Insomnia : „Elektroniczne eksperymenty”

O znanym duecie z Łodzi wspominałem już na blogu phaedra.pl. Poniżej przedstawiam wywiad przeprowadzony przez Marcina Mieszczaka dla portalu psychonda.pl

insomniaMarcin: Adam, jesteś twórcą dwóch projektów tworzących szeroko rozumianą muzykę elektroniczną: Insomnia i Limited Liability Sounds. Przedstaw proszę czytelnikom Psychosondy każdy z nich.

Adam Mańkowski: Oba projekty mocno przez lata ewoluowały i na różnych etapach miały ze sobą sporo wspólnego. Pomimo tego, że z założenia miały to być całkowicie odrębne formy wyrazu oscylujące wokół bardziej lub mniej eksperymentalnej muzyki elektronicznej, to jednak wiele je łączy. Insomnia to duet, mój i Łukasza Modrzejewskiego, który przebył drogę od sterylnych, pozbawionych rytmu ambientowych pasaży, aż do szybkich elektronicznych środków wyrazu. Często spotykam się z opinią, że muzyka Insomnii to produkcja idealna na ścieżkę dźwiękową do tego czy innego filmu. Z pewnością jest w tym sporo racji, bo wśród licznych inspiracji z powodzeniem możemy także wskazać kino i muzykę stricte filmową. Z mojego punktu widzenia nic nie jest jednak interpretowalne jednoznacznie i wprost, dlatego też lepiej gdy muzyka jest czymś w rodzaju otwartej furtki. Podobnie, a może nawet bardziej otwarta jest kwestia dotycząca projektu LLS, tu punktem wyjścia była muzyka noise i dawne eksperymenty futurystów. Wyszedłem od prób ukazania brutalności dźwięku i jego kontrastu z ciszą, próbowałem sił w audiowizualnych formach wyrazu, a dotarłem do punktu w którym wciąż opieram się na kontrastach, ale już nie tak wyraźnych. Poszukuję post-industrialnych inspiracji i łącze je z klasycznymi motywami, podobnie jak w Insomnii sięgam po czyste klawisze i poddaje je nieco innym formą syntezy.

Insomnia to najogólniej rzecz ujmując połączenie elektroniki i ambientu. Jak Twoim zdaniem ma się taka scena w Polsce?

Scena jest mocno rozwinięta i wciąż zaskakują mnie nowo odkryte projekty, jak chociażby bardzo świeżo brzmiący, łódzki Palcolor. Od stycznia zasłuchuję się w ich nową EP-kę Moontrap. Godnych przystawienia ucha dźwięków jest cała masa, tylko że wciąż jest to sfera mocno przesunięta do podziemia. Wyjątkowo rzadko zdarza się, aby w kraju oficjalnie została wydana płyta z muzyką ambientową, czy minimalistyczną elektroniką. Najczęściej artyści poszukują swojej szansy poza granicami Polski, przykładem może być fenomenalny, ambientowy projekt Filipa Szyszkowskiego – 21 Gramms, ostatnia płyta ukazała się nakładem włoskiej wytwórni Greytone. Oczywiście jest kilka pozytywnych wyjątków, jak chociażby Wydawnictwo Generator.pl od lat wspierające muzyczną działalność Przemysława Rudzia i innych el-muzyków.

Macie już dwie płyty na koncie. Ta druga już niedługo pojawi się legalnie w wytwórni LegacyRecords. Opowiedz, czego mogą się spodziewać słuchacze pod tym wydawnictwie?

insomnia-main-620x350Album Shadows and Mists to sześć kompozycji zainspirowanych starym niemym kinem z początku XX wieku, filmami Fritza Langa i Roberta Wiene. Nie jest to jednak typowa ścieżka dźwiękowa, a raczej hołd złożony naszym mistrzom. Płytę wypełniają dynamiczne syntezatorowe dźwięki osadzone na ambientalnych tłach. Najważniejszy jest jednak klimat, staraliśmy się tchnąć w tę muzykę coś z tytułowych cieni i mgieł, opakować inspiracje w mroczną aurę, która pozwoli odciąć się choć na chwilę od rzeczywistości i odnaleźć w naszej muzyce własne historie i obrazy. Znów mógłbym w tym momencie odwołać się do tej ”otwartej furtki”,Shadows and Mists to próba stworzenia dźwięków ponad schematami, które trafiłyby do wrażliwych słuchaczy i pozwalały na wielorakie subiektywne interpretacje. Ponad dwie dekady temu Woody Allen postanowił złożyć swój własny hołd dla niemieckiego ekspresjonizmu i wyreżyserował genialny Shadows and Fog, my także postanowiliśmy podziękować za ogrom wspaniałych inspiracji, jakich dostarczyło nam kino. Aha, ten album był dostępny legalnie cały czas jednak wydany był małym nakładzie i w nieco innej formie. Można było go nabyć bezpośrednio od nas lub w formie cyfrowej płacą tyle ile słuchacz chce. Za kilka tygodni Shadows and Mistsukaże się na nośniku CD w pięknym digipaku, z obszerną książeczką. Za część graficzną jak zawsze odpowiada Łukasz. Marzy nam się jeszcze wersja winylowa tego wydawnictwa.

 Twój drugi projekt to LLS. Nie dość jest Ci eksperymentów w Insomni?

LLSZdecydowanie nie dość, i z całą pewnością LLS będzie się dynamicznie rozwijało w przyszłości. Pierwsze dźwięki pod tym szyldem powstały w roku 2006, a więc niemalże na równi z narodzinami Insomnii. Skłonność do eksperymentu mam wrodzoną chyba naturalnie i gdy z Łukaszem ukierunkowywaliśmy nasze działania w duecie, ja zawsze zbierałem jakieś odrzuty, przebudowywałem kompozycje, które na płyty Insomnii się nie zmieściły itd. Poza tym duży wpływ miały tu moje fascynacje hałasem, narodzinami futuryzmu i wszelkimi elektroakustycznymi eksperymentami, które były genezą współczesnej muzyki elektronicznej. Praca nad tym projektem jest dla mnie czymś całkowicie odmiennym, bowiem w inny sposób te dźwięki powstają, staram się skupić na obróbce brzmienia, na ingerencji w częstotliwość. Docieram do wnętrza dźwięku, wychodzę od najczystszej, najprostszej jego postaci, próbuję manipulować brzmieniem i osiągać rezultaty, które zaskoczą mnie samego.

Opowiedz proszę o Waszych inspiracjach. Wspominacie m.in. Aphex Twina. Na czym się wychowaliście i jaką ścieżkę muzyczną przebyliście do miejsca, w którym się obecnie znajdujecie?

Insomnia2To w naszym przypadku jest temat rzeka… Inspiracji jest cała masa i na przestrzeni lat w różnym stopniu wpływały na to co tworzymy. Generalnie można przyjąć, że wychowaliśmy się na mocnych dźwiękach gitarowych, szeroko rozumiana muzyka rockowa to to, co było nam najbliższe w pierwszych latach świadomego słuchania muzyki. Potem zaczęły się poszukiwania w rejonach jazzowych, elektronicznych i przeróżnych eksperymentalnych brzmieniach. Wyznacznikiem zawsze pozostawała i wciąż pozostaje oryginalność, którą doceniamy i wtórność, którą odrzucamy. Wśród inspiracji z pewnością można wskazać wspomnianego przez Ciebie Aphex Twina, elektroniczny duet ze Szkocji Boards of Canada, norweskiego Biosphere czy pochodzącego z Meksyku Murcofa. Na powstające dźwięki ma również wpływ to czym zajmujemy się na co dzień, czyli dziennikarstwo muzyczne. Średnio rocznie odwiedzamy kilkadziesiąt koncertów i festiwali, uwielbiamy muzykę graną na żywo i pochłaniamy emocje związane z tego typu wydarzeniami. Dużo czasu poświęcamy muzyce jako słuchacze i recenzenci, jest to po prostu bardzo ważna część naszego życia.

Na koniec chciałbym Cię zapytać o przyszłość – tę bliższą i tę dalszą – zarówno Insomnii jak i Twojego solowego projektu?

Najbliższe plany związane z Insomnią to oczywiście premiera naszego drugiego albumu w LegacyRecords i związana z tym promocja. Od tego jak album sobie poradzi zależy bardzo wiele, a między innymi to czy w przyszłości pojawi się jego wersja na czarnym, winylowym krążku. Oczywiście niezależnie od tych wydarzeń jesteśmy w trakcie pracy nad nowym materiałem, który –mamy szczerą nadzieję– także pojawi się w nowej wytwórni pod koniec bieżącego roku. Jeżeli chodzi o Limited Liability Sounds to zamierzam kontynuować doświadczenia zapoczątkowane na ostatniej płycie Megrims, z naciskiem na duży udział nagrań terenowych i eksplorowanie post-industrialnych obszarów. Na przełomie marca i kwietnia pojawi się na taśmie, wspólny materiał LLS i ukraińskiego eksperymentatora Dao De Noiz. Muzyka powstała już w ubiegłym roku, ale długo poszukiwaliśmy sensownego wydawcy dla tej kolaboracji.

Gdzie można Was usłyszeć na żywo w najbliższym czasie?

Nad tą kwestią intensywnie pracujemy i chcielibyśmy zaprezentować materiał z albumu Shadows and Mists na żywo jak już płyta pojawi się w oficjalnej dystrybucji. Z całą pewnością będzie to nasza rodzinna Łódź, a z czasem może i zawędrujemy gdzieś dalej, ale to tak naprawdę zależne od słuchaczy.

 Źródło : psychonda.pl  

 

 

Michael Brückner : „Nie można kopiować unikalnych osobowości”

Michael_Brückner_FotoNiedawno w Internecie miałem okazję posłuchać muzyki , którą skomponował Michael Brückner. Jest to ciekawa muzyka, oscylująca w klimacie ambient oraz klasyki muzyki elektronicznej. Ten niemiecki muzyk nie był do tej pory znany polskim słuchaczom klasycznej muzyki elektronicznej. Pewnego dnia zapytałem, czy Michael Brückner zgodziłby się udzielić wywiadu polskim czytelnikom. Oczywiście Michael zgodził się bez wahania. Oto szczegóły wywiadu przeprowadzonego w dniu 01 marca 2013 roku :

English version here.

1) Czy mógłbyś przedstawić siebie polskim czytelnikom bloga phaedra.pl oraz opowiedzieć  w kilku słowach, jak zaczęła się Twoja przygoda z muzyką elektroniczną  ?

album1Nazywam się Michael Brückner, jestem producentem i kompozytorem muzyki elektronicznej, zwłaszcza gatunkiem ambient od ponad 20 lat. Urodziłem się w 1969 roku, w Heidelbergu, w Niemczech. Dorastałem w pobliskim mieście, a później przeprowadziłem się  do Moguncji, średniej wielkości miasta, w pobliżu Frankfurtu.  Studiowałem tam projektowanie graficzne.  Ożeniłem się podczas studiów, a obecnie mieszkam z żoną i córką w małej wsi, niedaleko Moguncji. Pracuję jako projektant w małej drukarni Druckerei Linde, w Moguncji. Stosunkowo dość późno zacząłem przygodę z  muzyką, w 1992 roku,   w rzeczywistości, kiedy miałem 22 lata. Kiedy miałem 12 lat, jeszcze przed tworzeniem muzyki, malowałem, ilustrowałem oraz pisałem głównie opowiadania science-fiction i fantasy. Moja wielka miłość do muzyki była od zawsze, (szczególnie wiele rodzajów muzyki i niekoniecznie to była muzyka elektroniczna ….). Moją pierwszą płytą (bez żadnej wiedzy, jak to brzmi), którą kiedykolwiek kupiłem była płyta J.M. Jarre’a „Oxygene” – to było w 1984 roku, na pchlim targu … Od razu mi się ona spodobała! Ja  zawsze byłem zafascynowany technologią nagrywania, nagrywania „słuchowisk” lub „muzyki na żywo”,  „efektów dźwiękowych” itd. Kiedy miałem jedenaście lat, używałem zwykłych odtwarzaczy  kaset. Miałem (i nadal mam), a ogromną kolekcję nagrań, które miksowałem jako nastolatek. album2Odkąd byłem dzieckiem z jakiegoś powodu jednak, uważam, że w ogóle mam talent muzyczny.  Ja zawsze podziwiałem innych muzyków, którzy potrafili bardziej to magicznie robić niż ja… Później, kiedy miałem 20 lub 21 lat, dołączyłem do ruchu Yoga i przez kilka lat medytowałem oraz  śpiewałem indyjskie pieśni (kirtan indian i mantra) – ta praktyka rzeczywiście zachęciła mnie, aby spróbować zająć się  komponowaniem muzyki. Po raz pierwszy faktycznie zagrałem  indyjskie pieśni na elektrycznej harmonii na ulicy. Wkrótce zacząłem też improwizować i komponować własne, małe melodie  …W końcu, w 1992 roku, znalazłem się w dość skomplikowanej sytuacji. Aby wyjaśnić to wszystko po kolei, to w zasadzie chciałem przeprowadzić się z moją dziewczyną do mieszkania, i miałem już przeznaczone  pieniądze na ten cel. Kiedy już znaleźliśmy apartament, moja dziewczyna zmieniła zdanie i musieliśmy się  rozstać. Cóż,  miałem złamane serce i około 2000 marek niemieckich,  które nie były do niczego mi potrzebne na tę chwilę. Zapytałem więc siebie, co robić dalej?  Poszedłem do miejscowego sklepu muzycznego w Heidelbergu i kupiłem klawiaturę Yamaha oraz kilka używanych rejestratorów dźwięku – i tak zaczęła się inna historia …

