Jakub Fijak – młody muzyk ze Szklarskiej Poręby, chętnie podzielił się ze mną kilkoma swoimi przemyśleniami:
D.K : Powiedz kilka słów o sobie które można bezpiecznie opublikować 🙂
J. F: Jestem pasjonatem muzyki, który uwielbia poznawać nowe dźwięki. Stale poszukuję nowych płyt i wykonawców, którzy dostarczą mi wielu wewnętrznych wrażeń. Tworzenie muzyki jest dla mnie formą wyładowania emocji, sposobem na powiedzenie czegoś, czego nie chcę lub nie potrafię przekazać werbalnie. Na co dzień jestem raczej kameralnym chłopakiem, który nie wyróżnia się niczym spośród tłumu, zwyczajnym człowiekiem z gór, z natury raczej samotnikiem. Lubię obserwować ludzi, czerpać z nich inspirację. Staram się odnajdować niezwykłość w zjawiskach lub przedmiotach, które dla wielu z nas są czymś oczywistym i nie wartym chwili zastanowienia.
D.K. : To podobnie jak ja. Jakie było Twoje pierwsze spotkanie z muzyką elektroniczną, czy pamiętasz płyty lub wykonawców którzy zrobili na Tobie szczególne wrażenie?
J.F. : Od zawsze bliskie memu sercu były klimaty new age, ethno czy world music, więc muzykę elektroniczną sensu stricto poznałem dosyć późno, a było to w momencie kiedy zacząłem udzielać się w EL-Stacji. Wprawdzie próbowałem słuchać J.M.Jarre’a czy Klausa Schulze, jednak wtedy nie udało mi się złapać elektronicznego bakcyla. Patrząc z perspektywy czasu musiałem nauczyć się słuchać takiej muzyki, zdobyć umiejętność jej kontemplacji, więc tak naprawdę moje pierwsze wrażenia el-muzyczne były sprawką polskich wykonawców el-muzyki, szczególnie myślę tu o płycie Marka Bilińskiego “Wolne Loty”, czy też “Romantic-On” Tomasza Ostrowskiego.
D.K. : A jak jest teraz? Czytałem Twoją recenzję płyty Rudzia i Komendarka…
J.F. : Dzisiaj jest trochę inaczej. Na pewno bardziej otworzyłem swój umysł na nowe doznania dźwiękowe nie ograniczając się tylko do elektroniki czy też moich niezmiennych zamiłowań do new age. Obecnie więcej słucham muzyki filmowej i rocka progresywnego. Co do płyty “Unexplored Secrets Of REM Sleep” – myślę, że recenzja to za duże słowo, nazwałbym to raczej zbiorem odczuć i refleksji jakie mi towarzyszyły podczas odsłuchiwania i kontemplacji tego materiału. W dobie nihilizmu jaki obecnie panuje w el-muzyce ten nietuzinkowy duet pokazuje nam, że warto próbować tworzyć coś dźwiękowo indywidualnego, bo jak się okazuje nie jest to niemożliwe – wystarczy otworzyć umysł i nie bać się dewastować kanonów powszechnie panujących w el-muzyce. To może oczywiście skutkować okrzyknięciem kompozytora mianem “antychrysta syntezatorów” co koniec końców może być tylko i wyłącznie preludium do elektronicznej rewolucji.
D.K: Fajnie że słuchasz progresywnego rocka. Jak trafiłeś do Mogilna i El- Stacji, sam szukałeś kontaktu czy zostałeś „odkryty”?
J.F. : Cóż, nie wiem czy mogę mówić o jakimś odkryciu ponieważ był to w zasadzie jeden z efektów współpracy z Maciejem Braciszewskim. W prawdzie o EL-Stacji słyszałem już dużo wcześniej, ale nie sadziłem, że enigmo-pochodne klimaty jakie dominują w moich utworach przyjmą się w radiu nastawionym na określony gatunek muzyczny, więc jeśli mam być szczery, nie próbowałem nawet zapytać o emisję swoich nagrań u Marqsa. Jak się później okazało mogileńskie radio przyjęło mnie z otwartymi ramionami i cały czas chętnie publikuję tam swoje prace. Jeśli zaś chodzi o mój debiut sceniczny to organizatorzy Elektronicznego Weekendu zdecydowali się postawić na młodych i początkujących twórców el-muzyki, w związku z tym dostałem szansę pokazania się. Wraz ze mną otrzymali ją między innymi Aleksander Lasocki ze Szczecina i Piotr Lewandowski z Warszawy.
D.K: Ten koncert z Elektronicznego Weekendu Mogilno 2011. Co Ci dała obecność na nim, jakie pozostawił za sobą wrażenia, przyjaźnie i plany?
J.F: Tamten weekend spędzony w Mogilnie był dla mnie bardzo szczególny. Przede wszystkim dlatego, że mogłem po raz pierwszy zaprezentować na dużej scenie to, co przeszło 3 lata powstawało w domowym zaciszu mojego pokoju. Miałem okazję poznać wielu życzliwych ludzi skupionych przy EL-Stacji, jak również związanych z el-muzyką. Niesamowitym przeżyciem było zagranie na jednej scenie wraz z żywą legendą – Robertem Kanaanem. Był to dla mnie wielki zaszczyt. Jeśli zaś chodzi o plany to myślę, że cały czas są stałe i niezmienne. Trzeba patrzeć w przód i myśleć o tym ile jeszcze można zrobić, niż bazować na tym co już zostało zrobione.
D.K: Też lubię muzykę Roberta Kanaana. Szczególnie tę starszą. Tworzysz muzykę ciepłą, rozrywkową, taką która ma sprawiać radość i przyjemność słuchaczom. Tak na razie zostanie czy planujesz się rozszerzać w różne strony?
