O nieprzewidywalne wielogodzinne happeningi. Muzyczna mistyka obecna jest w twórczości Tangerine Dream od 1967 roku po dzień dzisiejszy.
Malarz, kontestator, grafik, poeta i muzyk Edgar Froese, nazwę Tangerine Dream wyłowił z beatlesowskiej Lucy In The Sky Of Diamond. Roszady jakie następowały w zespole są niemożliwe do ogarnięcia. Myślę, że cztery postacie wywarły największy wpływ na twórczość i karierę Tangerine Dream: Edgar Froese, Chris Franke, Peter Baumann i Richard Branson, założyciel firmy Virgin, która właśnie świętowała sukcesy po wydaniu Tubular Bells Mika Oldfielda. Branson jako pierwszy dostrzegł ogromny potencjał drzemiący w muzykach z Berlina. To właśnie w czasie kontraktu z Virgin narodził się unikalny, surrealistyczny styl Tangerine Dream. Z luźnych, pozbawionych rytmu i melodii muzycznych wizualizacji powstawać zaczęły legendarne dziś dzieła Tangerine Dream: Atem, Phaedra, Stratosfear, Rubycon czy Ricochet. Niezwykle klimatyczne, progresywne obrazy wykreowane głównie za pomocą elektronicznego instrumentarium. To niesłychane, ale Tangerine Dream, jak wielu wtedy mówiło, z bezdusznej cyfrowej techniki, potrafili wykrzesać wszystkie możliwe emocje. Elektroniczne nowinki oraz instrumenty tworzone przez samego Edgara Froese, dawały w końcu nieograniczone możliwości. Wrażliwa osobowość i artystyczny zmysł Edgara pozwoliły zebrać całość tych surrealistycznych dźwięków w odpowiednie, stylistyczne ramy. Skończyła się era muzycznego chaosu, który Froese wyniósł ze szkoły Salvadora Dali, a nastał czas wizjonerskich pejzaży.
Z całą pewnością Tangerine Dream są prekursorami tzw. krautrocka. Przed wielu laty Klaus Schulze opowiadał „…mandarynkowy sen to intelektualna wędrówka w głąb siebie. Wydaje mi się, że jesteśmy bardzo wysublimowaną odpowiedzią na cały ten zgiełk zwany flower-power…”
W owym czasie niemiecka muzyka była mocno lekceważona przez dominujące wówczas europejskie, głównie brytyjskie media. Tangerine Dream, Ash Ra Tempel, Kin Ping Meh, Jane, Amon Dull, Grobschnitt czy Epitaph stanowili bowiem poważne zagrożenie w popularności, pożerających ogromne pieniądze Pink Floyd. Anglikom brakowało alternatywy. To chyba stąd brały się nieuzasadnione, ciągłe porównania niemieckiego krautrocka do stylistyki Pink Floyd.
Manuel Göttsching lider genialnych Ash Ra Tempel już w 1970 roku mówił, że cały kontestujący ruch muzyczny w Niemczech narodził się wraz z pierwszym albumem Tangerine Dream – Electronic Meditation w 1967 roku. O Dark Side Of The Moon nikt nawet wtedy nie marzył. Jeśli już mowa o inspiracji to bliżej im było do tego co proponowali King Crimson czy Van Der Graaf Generator Petera Hammilla. Tangerine Dream tak jak Led Zeppelin czy właśnie King Crimson wytyczyli nowy szlak dla wielu następnych pokoleń. Podsumowaniem tamtego najbardziej malowniczego, choć nie pozbawionego nerwowej, niespokojnej pulsacji okresu, był fantastyczny, zarejestrowany w Stanach Zjednoczonych podwójny koncertowy album Encore. Stanowi definicję tego, co pozwala do dziś stawiać Tangerine Dream w jednym szeregu z najbardziej wpływowymi zespołami świata.
Setki godzin muzyki ilustracyjnej i filmowej dopełniają całości. Tangerine Dream wyróżniało coś jeszcze pośród innych przedstawicieli tak zwanego rocka psychodelicznego czy elektronicznego. Muzycy zespołu korzystali również z „żywych” instrumentów. Gitara, flet, wiolonczela czy obój, znakomicie wypełniały transową ścianę dźwięków Tangerine Dream. Pojawiały się również wokalizy i recytacje wierszy. Ich muzyka to forma nigdy nie zamknięta w żadne ramy. Właściwie to oni pokazali światu jak wspaniale można wykorzystać najnowsze wynalazki klawiszowego instrumentarium, bo przecież w głównej mierze to właśnie jest podstawą ich twórczości. Dziś filarem składu Tangerine Dream jest niestrudzony Edgar Froese oraz Thorstern Quaeschning. Podczas występów na żywo Tangerine Dream wraca do swego złotego okresu zwanego Virgin Years. Skład uzupełniają flecistka i pianistka Linda Spa, perkusista Iris Camaa, gitarzysta Bernhard Beibl i wiolonczelistka Hoshiko Yamane.
Pięknie podsumował muzykę Tangerine Dream sławny dziś, dawny muzyk japońskich Far East Family Band – Kitaro: gdyby nie Tangerine Dream nie bardzo wiedzielibyśmy co począć z całym tym elektronicznym zestawem. To nie jest zabawa w odtwarzanie szumu morza czy śpiewu ptaków. To najprawdziwsza medytacja uwolniona w przestrzeni i czasie przez muzyków, a nie komputery.
Za sprawą Agencji Koncertowej Tangerine zobaczycie i usłyszycie ten legendarny zespół w przyszłym roku, w czerwcu w Warszawie.
Dla Agencji Tangerine
Paweł Freebird Michaliszyn
Bilety na koncert są już do nabycia na stronie www.eventim.pl w cenach od 110 PLN do 160 PLN.
Żródło: eventim.pl