2)  Wspomniałeś, że lubisz Jean – Michel Jarre. Którego jeszcze z muzyków klasycznej muzyki elektronicznej lubisz najbardziej ? Jaki ma duży wpływ  na Twoją muzykę, którą komponujesz ?

album3Z kompozytorów muzyki elektronicznej, których lubię najbardziej, to Klaus Schulze. Nie tylko jako kompozytor muzyki elektronicznej, ale po prostu to  mój ulubiony muzyk w ogóle … Czy on jest tym muzykiem , który miał  największy wpływ na mnie? Naprawdę nie sądzę, dla wielu powodów –  to jest moja odpowiedź, która jest  rozległa i skomplikowana   … J.R.R. Tolkien opisał to w pewnym  eseju jako składniki, na które składają się tradycyjne bajki, które dołączają „do wielkiej puli” i łączą się lub scalają, dopóki nie zostaną przekształcone w opowieści. Podobnie, ja zawsze wyobrażałem sobie tak, że wiele napotkanych rzeczy w życiu są wrzucane do „garnka” (tak w moim przypadku), które miesza się je dobrze, a następnie są one filtrowane przez ograniczenia moich gustów, wyobraźni, umiejętności (lub też brak umiejętności) – cokolwiek, co kończy się w muzyce i na produkcji. Myślę jednak, że nigdy nie – a może tylko na początku, starałem się skopiować kogoś bezpośrednio (i zazwyczaj bez sukcesu). album5Na pewno nigdy nie próbowałem skopiować Klausa Schulze, bo wierzę, że to niemożliwe, i tak – można kopiować stylu „szkoły berlińskiej” (używać niektórych dźwięków lub elementów stylistycznych) – ale nie można też kopiować unikalnej osobowości. Wyglądałoby tak, jakby każdy z nas  miałby zabrać melodii bluesa, która nie jest zbyt skomplikowana. Ale czy to robił  John Lee Hooker lub Muddy Waters? Myślę, że nie. 😉 Podam   kilka nazw zespołów i muzyków, które zrobiły na mnie wrażenie i nadal mają wpływ :  Pink Floyd, Peter Michael Hamel, Tangerine Dream, Michael Hoenig, Future Sound of London, Mouse on Mars, Brian Eno , Underworld – i wielu (naprawdę wielu) innych …

3)      Kiedy usłyszałeś po raz pierwszy jego muzykę ?

album4Nie jestem tego pewien, kiedy to nastąpiło. Cóż, po raz pierwszy usłyszałem  – świadomie – zrozumiałem, że to jest jego muzyka, jako nastolatek w 1985 lub 1986 roku, kiedy odwiedziłem moją klasę w szkole średniej w Kolonii. Po zwiedzeniu szkoły miałem trochę wolnego czasu i na własną rękę poszedłem na spacer po mieście. Wszedłem do sklepu z płytami. Znalazłem potem bardzo interesujący, podwójny album winylowy muzyka, którego nigdy wcześniej nie słyszałem – to była płyta „Audentity” – która jest nadal moim ulubionym albumem ze wszystkich albumów, które kiedykolwiek słyszałem … Następnym, moim osobistym albumem był album  „The Dome Event Live”. album6Potem uświadomiłem sobie, że kiedy miałem 12 lat,  po raz pierwszy usłyszałem muzykę Klausa,  oglądając film „Barracuda” w telewizji – raczej to był taki tani thriller ze ścieżką dźwiękową. Ale wtedy, nie interesowało mnie, kto skomponował muzykę … Nadal jest to interesujące. Zawsze chodziło mi po głowie, aby obejrzeć ten film pewnego dnia jeszcze raz.

4)      Co z innymi muzykami ?

Słucham większości pionierów elektronicznej muzyki, a tak właściwie kocham ich wszystkich: Vangelis, Jarre, Tangerine Dream, Edgar Froese , Michael Hoenig, nawet wczesny Kitaro – czy kogoś nie pominąłem ?  Może łatwiej jest powiedzieć, że ja z jakiegoś powodu nie słuchałem za dużo wcześniej Isao Tomita i  Michael Stearns …Interesujące jest to, że ci  wszyscy muzycy mają swój własny styl, jak czyste osobowości, które są  rozpoznawalne.

5)      Jaki jest Twój ulubiony album, który nagrałeś ?

Nie jest łatwo odpowiedzieć na to pytanie – może Ty wiesz, że ja już nagrałem wiele albumów, i oczywiście kocham je wszystkie jak własne dzieci ? … Z perspektywy czasu uświadamiam sobie pewne rzeczy, że oczywiście są różnice oraz inne rzeczy, które mógłbym nagrać lepiej. By odpowiedzieć na to pytanie (byłaby długa odpowiedź), ale krótko, po latach, myślę, że to „Movies Moving In My Head” z roku 2000, który może być moim osobistym ulubionym albumem z  mojej twórczości.

6)      Czy planujesz nagrać muzykę elektroniczną z innymi muzykami ?

Tak, oczywiście – w tej chwili uczestniczę równolegle w kilku wspólnych projektach, jak również w przeszłości też uczestniczyłem …

7)      Czy kiedykolwiek zagrałeś swój koncert ? Na przykład dla przyjaciół ?

album7Chciałbym grać dużo częściej, ale jak do tej pory, z różnych powodów, to nie zdarzało się często, naprawdę … Myślę, że mogę w tej chwili przypomnieć sobie kilka okazji: pierwszy raz zagrałem w 2007 roku, wówczas zorganizowałem małe „release party” po tym, jak skończyłem mój projekt CD Box „No single single”. Grałem w stodole na wsi, w obecności około 30 osób, przyjaciół i przyjaciół … Potem zagrałem z B4 Sunrise, trio Rock Art, której byłem członkiem (…. o ile wiem zespół nie jest już aktywny w tej chwili), zagraliśmy mały koncert na otwarciu wystawy sztuki. I w końcu, w zeszłym roku, miałem pierwszy „prawdziwy” publiczny występ, na Festiwalu RaumZeit  w Dortmundzie. I właśnie w ostatnią sobotę (wywiad przeprowadzony 1 marca 2013 r.), grałem koncert  w północnych Niemczech, dla ośmiu osób – trzech z nich to członkowie  zespołu, który organizuje coroczne „Electronic Festival Circus”, i powiem Tobie, że podobał im się mój występ, więc być może któregoś dnia  będę miał okazję grać na tym festiwalu … album8Potem wziąłem udział w trzech lub czterech  sesjach muzyki ambient EK Lounge  dla muzyków z rejonu, w którym mieszkam. Ale nie były to koncerty solowe, a wszyscy muzycy  razem improwizowali, każdy tylko przyczynił się trochę, taką mam nadzieję, że dodał wartość dodaną do  całości Festiwalu  … Aha, i również zagrałem specjalny koncert z okazji ślubu przyjaciół, w 2009 roku…… moja największa jak do tej pory publiczność (około 100 osób), jednak nie wszystkim z nich naprawdę się podobała moja muzyka (… ale niektórym tak).

8) Jesteś administratorem Deutsches Klaus Schulze Forum  ? Czy jesteś zadowolony, że forum ma bardzo dużą ilość fanów muzyki Klaus Schulze ?

album9Przede wszystkim, nie jestem głównym administratorem – Olaf Lux poprosił mnie, bym mu pomógł na kilka tygodni, już jakiś czas temu, w czasie gdy przeprowadzał się   z jednego mieszkania do drugiego i nie mógł być  online na tym czasie. Ale poza tym, że jest faktycznie osobą kompetentną, a ja po prostu pomagam, gdy potrzebuje pomocy – zawsze w niezbędnych sytuacjach …  dla fanów Klausa Schulze: oczywiście jestem szczęśliwy, że ma wielu fanów i  myślę, że jest to bardzo szczególne wyróżnienie oraz to, że jest ważnym kompozytorem i artystą, a ja czuję się bardzo wdzięczny dla jego muzyki, którą stworzył, i jeśli mógłbym go wspierać w jakikolwiek sposób, z radością to zrobię.

9)      Czy chciałbyś zagrać przed polską publicznością ?

album10Tak, oczywiście, że tak! Chciałbym zagrać w Polsce!! Cóż, właściwie, chciałbym grać gdziekolwiek. Ponieważ jestem zainteresowany graniem dla ludzi – i nie obchodzi ich narodowość lub ich płeć czy kolor skóry, czy cokolwiek. Powiem, że czuję się szczególnie związany z Polską, ponieważ rodzina mojego ojca pochodzi  ze Śląska, która jest dziś częścią Polski. Ja na pewno chciałbym odwiedzić miejsce, w którym się mój ojciec  były się urodził. Ponadto, mam miłe wspomnienia od ludzi z Polski których spotkałem do tej pory, wszyscy z nich byli bardzo przyjaźni i sympatyczni ludzie. To również dobry  pomysł, aby grać, gdzie Klaus Schulze jest tak  przyjaźnie akceptowany.  Sprawia mi to wyobrażenie, że Polska jest specjalnym miejsce dla muzyki elektronicznej … Przy okazji, dwa lub trzy lata temu, miałem plany na współpracę z bardzo utalentowaną piosenkarką i wiolonczelistką z kraju. Niestety (przynajmniej dla mnie), ona miała inne plany, które były ważniejsze dla jej kariery. Nie wiem dokładnie, co robi w tej chwili, ale mam nadzieję, że ma się dobrze i życzę jej powodzenia. Myślę, że dwa lata temu wygrała jakąś wielką nagrodę podczas akademickiego konkursu muzyki eksperymentalnej.

10)    Powoli zbliżamy  się do końca wywiadu. Czy chciałbyś powiedzieć kilka słów na koniec polskim miłośnikom klasycznej muzyki elektronicznej ?

Dobrze. Nie jestem pewien, czy mam coś bardzo ważnego w ogóle do powiedzenia, a jeżeli tak, to prawdopodobnie w muzyce. Szanowny polscy słuchacze – to wspaniałe, że jesteście tutaj – lub tam – gdziekolwiek jesteście. Byłoby pięknie Was poznać, i zagrać dla Was. Mam nadzieję, że jesteście  szczęśliwi, a życie układa się Wam dobrze.

11) Dziękuję Michael za wywiad !

Dziękuję Marcin.

Marcin Melka 

Serdecznie zapraszam do posłuchania utworów Michaela Brücknera na stronie :       http://michaelbrueckner.bandcamp.com/ 

Thomas „Tommy” Betzler – wywiad :-)

Thomas_BetzlerThomas „Tommy” Betzler kojarzy mi się z niesamowitym koncertem z Klausem Schulze w Linz (Austria) we wrześniu 1980 roku. Jego niesamowita, pełna ekspresji gra na bębnach wspaniale oddała subiektywny nastrój i charakter suity Klausa Schulze „Linzer Stahlsinfonie”. O swojej muzycznej przygodzie z klasyczną muzyką elektroniczną  opowiada w wywiadzie poniżej :

A.P.: Thomas, jesteś  przede wszystkim kojarzony jako charyzmatyczny perkusista współpracujący z Klausem Schulze, ale to nie jedyny muzyk z którym nagrywałeś. Kto jeszcze stanął  na Twojej muzycznej drodze?

T.B.: Może rozpocznę  od samego początku… Byłem perkusistą i liderem grupy P’cock. W 1979 roku Klaus Schulze odkrył nas i wyprodukował dwie nasze płyty „The Prophet“ (1980)  i „In’cognito“ (1981). W tym czasie często grywałem z Schulze na różnych koncertach (np. Stahlsinfonie w Linz) i wielokrotnie brałem udział w  nagraniach dla niego, oraz innych muzyków  wytwórni IC (Innovative Communications)    np.  Roberta Schrödera.

Teraz, po trzydziestu latach z okładem, odkąd zakończyłem swoją karierę na rzecz pracy zawodowej związanej z obsługą zespołów rockowych i grup filmowych (więcej niż 800 koncertów rocznie), szczęśliwy traf sprowadził mnie z powrotem na muzyczną scenę. W czasie Schallwelle Award w 2011 roku, z okazji przyznania nagrody za dorobek twórczości Klausa Schulze, spotkałem  Thorstena Quaeschninga i jego zespół Picture Palace music. Krótko po tym spotkaniu, Thorsten zaprosił mnie  do wzięcia udziału w koncercie w ramach Electronic Circus w październiku w Guetersloh. W grudniu, na kolejne zaproszenie Thorstena pojechałem do Berlina i również gościnnie wziąłem udział w nagraniu ostatniej płyty Picture Palace music – „Indulge the Passion“.

W styczniu 2012 roku wziąłem udział w noworocznym koncercie Rona Bootsa  (New Years Concert of Ron Boots), wspólnie z Ericem van der Heijden – którego także spotkałem w trakcie Electronic Circus. Koncert ten powtarzany był jeszcze kilkukrotnie na występach z Picture Palace music w Oirschot (kwiecień 2012) i w  Berlinie (sierpień 2012), oraz z Ericem van der Heijden w  Bochum (grudzień 2012). Po Świętach zawędrowałam ponownie do Berlina, aby spotkać się z Thorstenem Quaeschningiem i pozostałymi członkami grupy Picture Palace music – tym razem w celu nagrania ścieżki dźwiękowej do filmu dokumentalnego.