J.F. : Słyszałem wiele różnych opinii na temat mojej muzyki. Jedni twierdzą, że jest pozytywna, inni zaś określają ją mianem dekadenckiej i pesymistycznej. Sam nie potrafię ocenić jaka jest tak naprawdę, tę kwestię pozostawiam słuchaczom. Ciężko mi również powiedzieć czy tak zostanie czy się zmieni. Muzyka jest dla mnie idealnym sposobem komunikacji ze światem, więc sądzę, że w zależności od tego, co w danym momencie będę chciał wyrazić i opowiedzieć, tak też będzie ewoluować moja muzyka. Cały czas poszukuję nowych inspiracji i rozwiązań. Nie robię raczej nic nowatorskiego, zwyczajnie próbuję sił w różnych konwencjach i stylach muzycznych. Staram się jednoczenie mierzyć zamiary na siły i nie podejmować się rzeczy, których nie będę w stanie wykonać. Nie jest również moim celem aby na siłę udowadniać światu swoja oryginalność, pasąc przy tym swoje ego. Liczy się tylko muzyka, bo dzięki niej mogę mówić, często nawet w sposób jasny o rzeczach oczywistych.
D.K. : Z Twoich ośmiu płyt znam na razie tylko 3. Czy zawartość pozostałych jest podobna?
J.F. : Na pewno moja muzyka ma w sobie cechy wspólne, lecz każda następna produkcja w mniejszym lub większym stopniu różni się od poprzednich. Lubię powracać co jakiś czas do danej konwencji, o czym może świadczyć ostatnie wydanie pt. “Expedition”. Chyba najbardziej wyróżniającym się albumem jest “Soldiers Of Heaven”. Po koncercie w Mogilnie, gdzie prezentowałem materiał właśnie z tej płyty podszedł do mnie Darek Długołęcki. Przyznał wtedy, że nie spodziewał się czegoś co brzmi jego zdaniem podobnie do “Fire” Marka Bilińskiego.
D.K. : Jakiego sprzętu i wyposażenia używasz przy realizacji nagrań?
J.F.: Pracuję na syntezatorze Roland Juno-D. Jeśli zaś chodzi o oprogramowanie to korzystam głównie z produktów Cakewalk by Roland (Z3TA+1, Dimension LE, Sonar X1 Le).
D.K: Kto jest dla Ciebie największym wsparciem?
J.F. Zdecydowanie jest to osoba Macieja Braciszewskiego, mojego przyjaciela i opiekuna muzycznego. Bardzo wiele się od niego nauczyłem, a dzięki jego pomocy w moim odczuciu wiele osiągnąłem. Są także inne życzliwe mi osoby, które wierzą we mnie i cały czas mnie dopingują [ czasem nawet chcą mi nakopać 🙂 ] i za to serdecznie im dziękuję!
D.K. : Jak reagują na Twoją muzykę Twoi znajomi z rodzinnego miasta?
J.F. : To jest dobre pytanie, też chciałbym to wiedzieć! Prawda jest taka, że niewiele osób z moich rodzinnych stron wie o tym co robię w wolnych chwilach, natomiast Ci którzy wiedzą, reagują raczej pozytywnie choć nie traktują tego nazbyt poważnie.
D.K. Zdarza Ci się wziąć odtwarzacz na jakieś wzniesienie poza miastem i tam przeżywać muzykę, albo odwrotnie wracasz i coś nagrywasz bo akurat Cię „natchnęło”?
J.F. Idąc w góry szukam spokoju, chwili refleksji, chcę odpocząć. W związku z tym wolę słuchać muzyki lasu, szmerów strumieni i w takiej atmosferze poszukiwać natchnienia. Doskonale więc rozumiem Mr Smoka, który na każdym kroku podkreśla wspaniałość dźwięków natury.
D.K. Mr.Smok jest rzeczywiście oryginalnym i wrażliwym człowiekiem. Co Cię pasjonuje poza muzyką, o ile masz na to jeszcze czas…
J.F. : Moją wielką pasją jest ratownictwo medyczne, któremu teraz poświęcam większość swojego czasu. Oprócz tego zdarza mi się czasem pisać opowiadania, wiersze, a nawet swoje quasi-filozoficzne rozważania. Sprawia mi to dużą frajdę.
D.K. : Czy widzisz sens wydawania płyt na CD czy wystarczy ci Internet?
J.F. : Jak każdy twórca marzę o zmaterializowaniu swojej pracy w postać muzycznego krążka, jednak nie jest to takie proste, więc siłą rzeczy Internet musi mi wystarczyć. Nie mniej jednak, jako środek masowego przekazu jest na pewno znakomity dla ludzi takich jak ja, którzy dzięki niemu mogą pokazać swoje produkcje szerszej rzeszy odbiorców, a w innym przypadku mogliby nie mieć takiej szansy. Mam tylko nadzieję, że z czasem wydania digital download nie wyprą całkowicie z rynku materialnych nośników.
D.K. : Twoje plany i marzenia na najbliższe miesiące, czy może żyjesz bardziej z prądem?
J.F. Nie jestem zwolennikiem dalekosiężnych planów. Życie jest zbyt dynamicznym procesem i w zasadzie nigdy nie wiadomo w jakim momencie i czym nas zaskoczy. Na chwilę obecną mogę powiedzieć tylko tyle, że nadal chciałbym rozwijać swoje pasje.
D.K. : To prawda… Życzę Ci więc pomyślnej samorealizacji!
Damian Koczkodon