W trakcie trwania Electronic Circus spotkałem również Torstena Abela – TMA. Podczas koncertu Torstena razem z Ambient Circle w Essen w listopadzie 2011, poczyniliśmy ustalenia w zakresie naszej dalszej współpracy w 2012 roku. Połączenie sił latem 2012 roku mieliśmy uzgodnione w szczegółach, tak samo jak  najbliższy planowany koncert, który odbył się szczęśliwie w Bocholt w listopadzie.

Oprócz koncertu z Torstenem Abel (TMA), Martinem Rohleder (Martinson) i Wolfgangiem Barkowski (Alien Nature) w Oirschot na E-Live Festival  w 2013 roku przewidziane są dalsze koncerty i nagrania z Picture Palace music i Ericem van der Heijden.

A.P.: Nie chcę pytać z kim pracowało się lepiej czy gorzej… Jestem pewna, że z każdym na pewno inaczej… Przypuszczam jednak, że masz jakiś ulubiony utwór… płytę… koncert… I nie pytam o mniej lub bardziej obiektywną ocenę pod względem merytorycznym… Ciekawa jestem co wspominasz najmilej… jakieś sympatyczne wydarzenie… miłe skojarzenie… Coś, do czego chętnie wracasz myślami…

T.B.: Pewnie, że wspaniale było pracować z Klausem Schulze – ale to już ponad 30 lat  od czasów P’cock. Byliśmy jednak zbyt nowatorscy z naszą muzyką i to jest powód dla którego próbuję wydać ponownie obie płyty, które Klaus wyprodukował z nami – staram się odzyskać wszelkie niezbędne prawa – a potem zobaczymy.

Ostatnio moją ukochaną płytą jest ostatni krążek PPm „Indulge the Passion”. Nie wierzyłem, że przeczytam jeszcze własne nazwisko wymienione jako muzyka biorącego udział w nagraniu płyty… po tych 30 latach absolutnego nic nie robienia w muzyce. Nawet nie miałem własnego zestawu perkusji, kiedy zagrałem po raz pierwszy z PPm. Kocham ten zespół i Thorstena. Ostatniego roku zyskałem naprawdę dobrych przyjaciół. Mam zamiar wspierać tę grupę cokolwiek się zdarzy i zrobić wszystko co możliwe z mojej strony aby zespół odniósł sukces.

A.P.: Ostatnio  w jednym  (moim ulubionym) radio (Radio Aspekt, przypis D.K) była emitowana płyta  grupy P’cock. Kim jest Al P’cock ? Opowiedz troszkę o tym okresie Twojej twórczości.
T.B.: Tak, Al P’cock było po prostu nazwiskiem na potrzeby GEMA i w tym przypadku było moim artystycznym pseudonimem. Wierzyliśmy, że jesteśmy na właściwej drodze, ale niefortunnie nasz pierwszy krążek został wydany tego samego dnia którego Ideal wypuścił swój. Ponieważ razem byliśmy w WEA, zdecydowali się przepchnąć Ideal, nie nas – to był nasz pech. Druga płyta realizowana była także w IC-Label, ale tym razem firmował to Deutsche Austrophon – a IC-Label była w rodzaju demobilizacji… Krótko po tym opuściłem zespół, by móc pracować w swojej firmie, którą założyłem w 1980 jako świadczącą usługi na rzecz kapel rockowych. P’cock wyprodukował jeszcze jedną płytę z Klausem beze mnie, potem ta współpraca się skończyła.

A.P.: Ostatnio współpracujesz  z innymi muzykami w ramach projektu Electronic Circus. Powiedz nam coś o nim. Kiedy rozpocząłeś tę współpracę? Kto jeszcze działa z Tobą w ramach tego projektu? No i oczywiście o planach na przyszłość…

T.B.: Nie…nie… Tu w tej kwestii jesteś w błędzie. Electronic Circus to wydarzenie muzyczne – niewielki festiwal muzyki elektronicznej odbywający się każdego roku jesienią w  Gütersloh. Twórcy Electronic Circus są prawdziwymi fanami muzyki elektronicznej i jeśli dobrze pamiętam, rozpoczynali całe przedsięwzięcie z niewielkim kapitałem 6 lat temu. Obecnie festiwal trwa cały dzień – od rana do wieczora – a na scenie można zobaczyć  na żywo 5 – 6  zespołów i wszystkie z elektronicznej sceny jak np.: Picture Palace music, St. Otten, Glenn Main, Vraigaist, Michael Shipway lub Steve Schroyder. Jak wspomniałem wcześniej – zostałem zaproszony przez Thorstena Quaeschning z Picture Palace music do wzięcia udziału gościnnie jako perkusista w ich koncercie podczas  Electronic Circus in 2011.

A.P.: I jeszcze jedna sprawa z ostatnich dni… W Berlinie nagrywałeś nowy materiał.  Już wiem, że nie jest to nowy album. Co to takiego?

T.B.: Nagranie z Berlina 2012 roku zostało zrealizowane na potrzeby filmu dokumentalnego obrazującego pewną sytuację polityczną poza Europą… Ale przykro mi to mówić – materiał jest wciąż tak „gorący”, że nie jestem upoważniony powiedzieć Ci nic więcej na ten temat.

A.P.: No i najważniejsze pytanie dla wszystkich Twoich fanów – gdzie i kiedy można w 2013 roku zobaczyć Thomasa Betzlera na żywo.

Ha ha… Tak, w tym roku będzie kilka sposobności zobaczyć mnie na żywo. Pierwszy z koncertów będzie prawdziwą premierą. Będę występował razem z Torstenem Abel (TMA) – po raz pierwszy koncertowałem z nim w listopadzie ubiegłego roku. Jednak tym razem będzie więcej o dwóch dobrze znanych wykonawców muzyki elektronicznej – Martina Rohledera z Martinson i Wolfganga Barkowski z Alien Nature. Ten koncert odbędzie się 6 kwietnia w Oirschot (okolice Eindhoven) w ramach E-Live Festival. W maju planowany jest jeden lub dwa dni koncertów z Picture Palace music na „Swimmingpool Festival in Berlin” w  Stadtbad w dzielnicy Berlin-Steglitz. W czerwcu odbędzie się kolejny koncert na „Festival” – ale jak dotąd nie posiadam żadnych szczegółowych informacji. Trzeciego sierpnia będziemy koncertować na  „Wald-Welt-Festival”  w Eggerszell (Bavaria), a następny koncert planowany jest w listopadzie w  Paulus-Kultur-Kirche w Dortmundzie  … No i na koniec 30 grudnia w  Planetarium w Dortmundzie. Wszystkie te zaplanowane koncerty odbędą się wraz z  Picture Palace music. Oprócz nich będą także koncerty z TMA & friends, oraz z pewnością z Ericem van der Heijden, ale ich daty nie są jeszcze ustalone.

A.P.:  Bardzo dziękuję, że zgodziłeś się odpowiedzieć na  tych kilka pytań. Dla wielu fanów muzyki elektronicznej w Polsce jesteś ważną częścią jej historii i chętnie zobaczyli by Cię na koncertach  u nas. Miejmy nadzieję, że któregoś dnia do tego dojdzie. Dziękuję raz jeszcze.

T.B.: Ja również dziękuję.

Źródło : blog Aleksandry Przybylskiej 

Sabina Borner : „Muzykę czasami widzę w barwach”

MINOLTA DIGITAL CAMERASabina Borner od wielu lat gra łagodną muzykę elektroniczną. Znana jest też z nagrań skomponowanych w duecie z Barbarą Zielińską – Van.

 

 

– Co się działo u Ciebie przez ostatnie lata po rozstaniu z koleżanką z duetu Van & Borner? Bo Twoja strona WWW jest doprowadzona tylko do 2006 r.

S.B.: Zrobiłam sobie trochę przerwy. Choć kilka razy udało mi się coś tam zagrać np.w czasie konferencji naukowych prowadzonych przez Górnośląską Wyższą Szkołę Pedagogiczną, której, oprócz Akademii Muzycznej w Katowicach, jestem też absolwentką. Potem parę koncertów muzyki elektronicznej połączonej z wernisażami obrazów śląskiej malarki Heleny Dzionyk. Podczas tych koncertów została zaprezentowana muzyka elektroniczna z vocalem (sopran, tenor) w rożnych kombinacjach. W czerwcu tego roku rektor Mysłowickiej GWSP  zaproponował mi występ na Juwenaliach tej uczelni. Krótki fragment możesz  zobaczyć na YouTube pod hasłem „SoundS Project GWSP”. To nowy projekt w którym podjęłam współpracę z kilkoma bardzo ciekawymi muzykami.

– Słuchałem Twojej solowej muzyki… Ja bym ją określił jako relaksacyjną, trochę New Age, momentami taki polski Gandalf w kobiecym  wydaniu. Mało kto teraz tak gra.

S.B.: Moja niedbałość jeśli chodzi o moją muzykę w Internecie jest wielka, ale wkrótce to naprawię.

 – Czy klasyczne wykształcenie ma jakiś wpływ na Twoje nagrania, nie wiem czy to nie banalne pytanie?

S.B.: Oczywiście że ma. Obecnie łączę współczesną muzykę z np. z obojem, gitarą i wokalem. Uwielbiam miksować niesamowite brzmienie orkiestry z elektroniką. Komponowanie i nagrywanie takiej muzyki to praca w której spełniam swoje marzenia i chyba najlepiej wykorzystuję potencjał.

 – Uważam że właśnie łączenie rożnych gatunków jest najlepszym sposobem na stworzenie czegoś nowego, wartościowego w muzyce.

S.B.: Odnowiłam też wieloletnią już współpracę z Paris Music.

 – Czyli będą nowe płyty?

S.B.: Mam nadzieję że tak.

  – Ja też :). Czy masz czas na słuchanie czegoś innego niż Twoja muzyka?

S.B.: No pewnie, nie należę do samouwielbiaczy. Słucham różnej muzyki: od poważnej do techno – jeśli jest dobre. Ostatnio jestem zafascynowana brzmieniami i kompozycjami Thomasa Bergensena, łączy on coś fajnego i pisze muzykę do filmów. Pracował dla Eastwest przy tworzeniu Hollywood Stringów – super, brzmienia najwyższych lotów.

 – Czy ktoś Cię wspiera moralnie abyś dalej komponowała i nagrywała?

S.B.: Przyznaję że wsparcie to ja mam ogromne, ale muszę zaiskrzyć i wtedy już się rozkręcam. Wspiera mnie mój mąż i córka z którą nagrałam już parę fajnych rzeczy. Mąż „słyszy” doskonale i jest pierwszym, wierz mi, surowym i konkretnym recenzentem mojej muzyki. Dograł też gitarę w kilku moich utworach.

 – Córka odziedziczyła muzyczne ciągotki?

S.B.: Tak

 – Kształci się klasycznie jak mama?

S.B.: Śpiewa, szczególnie soul, gospel, sama uwielbiam te gatunki. Bierze lekcje śpiewu. Bardzo chętnie śpiewa do elektroniki, sama już komponuje fajne piosenki o charakterze  soulowo – jazzowym. Tak sobie muzykujemy w rodzinie.

 – Nice.

S.B.: Very nice ;).

 – Wasze – duetu Van & Borner – wcześniejsze nagrania przyrównywano w fachowej prasie do nagrań Mike Oldfielda.

S.B.:  Mike Oldfield ładnie łączy różne instrumenty, ale żeby taki koncert zagrać jak on, no to trzeba trochę kasy, myślę jednak żeby współpracować z profesjonalnymi muzykami. ZEF na którym graliśmy do dziś dobrze wspominam. Podoba mi się jak artyści jednak łączą swoją  muzykę z innymi brzmieniami, lepiej się tego słucha i lepiej to wygląda.

 – Sabina…. Zauważyłem w ostatnich wywiadach z muzykami polskimi ze stosują zasadę: jak najmniej sprzętu jak najwięcej komputera, jedna klawiatura a reszta soft.. ale ty jesteś chyba z innej szkoły?

S.B.: Okey, bez komputera raczej trudno ogarnąć wszystkie barwy, ale niektóre można wyodrębnić i barwę gitary grać np. gitarą, obój – obojem itd. Ja bardzo lubię łączyć różne barwy. Narzędzia pracy w tym rodzaju muzyki są dla muzyka szczególnie istotne. Dzięki Bogu gdy się w tym gubię mam gdzie zasięgnąć pomocy, życzliwej porady. Zawsze z nowymi ideami wychodzę ze studia świetnego kompozytora Norberta Blachy. Wiele razy wsparcia udzielił mi Adam Milwiw-Baron. Podziwiam że mają do mnie cierpliwość !! Myśląc dalej o barwach, to mój dziadek był plastykiem amatorem, ale doczekał się wernisażu. Sama ukończyłam studia podyplomowe sztuka (muzyka, plastyka), więc muzykę czasem widzę w barwach i odwrotnie.

 – Czy można gdzieś jeszcze kupić Twoje starsze płyty?

S.B.: Raczej nie, ale płytki są w rękach realizatorów telewizyjnych lub radiowych. Słyszę moje utwory w wielu programach TV. „Sunny Travel” dysponuje Paris Music, „Fonosfera” już się skończyła.

 – Proponuje je wrzucić w net, będą Ci robić dobrą reklamę…

S.B.: Muszę się ogarnąć w tym necie, czasem po prostu nie ma czasu.

 – Powiedz na koniec coś ciekawego o co Cię nie zapytałem, a co może jeszcze warto o Tobie wiedzieć

S.B.:  Ok! Wróciłam do współpracy z Paris Music i przygotowuję materiał dedykowany konkretnym projektom. Od niedawna jestem w gronie kompozytorów Universal Publishing Production Music z czego się bardzo cieszę. Trzeba więc obecnie trochę popracować nad  muzyką ilustracyjną. Planuję też modernizację strony WWW. Dam Ci znać o efektach.

– Fajnie, dziękuję za udzielnie mi wywiadu.

S.B.: Pozdrawiam i dzięki za zainteresowanie się moją muzyką.

Damian Koczkodon 

Laura Lewicka : „Dalej będę robiła to, co kocham”

laura_lewicka18 sierpnia 2012 roku w Cekcynie odbył się charytatywny koncert muzyki elektronicznej pt. „Zagrajmy na rzecz poszkodowanych w gminie Cekcyn”, o czym wspomniałem wcześniej tutaj. W godzinach wieczornych wystąpił Aleksander Lasocki, który zaprezentował jedną z odmian elektronicznej muzyki : trance. Powiem, że taka muzyka o tej porze dobrze wpłynęła na pozostałych uczestników koncertu w Cekcynie. Po bardzo spokojnych utworach było dużo dynamicznej muzyki. Na scenie, oprócz Aleksandra Lasockiego  pojawiła się Laura Lewicka, która zaśpiewała kilka wokaliz w jego utworach.  Swoim śpiewem nadała tym utworom wiele pozytywnej energii oraz pięknych barw. Dodam, że w głosie Laury jest coś, co przyciąga słuchaczy, a mianowicie barwa. Jeśli tak dalej pójdzie, to Laura ma szansę stać się polską Julią Messenger lub Lisą Gerrard w klasycznej muzyce elektronicznej i nie tylko :-). Trzymajmy kciuki za dalszą karierę Laury ! Tymczasem zapraszam czytelników do przeczytania wywiadu oraz posłuchania śpiewu Laury.

 

Marcin Melka    

Insomnia : „Można czasem złamać schematy”

insomnia1) „Insomnia” to dwóch przyjaciół z Łodzi: Adam Mańkowski i Łukasz Modrzejewski. W 2005 roku postanowiliście dać upust swojej kompozytorskiej pasji tworząc muzyczny duet. Nad czytaniem, słuchaniem i oglądaniem wzięła górę chęć tworzenia swoich projekcji  otaczającego świata.  Jak do tego doszło?

A: Gdy wspominam rok 2005, to odnoszę wrażenie, że narodziny Insomnii były bardzo naturalnym procesem – ilość muzyki, którą odkrywaliśmy w tamtym czasie, była naprawdę ogromna. Pamiętam, że kilka miesięcy wcześniej poznałem solowy, poboczny projekt lidera Porcupine Tree – Bass Communion. Ambientowe pejzaże zawarte na albumach Stevena Wilsona tak bardzo mnie oczarowały, że postanowiłem sam spróbować swoich sił w tworzeniu mrocznych, długich konstrukcji dźwiękowych. Tak właśnie wyglądała nasza muzyka na początku, właściwie pozbawiona rytmu czy jakichkolwiek beatów, była po prostu muzyką tła.

Ł: Dodajmy, że na początku dość dziwnie patrzyłeś na moje fascynacje na przykład „Ghosts on Magnetic Tape” (śmiech). Znamy się i tak znacznie dłużej, słuchaliśmy podobnej muzyki, w niektórych kwestiach mamy bardzo podobne gusta, choć w innych radykalnie się różnimy. Dla mnie muzyka, w ogóle dźwięk był od dziecka czymś najważniejszym. Zawsze miałem też dość zróżnicowany gust i choć lubię, cenię artystów z różnych muzycznych półek, to twórczo chciałem tworzyć coś z pogranicza takich grup, jak Nurse With Wound, Hafler Trio czy Throbbing Gristle.

2) Nazwa projektu „Insomnia”. Czy inspirowaliście się książką Lema, Kinga, lub tytułem filmu Christophera Nolana? A może to po prostu wyraz niepokoju jaki towarzyszy zaburzeniom snu?

Ł: Insomnia, znaczy „bezsenność”. Generalnie, niczym wprost się nie inspirowaliśmy, przynajmniej w sposób jawny, świadomy. Niemniej bardzo lubimy książki Kinga czy Lema, podobnie jak filmy Nolana. Chociaż jego „Bezsenność” widziałem dopiero dwa albo trzy lata temu. Bardzo podobała mi się jego „Incepcja”.

A: Zazwyczaj nazwy muzycznych projektów powstają dość przypadkowo i spontanicznie, w naszym przypadku też nie było inaczej. W bardzo upalny, czerwcowy dzień 2005 roku pracowaliśmy nad muzyką i zdecydowaliśmy, że w końcu wypadałoby jakoś sformalizować nasze poczynania. Wybrać nazwę, założyć stronę internetową itd. Nazwa nie jest szczególnie oryginalna czy też unikatowa, nie była też zaczerpnięta z konkretnej książki czy filmu (chyba, że podświadomie). Chcieliśmy aby zawierała w sobie ludzki pierwiastek, aby kojarzyła się bądź opisywała ludzkie zachowania, procesy życiowe, a że obaj prowadziliśmy i do dziś raczej preferujemy nocny tryb życia, to bezsenność okazała się najbardziej trafna. Z jednej strony jest źródłem cierpienia i jednym z objawów depresji, a z drugiej strony nocna bezsenność może być twórczym okresem w pracy nad muzyką – tak właśnie często jest w naszym przypadku.

3) Wydaliście do tej pory dwie płyty: „Places” w 2010 i ” Shadows and Mists” w 2011. Czy przez poprzednie klika lat szlifowaliście warsztat, szukaliście swojej formy wyrazu?

A: Tak, de facto to płyt bądź też kompilacji powstało już znacznie więcej, jednak dopiero od „Places” postanowiliśmy wyjść z naszą muzyką do szerszego grona odbiorców. Praca nad dźwiękami stanowi dla nas ogromną radość i początkowo zgrywaliśmy kompozycje jedynie dla siebie i grona najbliższych przyjaciół. Spływające do nas pozytywne sygnały i reakcje na muzykę Insomnii zachęciły nas do tego, aby zainwestować i własnym nakładem przygotować trochę płyt w wersji fizycznej. Po raz pierwszy zrobiliśmy tak przy okazji naszego innego projektu, Extreme Agony – „Grains” w lutym 2010 roku, później przy okazji „Places”, a teraz krążków „Shadows and Mists” było już znacznie więcej i – co jest bardzo miłe – większość już się rozeszła.

Ł: W okresie przed „Places” Insomnia była projektem bardziej Adama. Można powiedzieć, że byłem kimś na zasadzie patrona czy ojca chrzestnego projektu. W 2006 roku założyłem niezależny label Larch Records, w którym wydajemy swoje albumy, do większości z nich robiłem także projekty graficzne. Dopiero przy okazji wspomnianego „Grains” rozpoczęliśmy muzyczną współpracę.

4) Waszą muzykę można różnie określić: elektronika, trochę ambientu, minimalizm, szczypta popu.  Ale domyślam się, że bardziej niż poddawanie się definicjom interesuje Was kreowanie pewnych wizji…

A: Tak, masz absolutną rację. Nasza muzyka ewoluowała przez lata i ocierała się zarówno o ambient, chłodniejsze dronowe brzmienia czy też przeróżne formy elektronicznego wyrazu. Dużo zależy od tego, co akurat w danym momencie nas inspiruje muzycznie, a ostatnio także filmowo, czego wyrazem jest właśnie „Shadows and Mists”. Te inspiracje często są zawiłe i zupełnie nie interpretowalne wprost, są po prostu naszym specyficznym systemem odbierania emocji i ich przetwarzania.

Ł: Bo my bardzo nie lubimy definicji, zawsze miałem z tym problem. Z jednej strony wszelkie gatunki to w dużej mierze wymysł krytyków. Z drugiej strony można powiedzieć, że przecież pewne rzeczy musiałyby zostać jakoś semantycznie określone. Jakby nie patrzeć, my skupiamy się na muzyce, jej słuchaniu, tworzeniu, poznawaniu, a nie na dopasowywaniu się do jakiegoś konkretnego gatunku.

A: Nie każdy wyraziłby nieme kino właśnie w taki sposób, jak my. Uważamy, że nie wszystko należy zamykać w ścisłych ramach, a wręcz przeciwnie – można czasem złamać schematy i zachęcić słuchaczy bądź też widzów do poszerzenia horyzontów odbioru. Być może właśnie takie podejście i te dźwięki będą inspiracją dla kogoś innego…

5) Słuchając „Shadows and Mists”, płyty ciekawej i przemyślanej, odnoszę wrażenie, że jest tam  gradacja: pierwsze utwory mają w sobie odrobinę optymizmu, im dalej, tym więcej chłodnych klimatów. Jakby zanurzyć się  jeszcze bardziej we mgle…  Czy był to zamierzony efekt?  

A: Utwory na ten album powstawały w długim okresie czasu i zanim jeszcze przystąpiliśmy do wybierania i składania tracklisty wydawało mi się, że każdy z nich to odrębna, skończona forma. Na pewno jest w tym trochę racji i można o tej płycie powiedzieć, że jest mniej spójna niż poprzedniczka. Gdy zdecydowaliśmy się już na 6 kompozycji i ułożyliśmy je w całość, wówczas zacząłem odbierać tę muzykę trochę inaczej i faktycznie jest w tym coś z procesu, w którym zachodzą stopniowe zmiany. W utworze „Empire” jest dużo przestrzeni – motyw przewodni snuje się delikatnie w tle, a kompozycja kończąca to wręcz swoisty epilog swą formą skłaniający do przemyśleń i podsumowań. Określenie epilog nie jest przerysowane, bo tę kompozycję dograliśmy w ostatnim etapie prac nad „Shadows and Mists”.

6) W Waszej muzyce podoba mi się jej „drugie dno”, czyli taka konstrukcja, która pozwala na wielokrotne słuchanie i odkrywanie  jej dodatkowych atrybutów. Macie zamiar trzymać się takiego podejścia do materiału?

A: To bardzo miłe spostrzeżenie, które daje wiele sił do dalszej pracy, bo jeśli słuchacze przy kolejnych odsłuchach potrafią odczytać w naszej muzyce inne, nowe emocje, to oznacza to, że struktura tych kompozycji nie jest jedno-linijna. Docierają do nas różne opinie i recenzje, ale wiem też, że każdy odbiera dźwięki subiektywnie, dla jednego będzie to jedynie zbiór kilku niezwiązanych ze sobą elektronicznych dźwięków, a dla kogoś innego te trzy kwadranse będą oznaczać interesującą muzyczną opowieść, być może dźwiękową ilustrację filmowych obrazów albo coś jeszcze innego. Jako słuchacz, poznając nowe płyty, zawsze doszukuję się w nich kilku płaszczyzn, im jest ich więcej, tym lepiej. To samo odczucie staram się przelać na dźwięki powstające pod szyldem Insomnia.

Ł: Widzisz, to w muzyce jest najpiękniejsze, że niczego słuchaczowi nie podpowiada, każdy interpretuje ją na swój sposób. Jeśli odkrywasz drugie, trzecie dno, to tym lepiej. My na co dzień też słuchamy dużo muzyki innych artystów i w bardzo podobny sposób ją postrzegamy. Każdy odbiera dźwięki na swój subiektywny sposób, a im bardziej coś mnie zaskoczy, tym lepiej. To chyba najlepszy komplement dla artysty, więc dziękujemy.

7) Na Waszej stronie internetowej dajecie wyraz fascynacji geniuszami czarnobiałego kina. Ja również lubię czasami do tego wracać. To ciekawe, że ta – patrząc okiem współczesnego odbiorcy – prymitywna technika potrafi do siebie przyciągnąć. Co jest w niej takiego intrygującego Waszym zdaniem?  

Ł: Nie zgadzam się, że kino nieme cechowało się prymitywną techniką. Niektóre rozwiązania i dzisiaj wydają się bardzo nowatorskie. Wystarczy spojrzeć na przykład na „Metropolis” Langa, „Pancernik Potiomkin” czy dokumentalne filmy Wiertowa, Audena, Griersona. Z krótszych form warto wspomnieć o rewelacyjnym, surrealistycznym „Psie andaluzyjskim” Luisa Buñuela i Salvadora Dali. Z rzeczy fabularnych, ale mniej znanych, bardzo lubię „Nietolerancję”. Filmy te są interesujące także od strony emocji. Widzisz, dzisiaj często, choć na szczęście nie zawsze efekty, estetyka idą w parze z emocjami, jakie powinien przekazywać film. Często dostajemy bardzo ładny obraz i na tym się kończy, bo fabuła jest tak płytka, że zmieściłaby się w dwóch, trzech zdaniach.

A: Należałoby odpowiedzieć sobie na pytanie, czy rozwój technicznych możliwości jest wyznacznikiem dobrego kina? Moim zdaniem absolutnie nie, najcenniejszą wartością jest pomysł sam w sobie, sposób w jaki ukazane są sceny, emocje. Z łatwością można wskazać współczesne, wykorzystujące najwspanialsze efekty specjalne i techniczne rozwiązania – obrazy, które jednak nie zachwycają, ponieważ ich przekaz emocjonalny jest zatarty. Stare, w szczególności nieme kino jest urzekające, bo, choć pozbawione możliwości wyrazu za pomocą dialogów, wielokrotnie przyprawia mnie o dreszcze i podwyższony puls – tak silne są w swym wyrazie te sceny. Myślę, że już na stałe pozostanie mi sentyment do kultowego obrazu Murnau’a i scen ukazujących przerażenie w oczach Grety Schröder, czy też spojrzenie owładniętego głodem krwi wampira.

Ł: Oczywiście to nie znaczy, że obecnie nie kręci się dobrych, przesiąkniętych emocjami filmów.

8) Koniecznie zapytam o instrumenty. Czy preferujecie symulatory, laptopy czy korzystacie  również z tradycyjnego sprzętu?

Ł: Owszem, aczkolwiek na najnowszej płycie nie ma tradycyjnych instrumentów, za to na „Places” były na przykład klawisze. Natomiast pierwszy album Extreme Agony opiera się w dużej mierze na dźwiękach przetworzonych gitar, klawiszy oraz krzyków, szeptów, przeróżnych modyfikacjach mojego głosu.

A: Na chwilę obecną korzystamy z dwóch laptopów, samplera, kilku różnorodnych generatorów brzmieniowych i klawiatury sterującej. A z tradycyjnego instrumentarium, tak jak Łukasz wspomniał – wykorzystujemy czasami  gitarę akustyczną i elektryczną – wciąż szlifujemy warsztat w tym kierunku i być może z czasem brzmienie żywych instrumentów stanie się stałym elementem na naszych płytach.

9) Mając tak zwarty i dobrze przygotowany materiał realizujecie się na koncertach?

A: Do koncertów przygotowujemy się intensywnie od jakiegoś czasu. Wciąż jeszcze nie mamy pełnego kompletu sprzętu, aby móc zagrać naszą muzykę na żywo bez uciekania się do odgrywania pewnych fragmentów z gotowych plików. Tu ograniczeniem są niestety finanse, ale całą energię wkładamy teraz w to, aby tę sytuację zmienić i mamy nadzieję, że latem bądź jesienią tego roku uda się stanąć na scenie i zaprezentować „Shadows and Mists” w wersji live.

Ł: Przygotowanie koncertu nie jest wcale takie łatwe. Poza tymi wszystkimi kwestiami ekonomicznymi i technicznymi, graniem fragmentów z pada, co w przypadku elektroniki w mniejszym lub większym stopniu jest nieuniknione, zostaje jeszcze problem miejsca. Jeśli znajdzie się jakiś klub i organizator to jesteśmy otwarci na wszelkie propozycje.

10) Muzyk ma w sobie wenę, która go napędza do ciągłej kreacji. Domyślam się, że pracujecie nad trzecią płytą?

A: Mamy już pewne pomysły na to, co dalej. Temat starych filmów wciąż pozostanie na pierwszym planie, a nawet zostanie potraktowany znacznie poważniej. Chcemy przygotować ścieżkę dźwiękową do pełnometrażowego niemego filmu. Nie podjęliśmy jeszcze ostatecznej decyzji, ale chcemy wybrać ważny dla nas obraz, taki, który nie doczekał się dotychczas dźwiękowej ilustracji.

Ł: Chcemy znaleźć też coś w miarę oryginalnego. Poza tym aktualnie pracujemy, a raczej dopracowujemy drugi album naszego projektu Extreme Agony. Adam ma jeszcze inne projekty, więc będzie też pochłonięty nimi.

Życzę zatem sukcesów i dziękuję za wywiad!

Damian Koczkodon 

Linki do stron związanych z zespołem:

http://shadowsandmists.wordpress.com/
http://www.facebook.com/insomniapl
http://insomnia-pl.bandcamp.com/

 

 

Damian Koczkodon : „Każdy utwór to moje dziecko”

damian_playsDamian Koczkodon – znany w Polsce bloger i popularyzator klasycznej muzyki elektronicznej (Strona Internetowa : http://elmuzyka.blogspot.com/) zgodził się opowiedzieć, jak wyglądały jego pierwsze kroki w komponowaniu klasycznej muzyki elektronicznej.

Marcin Melka : Z zainteresowaniem śledzę na blogu http://elmuzyka.blogspot.com/ rozwój Twoich kompozycji. Czy mógłbyś powiedzieć, jak do tego doszło, że chciałeś spróbować sił w komponowaniu muzyki elektronicznej ?

Damian Koczkodon : Zaczęło się od słuchania. Poznaję muzykę elektroniczną od ponad 30 lat. Często odtwarzając płyty ulubionego muzyka np. Klausa Schulze, zadawałem sobie pytania: Jak on to nagrał, jak zrobił? To bardzo intrygujące. Niestety, przez wiele lat nie miałem okazji poznać odpowiedzi na te pytania. Jednak okazało się, że  w Internecie dostępne są setki darmowych wirtualnych syntezatorów i to było przełomem. Przez kilka miesięcy testowałem emulator Minimooga. To, co słyszałem w wyniku eksperymentowania, tylko podkręciło moją pasję dojścia do źródła powstawania dźwięków. Kupienie klawiatury sterującej stało się kwestią czasu. Od tej chwili jakby otworzyły mi się oczy. Zrozumiałem, w jaki sposób doszło do nagrania wielu ciekawych płyt. I wiedziałem że ja też mogę spróbować coś stworzyć.

MM : Początki były trudne czy łatwe dla Ciebie ?

DK: Paradoksalnie, największą trudność sprawiło mi nie granie, a opanowanie odpowiedniego programu do miksowania i zapisu tworzonej muzyki. Męczyłem się okrutnie, testując ponad dwadzieścia różnych dziwnych wynalazków. W końcu, z pomocą przyszedł mi sam Piotr Krzyżanowski znany bardziej jako Brunette Models. Zwrócił mi uwagę na rozbudowaną aplikację Acustica Mixcraft 6. Dla początkującego kompozytora niezwykła przejrzystość i łatwość obsługi tego programu jest nieoceniona. Dziękuję Piotrze!

MM : Jak zareagowała Twoja rodzina oraz znajomi na wieść, że zacząłeś komponować muzykę?

W takich sytuacjach ludzie dają się poznać kim są. Moi bliscy pamiętali, że w młodości uczyłem się grać na gitarze klasycznej. Oczywiście na pół roku przed końcem edukacji zrezygnowałem z programu nauczania. Czasami mam takie wycofania. Ale teraz – jak widzisz, nie poddałem się. Żona lubi niektóre kompozycje, mówi że jakby przyniosło to jeszcze jakieś profity…. No cóż, pragmatyczna kobieta. W Internecie od razu okazało się, że jest sporo małych ludzi którzy skorzystali z okazji, aby wyładować swoje frustracje. Ale nie przejmuję się tym zbytnio. Bo są również tacy, którzy mówią że im się to podoba. Myślę, że jest to szczere. Jak moja muzyka.

MM: Nagrania, które przesłuchałem, są w różnych stylach muzyki elektronicznej. Czy już wiesz, w jakim stylu będą nagrywane Twoje następne utwory ?

DK : Nie potrafię tego precyzyjnie określić, samo życie ma na to decydujący wpływ. Ostatnie 2-3 miesiące były dla mnie traumatyczne. Na moich oczach umierał przyjaciel, a ja nie mogłem mu pomóc. Odwiedzałem go prawie codziennie, a potem wracałem do domu i grałem. Wiele osób uważa, że te cierpienie i niepokoje są zarejestrowane w mojej muzyce. Ostatnio jednak zauważyłem, że ciągnie mnie w stronę spokojniejszych struktur. Być może moje pierwsze kompozycje były trochę przeładowane efektami i detalami.

MM: Czy okładki do mini-singli też są Twojego autorstwa ?

DK: Prawie wszystkie są moje – z prostego powodu. Nie ma kłopotów z prawami autorskimi. Poza tym, porobiłem w swoim czasie tysiące zdjęć, więc mam swój materiał. Wyjątek stanowi „pożyczona” ilustracja do utworu „A Few Minutes For The Forbidden Planet” gdzie temat jest dość stary i chyba zarobił już na siebie w USA. No i ilustracje o tematyce biblijnej, tu posiłkowałem się czasami innymi źródłami.

MMKiedy można się spodziewać wydania pierwszej płyty ? Czy będziesz wydawał na CD, czy udostępnisz muzykę w sieci ?

DK: Dużo nad tym myślę. Znam osoby które deklarują ewentualny zakup moich płyt. Ale obaj wiemy, że to nie jest takie proste. Opłacenie kosztów toczenia, poligrafii, to minimum 3 tysiące zł. Przy kilkuset egzemplarzach. Można też samemu wydawać CDr, tak robi kilku znajomych. Wysłanie demo do dwudziestu firm typu Generator jest ciekawym wyzwaniem którego się podejmę. Po ostatecznym, profesjonalnym masteringu który mam obiecany przez jednego z doskonałych fachowców. Może wtedy ograniczę się do publikowania w sieci tylko próbek? Czas pokaże.

MM: Jakie są Twoje najbliższe plany na przyszłość odnośnie komponowania? Czy zacząłeś lub czy zamierzasz realizować jakiś ciekawy projekt ?

DK: Pracuję nad 26 minutową suitą, którą systematycznie czymś wzbogacam, aby nie była jednostajna i nużąca. Prócz tego ciągnie mnie zarówno do muzyki sekwencyjnej, jak i do ambientu, czy też czystego eksperymentu. W moje nagrania chcę wpleść elektryczną gitarę, w podobny sposób co Edgar Froese na swoich starych płytach, ludzki głos Laury Lewickiej i oczywiście eksperymenty z wokoderem. Do większości moich nagrań, chciałbym stworzyć filmy.

MM: To prawdziwa mieszanka stylów Twój projekt zapowiada się bardzo ciekawie. Kiedy będziemy mogli posłuchać nowej muzyki ?

 DK: Może być różnie. Niekiedy po prostu gram i zapisuję materiał, który leży sobie jakiś czas na dysku. Potem decyzja: poddajmy to selekcji. I … ukazują się dwa utwory dzień po dniu. Siedzę w domu poświęcając dużo czasu na komponowanie. Może nawet za dużo? Ale tak to bywa z pasjami. Kocham swoją muzykę, a każdy utwór to moje dziecko.

 MM: Czy są szanse, że kiedyś usłyszymy Damiana Koczkodona na koncercie ?

DK: Poruszyłeś ciekawy temat. Nie każdy słuchacz zdaje sobie sprawę z tego jak wygląda naprawdę koncert muzyki elektronicznej. W praktyce jest tak, że 95% muzyki odtwarza się z playbacku. Duża część materiału końcowego powstaje na skutek miksowania wielu barw, więc odtworzenie tego w 100% na żywo jest po prostu niemożliwe. Ci uczciwi artyści, jak Przemek Rudź, zostawiają sobie w materiale demo miejsce na solówki, co umożliwia mu faktyczne granie części materiału na żywo. Niestety, często muzycy po prostu tylko markują granie. Nie potępiam tego, bo strona techniczna problemu właściwie uniemożliwia soliście normalną grę. Ma tylko 2 ręce. Chyba że gra zespół. A wtedy może dziać się wszystko, mogą wystąpić wszelakie niepożądane niespodzianki. Ale faktycznie – granie przed publicznością jest inspirujące. Może kiedyś mnie usłyszysz na żywo. Nie wykluczam takiej opcji.

MMDziękuję za rozmowę i życzę wielu sukcesów w muzycznej karierze.

DK: I ja również dziękuję za życzliwe zainteresowanie i życzę coraz więcej czytelników Twoich publikacji. A może z czasem sam zaczniesz grać? 

MM 🙂

Polecam utwory Damiana Koczkodona :

Pozostałe utwory znajdziecie na stronie : https://soundcloud.com/dikey707

Marcin  Melka

Tomasz Pauszek (Odyssey) : „Trzeba oczyścić umysł i duszę”

tomek2Tomasz Pauszek, dyplomowany dyrygent, urodził się w 1978 roku w Bydgoszczy. Znany jest ze swojej muzyki elektronicznej wydawanej pod pseudonimem Odyssey, oraz współorganizowania serii koncertów SYNTH ART FESTIVAL.

  


1) Minęło już 10 lat istnienia twego projektu „Odyssey”.  Jak doszło do tego że dyplomowany dyrygent Akademii Bydgoskiej postanawia grać muzykę elektroniczną?

T.P.: Muzyka elektroniczna towarzyszyła mi prawie od zawsze. Pamiętam, że gdzieś tak od szóstego roku życia, bardzo mocno zacząłem interesować się muzyką Jean`a Michela Jarre`a. Z czasem oczywiście rozszerzałem swoje zainteresowania na innych wykonawców tego nurtu. Słucham ich nadal i nowych. I przez tyle lat mi się nie znudziło… Sam zacząłem tworzyć już w szkole średniej, długo przed studiami. Oczywiście, to były początki, poznawanie harmonii, struktur brzmieniowych, dźwięków, szukanie nowych, no i zgłębianie tajników syntezatorów. Takie pierwsze prace, eksperymenty. Już wtedy zainspirowany światem dźwięków, ich nieskończonością, bezkresem oraz dziełami Arthura C. Clarke`a, postanowiłem, że moja muzyka będzie czerpała z tych dwóch zagadnień: nieskończoności brzmień, dźwięków i głębi, bezkresu kosmosu. Chodziło mi jednak bardziej o charakter ludzki tych zagadnień, wpływ muzyki, brzmień na wyobraźnię i nasz wewnętrzny „kosmos”. Świat odległy a zarazem bliski, głębia, pustka i samotność kosmosu, który każdy ma w sobie i od czasu do czasu to czuje. Stąd też nazwa projektu, taka podróż, odyseja muzyczna poprzez wewnętrzny świat, emocje, nastroje, uczucia… I tu dochodzimy do pierwszej oficjalnie wydanej płyty, pt. SYNTHARSIS, wydanej w 2001 roku, a skomponowanej już na studiach w ówczesnej Akademii Bydgoskiej.  Ten tytuł bardzo dobrze obrazował to wszystko, o co mi chodziło i o czym wspominałem wcześniej. Ta płyta to miało być takie katharsis poprzez muzykę syntezatorową. Może to i banalne, ale dość myślę, że muzyka elektroniczna jest specyficzną formą wyrazu, gdzie, żeby dotrzeć do sedna kompozycji lub tego, co autor chciał przekazać, trzeba oczyścić umysł i duszę, trzeba podążać za emocjami, za dźwiękami, koncentrować się, a jednocześnie relaksować i odpływać w swój wewnętrzny kosmos. I tak to się zaczęło. Dyplom dyrygenta otrzymałem dopiero rok później, w 2002 roku.

2) Pod tym szyldem wydałeś kilka płyt, wzbogaconych reedycji. Jak oceniasz ten okres?

T.P.: Te ponad dziesięć lat, to piękny okres, pełen poszukiwań, nauki, poznawania instrumentów, gatunków, otwierania się na nowości, dojrzewania. Na moich płytach mocno słychać te procesy. Od poszukiwań ambientowych, przez fascynację brzmieniami lo-fi czy rytmiczną elektronikę w stylu Jarre`a, aż do techno czy gatunków nowoczesnych jak lounge czy dance. Człowiek to jedna wielka emocja i często te emocje i fascynacje determinują nasze działania. Stąd tyle stylów na rożnych moich albumach.

3) Odyssey Studio Poland. Co kryje się pod tą nazwą?

T.P.: Odyssey Studio Poland, to w gruncie rzeczy moje prywatne studio nagrań, w który, nagrywam przede wszystkim swoje utwory, miksuję ślady czy przygotowuję już całe płyty. No i oczywiście trzymam tam wszystkie moje ulubione syntezatory analogowe. Zdarza się także, że wykonuję mastering zaprzyjaźnionym artystom czy tworzę muzykę do gier komputerowych. Czasami też udzielam się jako producent muzyczny, współpracując z innymi, np. z Waxfood. Wykorzystuję to studio dość intensywnie.

4) Jesteś nie tylko muzykiem, ale również animatorem El-muzyki. Współrealizowałeś kilka edycji SYNTH ART FESTIVAL. Poznałeś nowych przyjaciół z którymi zdecydowałeś się na wspólne nagrania, rejestrowałeś swoje kolaboracje m.in. z  Remote Spaces, Pawlakiem… Czy zapamiętałeś jakieś szczególne przygody z tamtych lat?

T.P.: Nazbierało się tego przez kilka lat… No cóż, fakt organizowałem SYNTH ART FESTIVAL przez wszystkie jego edycje. To był czas ciężkiej pracy i walki z przeciwnościami losu. Organizacja plenerowego widowiska dla kilku lub kilkunastu tysięcy widzów, z nowościami technicznymi, laserami, fajerwerkami i tancerzami, jest zajęciem dość wyczerpującym. Ale jakoś daliśmy radę i wyszło to całkiem nieźle. Jestem z tego zadowolony. Bardzo dobrze wspominam ostatnią edycję, która miała miejsce około północy z 30 kwietnia na 1 maja 2004 roku, podczas obchodów wejścia Polski do Unii Europejskiej. Niestety formuła tego festiwalu się wyczerpała i obecnie już on nie istnieje. Bardzo fajne wspomnienia mam ze współpracy z Remote Spaces nad płytą Ypsilon Project. Nagrywaliśmy ją wyjątkowo u mnie w mieszkaniu w Bydgoszczy. To było dzikie jam-session trwające tydzień. Były rozmowy, zabawa, tworzenie, granie i cudowny klimat, który wspominam do dziś. Pamiętam, że chłopacy spali sofie i na podłodze, w pokoju, w którym nagrywaliśmy, zaraz obok syntezatorów i komputerów. To był czysty rock and roll… Spotkaliśmy się potem jeszcze raz, na kolejnym jam-session, które też było fajne, ale odbywało się już w studiu i miało bardziej profesjonalny przebieg. Bardzo dobrze to wspominam.

5) Na Twoim profilu na Facebooku zauważyłem zdjęcia z wielu podróży oraz fotkę z J.M.Jarrem. Fajna, jak go znalazłeś?

T.P.: Staram się dużo jeździć po świecie, bo fascynują mnie różne kultury i miejsca, stąd te zdjęcia. Co do spotkania z Jarre`m, to doszło do niego dość spontanicznie. To było w Gdańsku w 2006 roku, gdzie Jarre przyleciał na zaproszenie prezydenta tego miasta odebrać nagrodę za koncert w Stoczni. Byłem jednym z gości na konferencji prasowej, która oczywiście miała przebieg oficjalny. Potem zaproszono nas wszystkich na bankiet. Tam właśnie miałem okazję porozmawiać z Jarre`m dłuższą chwilę. To bardzo miły, serdeczny i radosny człowiek. Dużo można się od niego nauczyć.

6) Sprzedajesz swoją twórczość poprzez różne sklepy internetowe w formie elektronicznej np: iTunes, Amazon.com, Fnac.com, Junodownload, Bandcamp, Virgin Mega Store, Simfy, Również label Generator wydał Twoje 3 płyty. Jak do tego doszło?

T.P.: Powiem szczerze, że długo szukałem wydawcy. Zwłaszcza, że postawiłem sobie za cel wydawać tłoczone CD, a nie jak robi wiele wydawnictw muzyki elektronicznej, na CDr. Niestety rozmowy z trzema wcześniejszymi firmami, jedną polską, drugą holenderską, a trzecią norweską, skończyły się fiaskiem. Te dość długie rozmowy i negocjacje zraziły mnie do wydawców, ale postanowiłem spróbować jeszcze raz. Znałem wydawnictwo Ziemowita Poniatowskiego już dłuższy czas i to był strzał w dziesiątkę. Spodobała mu się moja muzyka, a że chwilę wcześniej zaczął, oprócz dystrybucji, zajmować się także wydawaniem płyt pod szyldem Generator.pl, to rozpoczęliśmy satysfakcjonującą współpracę, która trwa do dziś.

7) Obecnie sam, jak to wcześniej bywało, projektujesz okładki swoich płyt, wysłałeś ponad 20 krótkich filmów na YouTube promujących Twoją muzykę. Robisz to, bo lubisz, czy to życiowa konieczność?

T.P.: Od czasu do czasu bawię się w projektowanie okładek, zwłaszcza gdy mam pomysł i wiem, że mogę go sam wykonać. Lubię to. Podobnie jest z filmami na YouTube. Zrobiłem je amatorsko, ale mają moim zdaniem klimat. To takie zajęcie poboczne. Natomiast, okładki do płyt, które ukazały się w Generator.pl projektował bardzo zdolny grafik Michał Karcz. Jedną z moich płyt ozdobił swoją grafiką również znany bydgoski malarz Waldemar Kakareko, a okładkę i grafiki do utworów i filmów z płyty Early Works Net stworzył Łukasz Pawlak, z którym współpracę też wspominam bardzo dobrze.

8) Twoja muzyka przechodzi różne metamorfozy. Grałeś już klasyczną elektronikę a’la Jarre, elpop,  chillout, ambientowe plumkania… Czy to wynik konkretnych fascynacji inną muzyką, a może ludźmi czy miejscami?

T.P.: Jak wspominałem, na muzykę i tworzenie mają wpływ przede wszystkim emocje, miejsca i ludzie, którzy te emocje wywołują. Nieraz zainspirujesz się czymś błahym, a czasami są to przemyślenia filozoficzne. Trzeba też wspomnieć, że żyjemy w takich czasach, gdzie nie da się nie słuchać muzyki i czasami pewne elementy „wchodzą do głowy”, stąd też zwroty w kierunku nowoczesnej muzyki w moich utworach.

9) W 2006 roku ukazuje się płyta RND – Distracted. Jest to Twoje nowe oblicze, efekt innego rodzaju poszukiwań i kolejnych wyzwań. Skąd wziął się ten pomysł i co oznacza ten skrót?

T.P.: RND to kolejny eksperyment już dość radykalny, stworzony dość spontanicznie, w ramach zabawy, sprawdzenia się i poszukiwań. Ja uwielbiam eksperymentować, szukać, mieszać gatunki, sprawdzać jak ludzie zareagują na daną mieszankę dźwiękową. To mnie fascynuje. Taki projekt chodził mi po głowie już od 2004 roku, kiedy to przygotowywałem płytę Odyssey`a – Early Works Net, pełną trzasków, szumów i dźwiękowego brudu. To mnie zafascynowało. Zacząłem eksperymentować, tworzyć dziwne struktury. Ale ta twórczość nie pasowała stylistycznie do łagodnego brzmienia Odyssey`a, więc postanowiłem stworzyć nowy projekt pod nazwą RND. Co do samej nazwy, to odnosi się ona do samej idei eksperymentu, który stał się kanwą dla tego projektu. Chodzi o to, że eksperymentując, np. z dźwiękami, nie wiemy do końca dokąd nas ten eksperyment zaprowadzi, że wyniki mogą być różne, czasami zaskakujące. I że często nie da się powtórzyć tego samego kilka razy, za każdym razem mogą wyjść lub wychodzą inne wyniki, różne brzmienia, dźwięki, zrandomizowane struktury. Stąd nazwa RND od RANDOM. To tyle.

10) Czy to prawda że Odyssey schodzi ze sceny, a zostaje RND?

T.P: Tak. W 2012 roku Odyssey schodzi ze sceny, projekt kończy swoją działalność.
Koniec miał nastąpić już w 2011 roku, żeby po dziesięciu latach na scenie zamknąć to ładnie klamrą i skończyć tę muzyczną podróż, ale postanowiłem przedłużyć działalność do tego roku i wydać jeszcze dwie płyty. Na początku 2012 roku Generator.pl wyda ostatnią studyjną płytę Odyssey`a pt. MUSIC FOR SUBWAY – SYMPHONY FOR ANALOGUES, która będzie dwupłytową podróżą metrem do świata muzyki elektronicznej lat 70. Album nagrany został całkowicie na starych syntezatorach i maszynach rytmicznych z lat 70. XX wieku. Myślę, ze będzie to gratka dla miłośników starszych brzmień i sekwencji. To też było moje marzenie, żeby nagrać płytę tylko przy wykorzystaniu starych, często zniszczonych syntezatorów analogowych, nie posiłkując się żadnymi klonami programowymi. Druga płyta, będzie to album podsumowujący 11 lat projektu Odyssey, z najważniejszymi utworami z wszystkich płyt. Album ukaże się w formie elektronicznej we wszystkich większych sklepach internetowych, takich jak iTunes, Amazon, Fnac, Virgin i inne.
 
Dziękuję za wywiad.

T.P.: Ja również bardzo dziękuję. Pozdrawiam serdecznie i zachęcam do zapoznania się z najnowszą płytą.

Damian Koczkodon 

 

 

Wolf Spyra : „Komponuję i instaluję akustyczne sytuacje”

photo-spyra

Wolfram Spyra, znany również jako Der Spyra, jest popularnym niemieckim kompozytorem muzyki elektronicznej. Gra bardzo różnorodne utwory, w których swobodnie operuje formą. Wydaje płyty, które trudno jednoznacznie zaklasyfikować.

– Jakie były początki Twoich muzycznych fascynacji, kupiłeś sobie jakąś płytę w sklepie? Byłeś na koncercie czy też usłyszałeś ciekawą muzykę w radio?
 
W.S.: Zaczęło się od jakiejś audycji w radiu… WDR (Westdeutcher Rundfunk) w Kolonii, magicznym mieście eksperymentalnej elektroniki, którą wysłuchałem przez bardzo ekskluzywny odbiornik wyposażony w lampy cyfrowe. Miałem około dziesięciu lat, zaś audycja dotyczyła Muzyki Elektronicznej. Fragment audycji nagrałem moim „bardzo prostym” rejestratorem kasetowym w mono… i pomyślałem, że to magia!!! Miałem wrażenie, że te dźwięki pochodziły z innego świata… nie wyobrażałem sobie, że taka muzyka mogła zostać nagrana typowymi „mechanicznymi” instrumentami. Gdy tylko wujek mi powiedział, że ta muzyka została nagrana na instrumentach nazywanych „syntezatorami”, od razu wiedziałem, że w przyszłości muszę nagrać muzykę tymi magicznymi maszynami!  Od tego czasu bardziej dokładnie słuchałem utworów muzycznych… i odkryłem, że bardzo często w muzyce pop syntezatory są używane, i to w utworach które znałem, np. Abba czy The Beatles. W tym czasie coraz więcej słuchałem audycji radiowych i… czasem nagrywałem muzykę, która mi i siostrze wydawała się „dziwna”… Naprawdę nie podobała mi się, ale wydawała mi się wystarczająco interesująca, by do niej powracać. Jak się później dowiedziałem, owa muzyka nazywana była „Rockiem Progresywnym”, my zaś nagraliśmy utwory zespołów takich jak na przykład „Stormy Six”, „ELP” czy „Triumvirat”. A właśnie, pierwszy (wspomniany powyżej) utwór elektroniczny, który nagrałem to był „The Hut of Baba Yaga” w wersji Tomity! Dziękuję Ci, Panie Tomita!
– Na Twojej stronie internetowej często powtarza się pojęcie „instalacja dźwiękowa”. Jak to wygląda?
W.S.: Choć niektórzy ludzie używają tego terminu na wszystko co nie jest typowym koncertem rockowym, ja preferuję nazywać sztukę „Instalacją dźwiękową” tylko wtedy, gdy pozwala ona słuchaczom (a nawet jednej osobie) odbierać otoczenie w specyficznej, innej albo niespodziewanej dla słuchu formie. W moim przypadku, „Instalacje dźwiękowe” mogą być samodzielnie zbudowanym sprzętem elektronicznym, który pozwala użytkownikom doświadczać niezwykłych wrażeń (np. „Plecak dźwiękowy”, „System PASS” czy „Łoże dźwiękowe”). Albo też, jako że jestem plastykiem (przynajmniej to studiowałem), komponuję oraz instaluję „akustyczne sytuacje”, które zmieniają percepcję specyficznych przestrzeni albo miejsc (np. „Hush Hour” w garażu parkingowym), „Numer 7” (w pokoju hotelowym) czy „Kąpiel” (pierwotnie stworzone dla pustego basenu, a potem wydane na płycie CD). Instalacja dźwiękowa może być instalacją artystyczną, która nie produkuje dźwięku, ale gra z medium… np. dzieła takie jak „Eksperyment myślowy” czy… „Elektroakustyczne krzesło”, które pyta „co by było gdyby…”
– Wydałeś około 30 płyt ale różnią się między sobą, co uważam za zaletę. Nie chcesz być szufladkowany?
W.S.: No, z jednej strony nie chcę być zaszufladkowany jako „gość od tego i tego” … i nic poza tym. Z drugiej strony czasem myślę, że tak byłoby łatwiej dla fanów specyficznego rodzaju muzyki… i nawet jeśli to czasem jedyny powód, żeby mogli łatwiej znaleźć to co szukają! (?). Wszystko to takie pomieszane ;-). Komercyjnie nie ma to dużo sensu… W innym przypadku nikt by nie tworzył innych nazw projektów na utwory, które mogą się nieco różnić od „typowego” grania. Może w przyszłości powinienem użyć różnych pseudonimów na „klasyczny”, „eksperymentalny” czy „progresywny” styl… Ale… nie chcę by mi to przeszkadzało! To wszystko gram ja, nie ważne czy to „January in June”, „Homelistening is killing Clubs” czy „Etherlands”… i jestem najbardziej szczęśliwy jak ludzie mi piszą, że lubią moją wszechstronność.
– Nagrałeś serię płyt z Namlookiem. Wasze wspólne płyty są naprawdę dobre, jak doszło do tej współpracy?
W.S.: Dzięki! Jak to się zaczęło? Razem lubimy nieco jazzujące kawałki oraz Fusion… i jeśli dokładnie posłuchasz płyty od pierwszej „Virtual Vices” do najnowszego wydania, to zobaczysz, jak razem wzajemnie i powoli się odkrywaliśmy, krok po kroku (i bajt po bajcie) :-), mimo że kierunek był już nadany na samym początku.
– Często koncertujesz. Kontakt ze słuchaczem wyzwala w Tobie dodatkowe emocje?
W.S.: Mimo że wyglądam na spokojnego i zrelaksowanego na scenie, w rzeczywistości jestem tak nakręcony, że czasem wręcz kolana mi się trzęsą jak zaczynam!!! U innych artystów jest pewnie podobnie, więc nie różnię się tak bardzo od innych wykonawców – jak zaczniesz myśleć, ile rzeczy może się nie udać podczas koncertu (zwłaszcza gdy w użyciu są komputery i elektronika), to już jesteś stracony! Staram się nie myśleć o takich rzeczach… i zazwyczaj, jak już wszystko się zaczęło, to jest ten wielki przypływ wydarzeń, rezonans / komunikacja ze słuchaczami poprzez fale dźwiękowe (czy też umysłowe?), i to na tych falach próbuję pływać, czasem skręcam, czasem gubię się, aby ponownie odnaleźć drogę, a nawet zadziwiam siebie samego tym co przyjdzie….tak, to jest zawsze nowe i stymulujące doświadczenie!!! Czego nie lubię podczas koncertów na żywo… Szczerze aż do teraz, nigdy nie miałem „idealnego brzmienia” (czyli brzmienia, o którym marzę), ani na scenie, ani wśród publiczności! Próbowałem grać na systemach kwadrofonicznych (które są obiecujące, ale w większości przypadków niemożliwe do realizacji), próbowałem ze słuchawkami dla całej publiczności (to też fajne doświadczenie)… ale… wciąż chcę aby moja muzyka była słuchana w jakości „studyjnej”. Zatem, drodzy słuchacze, nie myślcie że płyta CD czy nawet winyl jest czymś nadzwyczajnym!!!  Jeśli słuchacie dobrze skomponowanej i nagranej muzyki z dobrego systemu analogowego albo cyfrowego źródła (ale nie mp3!), i poprzez dobry sprawdzony system Hi-Fi, to w końcu odczujecie podobne wrażenie dźwiękowe, jak to którego doświadczam ja (czy też inni muzycy) podczas siedzenia w studio próbując godzinami tworzyć muzykę i niewidzialne przestrzenie… to jest dla mnie najbardziej błogie.
– Na płycie Headphone Concert Little Garden of Sounds II gra polski gitarzysta Rober Golla. Poznałeś go w Kassel?
W.S.: Tak, Robert żyje w Kassel (gdzie pracuje dla znanej firmy Hi-Fi / High-End) i często przychodził do mojej wystawy „My Little Garden of Sounds II” w 2002 roku! Gdy mu wspomniałem pomysł o „Koncercie słuchawkowym” w ogrodzie, w którym muzycy graliby w szklarni, zaś publiczność słuchałaby tylko poprzez słuchawki bezprzewodowe, od razu zgodził się aby z nami zagrać 🙂 Potem przeprowadziłem się do Berlina, więc nie spotykaliśmy się za często, ale gdy zostałem zaproszony przez Józefa Skrzeka do koncertu „Schody do Nieba” w Chorzowie w 2009 roku, to poprosiłem go, aby zagrał ze mną ten koncert. A ponieważ płyta z tamtego okresu (January in June) była częściowo zainspirowana bluesem, to było bardzo przyjemnie, że wspólnie graliśmy z prawdziwym gitarzystą bluesowym. Zawsze będę wdzięczny Robertowi (i oczywiście Józefowi), za przedstawienie mnie Roksanie Vikaluk… a dlaczego, to pozostawię fantazji czytelników i fanów. Konkretny wynik tego historycznego spotkania znajduje się na „Moon & Melody” a także na www.myspace.com/derspyraband
– Na tym koncercie słuchacze mieli na uszach bezprzewodowe słuchawki firmy Sennheiser. Należy rozumieć że ilość wzmacniaczy i kolumn głośnikowych była ograniczona?
W.S.: Dzięki bardzo miłemu wsparciu firmy Sennheiser mieliśmy około 250 bezprzewodowych słuchawek, dużą stację ładującą, zbudowany na zamówienie nadajnik bezprzewodowy – aby zapewnić dobrą jakość sygnału dla takiej ilości słuchawek. Nie wiem czy byliśmy pierwszymi osobami na planecie, które zorganizowały „Koncert Słuchawkowy”, ale podczas innych takich imprez używa się wejść na wiele jacków, a ludzie muszą przynosić własne słuchawki. Albo były to też głównie sety DJ-ów, a nie prawdziwe koncerty na żywo! No ale nie ważne, czy byliśmy pierwsi, czy też nie, bardzo nam się podobało granie na tych koncertach (a publiczności również się podobało!) no i nikt nie narzekał na hałas :-).
P.S. – Właśnie znalazłem to na Wikipedii: „Pierwszy koncert słuchawkowy na żywo odbył się w maju 2000 roku. Był to w ramach „BBC Live Music”, gdzie odbył się „cichy koncert” w Centrum Chapter Arts w Cardiff, gdzie publiczność słuchała zespołu Rocketgoldstar oraz różnych DJ-ów przez słuchawki (z artykułu http://en.wikipedia.org/wiki/Silent_disco, nie ma tam wzmianki o „Koncercie Słuchawkowym” Spyry… może warto by dać znać?).
– Kick the Bucket (co za nazwa!) Kassel, 2001 to był koncert w świątyni, domu pogrzebowym?
W.S.: „Kich the Bucket” było instalacją dźwiękową zrealizowaną jako wspólny projekt z performerem, nauczycielem oraz dobrym przyjacielem Adrianem Palka (z Wielkiej Brytanii, ale z polskim pochodzeniem!). Na początku instalacja była pokazana w galerii sztuki „KunsTTempel” w Kassel, potem na różnych wystawach w Europie, ale również w szklarni podczas „Little Garden of Sounds” w 2002 roku… Ludzie musieli rzucać kamieniami w beczki po ropie, i gdy trafiali, rozlegał się samplowany dźwięk. W pierwszych wystawach, dźwięki były skoncentrowane wokół tematu upadku reżimów komunistycznych w centralnej i wschodniej Europie po 1989 roku. Później zmieniliśmy dźwięki i temat instalacji koncentrując się na „bombardowaniu Londynu” oraz temu, iż w stacji metra Stockwell (gdzie Adrian i jego rodzina żyła w tamtych czasach), policja zastrzeliła niewinnego mężczyznę! W tym kontekście dodaliśmy podtytuł „Śmietnik Historii”.
– Komponujesz przy użyciu nieznanych instrumentów “Triangle-pads” in “Electrolyte”. Możesz objaśnić to szerzej?
W.S.: Od zawsze myślałem jak budować dziwne i hybrydowe instrumenty muzyczne do występów na żywo, i wciąż mam tysiące pomysłów na przyszłość! „Triangle-Pads” i „Elektrolyra” (Harfa Elektroniczna) to tylko dwa z nich. Nie używałem ich za często, ponieważ były ciężkie (zbudowane z metalu) i trudne do ustawienia! Zbudowałem również „Blachę dźwiękową” w różnych formach, którą można opisać jako głośniki z wbudowaną płytą ze stali zamiast membrany. Grałem już parę koncertów używając tych instrumentów (np. w Chorwacji), ale głównie używam ich do występów w odpowiednim kontekście i dla małej publiczności. Obecnie czasem stosuję na koncertach, „Bow Chimes”, co jest też instrumentem ze stali… ale to nie mój wynalazek. Jest to wspaniały pomysł Boba Rutmana (http://www.rutman.de) Ja tylko dodałem „samplowanie na żywo” podczas gry na instrumencie, co dodaje interwału, subharmonii oraz filtry tworzące dźwięk podobny do droningu.
Damian Koczkodon 

Jakub „Polaris” Kmieć : „Tylko trzeba otworzyć uszy i duszę”

polarisJakuba Kmiecia poznałem kilka lat temu na pewnej liście dyskusyjnej. Miło nam się dyskutowało. Zaimponował mi wtedy płytą cd-r „Stan przejściowy”. Mimo iż to były jego skromne początki, w jakiś dziwny sposób zaczął ją dźwiękiem tak szczególnym niczym ten rozpoczynający polski koncert Tangerine Dream. Mam teraz okazję spytać się go przy okazji wywiadu:

– Co to za efekt Jakubie został tam przez Ciebie użyty?
J.K:  Uuu, pytanie ciężkiego kalibru 😉 Bo nie wiem, o który efekt chodzi, a prawdę mówiąc to tak dawno to było, że nie wszystko pamiętam co i jak robiłem. Komponowałem te utwory w 1999 roku, wiem, że byłem wtedy mocno nakręcony na budowanie brzmień od podstaw… Ten początek – utworu „Przełom” – to po prostu bas z dość głębokim chorusem, na to nakładałem przetworzone próbki z Korga Poly800.
– Powiedz parę słów o Scamallu. Dlaczego taki projekt, czy formuła klasycznego Berlina Ci się znudziła?
J.K.: Scamall i Polaris to dwa osobne projekty prezentujące każdy z nich inny rodzaj muzyki. Katalizatorem do powstania projektu Scamall był pewien widok, który znajduje się wewnątrz okładki płyty „A World Behind The Silence”. Do tamtej chwili na moim dysku twardym leżały bez ładu rożne skrawki, eksperymenty, jakieś pomysły – generalnie materiały, które nie były nawet utworami. Ten widok tak mnie nakręcił, ze w głowie natychmiast ułożyły mi się te fragmenty w jedną całość. Nie wiem, pewnie nadaję się do psychiatry :D. Albo coś wyolbrzymiam. W każdym razie to było fantastyczne przeżycie. To jest uczucie, które towarzyszyło mi już od powstania kawałka „Poza mur berliński” – tytuł i sam utwór to typowa przewrotność – bo sugeruje odejście od klasycznego nurtu a tymczasem w swoim brzmieniu jest bardzo betonowy ;). Z upływem czasu zmieniały mi się nieco zainteresowania muzyczne jak i warsztat pracy itd. Wracając do projektu Scamall: doświadczyłem czegoś, co nigdy mi się nie zdarzyło. Byłem wówczas w Irlandii na kontrakcie, pewnego majowego dnia razem z kilkoma znajomymi postanowiliśmy przespacerować się po klifach w Greystones. Miało miejsce wtedy bardzo fajne zjawisko atmosferyczne – chmury miały swoją górną płaszczyznę na wysokości klifu, zatem widok z klifu w dół był wprost we mgłę, lub chmurę. Panowała cisza, szum morza był jakby przytłumiony. Nagle naszym oczom ukazał się widok dwóch drzew w lekkiej mgle, z czego jedno z nich wyglądało niczym wrzeszcząca głowa człowieka z profilu. Mocno się to kontrastowało z całkowitą niemal ciszą. Nazwa projektu to w języku irlandzkim (to się chyba Gaeilge nazywa jeśli dobrze pamiętam) oznacza „chmura”. Technicznie ta muzyka powstała praktycznie bez midi, kwantyzacji i wyrównywania, czysty spontan, podobny do tego, który mi towarzyszył kiedy powstawały kawałki ze „Stanu Przejściowego”. Głównym źródłem brzmień był syntezator Waldorf XT oraz nagrania dźwięków otoczenia. Mimo iż Polaris i Scamall to dwa różne projekty to mają jednak jedną cechę wspólną: fascynacja 😉 – tyle że zupełnie rożnymi rzeczami.
– Dużo koncertujesz w ramach różnych festiwali – Ambient w Gorlicach, O.L.A w Olsztynie, Music Wave w Szczecinie, kilka edycji Ricochet Gathering, na pewno się zaprzyjaźniłeś z innymi muzykami…
J.K.: Tak, na pewno jedną z takich bliższych jest przyjaźń z Krzyśkiem Hornem.
– Okazało się, że się dobrze rozumiecie, czego efektem są wspólne nagrania i będzie płyta?
J.K: Dokładnie, ale tak naprawdę fundamentem Ricochet Gatheringów jest właśnie przyjaźń i bardzo luźna atmosfera. Nowa płyta z Krzysztofem Hornem to jest zapis koncertu z ostatniego Ricochet Gathering, w Berlinie, 2010r.
– Długo zajęło wam „dopasowanie się”?
J.K: Hmm, dotknąłeś sedna :). Tytuł „Collision” nie został użyty bez powodu – ten koncert, a właściwie kilka rożnych, bardziej poza muzycznych spraw, które mocno przeszkadzały w przygotowaniu się do tego koncertu, wystawiły trochę naszą przyjaźń na próbę. Samo „dopasowanie się” nie zajęło nam praktycznie wcale czasu – upodobania muzyczne mamy podobne, graliśmy już razem i dobrze się nawzajem uzupełniamy, mieliśmy plan na nasz występ. Z tym że z tymi „planami” to było tak, ze od razu postanowiliśmy, żeby grać bardziej spontanicznie. Mniej przygotowanych utworów od A do Z jak na koncercie w Gdyni podczas Nocy Muzeów, a w zamian za to bardziej pójść na żywioł, mieć przygotowane tylko jakieś brzmienia, barwy, kilka pętli, sekwencji i w locie układać z tego utwory zależnie od tego jak nam się klimat nakręci.
– Jakie wrażenie wywarł na Tobie – dla mnie legenda – Steve Jolliffe?
J.K: Bardzo skryty, skromny i pogodny człowiek.
– Cztery razy grałeś na Ricochet Gathering… sporo, gdzie odbywały się te koncerty?
J.K: Te cztery na których byłem to: La Gomera (Wyspy Kanaryjskie), Gaiole in Chianti (Toskania), Vinisce (Chorwacja) i Berlin (Niemcy). Vicowi Rekowi (organizatorowi) udało się stworzyć coś bardzo unikalnego. Szukałem kiedyś po sieci, są podobne eventy, spotkania, ale nie znalazłem niczego co byłoby odpowiednikiem RG. Pierwszy raz przeczytałem o nich chyba ok. roku 2000 na grupie mailingowej „tadream” na Yahoo. Idea wydawała mi się wręcz genialna – spotkanie fanów Tangerine Dream w miejscu związanym z jedną z ich płyt (wówczas to były bagna Okefeenokee) – szkoda, ze taki wypad nie był na moją – wówczas jeszcze studencką kieszeń 🙂
– Ale nadrobiłeś to później z nawiązką, aż Ci zazdroszczę.J.K: Też się z tego bardzo cieszę i sam się nawet trochę dziwię. Do dziś żałuję, że odmówiłem udziału jako muzyk w RG 2004 w Jeleniej Górze – byłem wtedy kompletnie oderwany od muzyki przez kilka lat poprzednich lat, czułem się dość niepewnie jeśli chodzi o swój warsztat.- Masz jakieś szczególne wspomnienia z Ricochet Gatheringów?J.K. Tak, jedną z takich ciekawszych historii jest ta z Vinisce w Chorwacji z 2009 roku. Były wtedy straszne upały co podobno jak na tamtą porę roku (końcówka maja) się rzadko zdarza. Miejsce w którym graliśmy mocno się nagrzewało za dnia – nie sposób było wytrzymać, dlatego też grywaliśmy głównie w nocy. Jednej z takich nocy Vinisce nawiedziła straszna burza. Już przy samych pomrukach z oddali zdecydowaliśmy się wszyscy zrobić przerwę i powyłączać sprzęt, żeby w razie uderzenia pioruna (linia była napowietrzna) nie było strat. Nagle zapadły ciemności – widocznie gdzieś uderzył piorun i padło zasilanie (albo wyłączyli dla bezpieczeństwa). Zapaliliśmy świece i latarki i przy akompaniamencie burzy i deszczu rozpoczęła się … sesja unplugged, śpiewy szamańskimi głosami i perkusja na przypadkowych przedmiotach :).  Na szczęście bateria w mojej kamerce miała jeszcze jakiś zapas prądu i udało się fragment tej sesji uwiecznić.
– Podobają mi się Twoje starsze płyty: Moo’N’Sequences (2004), Re:Transmission (2005) – pogodny spokojny berlin, teraz grasz inaczej, nie mówię że gorzej, każdy się rozwija.
JK: Czy Re:transmission to pogodny berlin? No nie wiem 🙂 – chociaż fakt, są tam jaśniejsze momenty. Zgodzę się, że gram teraz trochę inaczej, chociaż to wciąż są te same fascynacje co 12 lat temu. To chyba wynika z mojej natury – lubię odkrywać.
 – Ilu słuchaczy mogła liczyć publiczność w Berlinie? Zastanawiam się, jak to z tym jest w dawnym centrum tej muzyki..
J.K: To zależy od indywidualnej percepcji – dla kogoś 100 osób to mało, dla kogoś innego 100 osób to dużo. Tak naprawdę nie wiem, nie liczyłem, ale zdaje się, że na sali było przygotowane 150 miejsc, wypełnienie było rożne – czasem 3/4, czasem połowa – nie czarujmy się – tego typu muzyka okres świetności ma już za sobą, co nie znaczy, że nikt jej nie słucha, albo że nie ma dla niej miejsca. Zobacz, ile imprez z tego typu muzyką jest organizowanych w Polsce od jakiego czasu – kiedyś był tylko ZEF, dziś mamy kilka imprez w roku, jeśli nawet nie kilkanaście ;). Poza tym trzeba też się nieco otworzyć na te nowsze rzeczy – oczywiście, znajdą się tam rzeczy słabe, ale są też rzeczy bardzo dobre, tylko trochę inne niż klasyczna elektronika. Potencjał tkwi w młodych ludziach – nieprawdą jest, że dziś młodzież słucha tylko Lady Gagi, słucha też niszowej muzyki, tylko trzeba otworzyć uszy i duszę i umieć odfiltrować ziarno od plew.
  – Można już kupić fajny sprzęt za niewielkie pieniądze, czy świat zmierza w stronę grania z laptopa?
J.K: Początek lat 90-tych przyniósł boom na instrumenty cyfrowe, odwrócenie się plecami od analogów, pogoń za jak najwierniejszym udawaniem instrumentów akustycznych przez samplery. Na szczęście czasy się zmieniły, wróciła potrzeba żywej ingerencji w materiał dźwiękowy, a nie tylko odtwarzanie próbek, powstała nowa generacja instrumentów. Poza tym moc obliczeniowa komputerów stała się na tyle wysoka, że można bylo przenieść instrumentarium do komputera. To ma niewątpliwie zalety jak i wady – ale tak jest ze wszystkim. Coś za coś.
 – Kiedyś było kilku wykonawców, niewielki wybór teraz – masa… Tylko jak znaleźć te perełki?
J.K.: Pewnie – większa dostępność, to większa rzesza artystów i przez to trudniej znaleźć te, jak piszesz „perełki”. Ale z drugiej strony nie krzywdzi to kogoś, kto będąc np. w sytuacji jaka była 30-40 lat temu mógł jedynie marzyć o własnych instrumentach i komponowaniu na własną rękę.
 – Masz teraz jakiegoś faworyta wśród muzyków?
J.K.: Zawsze bardzo wysoko ceniłem sobie polską elektronikę – i to nie tylko tą klasyczną. Pamiętam do tej pory różne dyskusje i zachłystywanie się artystami zza granicy podczas gdy u nas powstawała masa bardzo dobrej muzyki. Nie chcę wymieniać nazwisk, bo może to zostać różnie odebrane przez to że sam też coś tam tworzę. Co do ulubionych wykonawców spoza naszego kraju – to od ładnych paru lat uwielbiam Boards Of Canada – ciekawe brzmienie, jest w ich muzyce jakaś magia i tęsknota za czasami, które minęły, ale wyrażane innymi środkami niż np. powielanie schematu z lat 70-tych. Kolejny wykonawca to Burial – zauroczyłem się jego muzyką ze 2-3 lata temu i tak mi zostało. Ciężko mi określić tę muzykę, bo jest tam i sporo ambientu i nieco elementów później kojarzonych z dub-stepem – nie jest to przy tym jakaś pokraczna hybryda, ale bardzo charakterystyczne, oryginalne brzmienie. Polecam.
 – Jakbyś określił teraz tę swoją najnowszą muzykę?
J.K.: Mam z tym trochę problem. Nadal jest to muzyka elektroniczna, ale to dzisiaj już nic nikomu nie mówi ;). Definiuję swoją muzykę raczej przez emocje które wyraża, resztę zostawiam słuchaczom. Ulegam różnym wpływom i te fascynacje słychać potem w poszczególnych utworach.
 – Jaka jest kondycja muzyki elektronicznej w naszym kraju?
J.K.: Heh, jest nas bardzo mało w Polsce, zastanawiam się czy nie jest tak, ze jest więcej muzyków niż słuchaczy 😀
 – Ej… Słuchaczy jest więcej 🙂
J.K.: No dobra, jeśli muzyków wliczy się jako słuchaczy ;). A tak poważniej – uważam że kondycja muzyki elektronicznej w naszym kraju jest dobra. Znów korci mnie, żeby podywagować, co to jest muzyka elektroniczna itd. Oczywiście trzeba mieć świadomość, że jest to jednak muzyka wymagająca jakiegoś zaangażowania od słuchacza, stąd jej trudniejsze odmiany nie znajdą swojego miejsca na dużych imprezach plenerowych, co z kolei nie umniejsza tym „lżejszym” odmianom. Wszystko ma swoje miejsce – jak w przyrodzie.
 – Jak wspominasz swój ostatni koncert w Berlinie?
J.K. Z tym koncertem też wiąże się parę ciekawostek. Przede wszystkim tuż przed wyjazdem zepsuł mi się samochód. Nie miałem funduszy na dość kosztowną naprawę, a w ostatniej chwili ciężko było zorganizować inny transport, w ogóle pojawiło się mnóstwo przeszkód, głównie finansowych, w zasadzie miałem już zrezygnować.  Tak się składało, że Vic Rek również wybierał się do Berlina, zaproponowałem mu udział w targach PopKomm i wspólną podróż. Cieszę się, że byliśmy tam razem. Pomógł mi również na miejscu Wolfram Spyra udostępniając mnie i Bartkowi (Vjowi) część swojego studio na nocleg i próby. Razem z Bartkiem jesteśmy z koncertu zadowoleni – mimo iż był to krótki show-case, udało się wytworzyć w klubie „Frannz” fajny klimat, wypełniając przestrzeń dźwiękiem i wizualizacjami. Miłą niespodzianką było dla mnie to, iż jednym z gości klubu tego wieczora był sam Manuel Göttsching, przybył za namową Vica Reka. Ucięliśmy sobie potem miłą pogawędkę.
 – I znów można tylko Ci pozazdrościć aktywności która skutkuje takimi przyjemnymi konsekwencjami.
Dziękuję Ci za poświęcony mi czas i czekam na Twoją nową płytę.
J.K. Również dziękuję i pozdrawiam Twoich czytelników! 🙂
Damian Koczkodon