Roksana Vikaluk: „Eksperymentujemy, zaskakujemy samych siebie”

roksanaUrodzona w Tarnopolu (Ukraina) śpiewająca aktorka,  od 1994 roku nagrywająca i koncertująca w Polsce. Otwarta na eksperymenty wokalno-instrumentalne, ostatnio współpracuje z Wolframem Der Spyrą.

1) Już kilkanaście lat sprawiasz radość melomanom śpiewając swoim pięknym, „białym” głosem. W Internecie można przeczytać o Twojej jazzowej pasji, ludowej muzyce ukraińskiej i żydowskiej którą tak chętnie wykonujesz. Mnie bardzo interesuje Twoje otwarcie na łączenie gatunków, na eksperymenty i obecność w Twoim muzycznym życiu takich postaci jak np. Józef Skrzek czy… ale o tym za chwilę. Józef sam zadzwonił do Ciebie z propozycją współpracy. Co dała Ci przyjaźń ze śląskim wirtuozem syntezatorów?
R.V.: Przede wszystkim, jeśli chodzi o śpiew, zaczynałam od Jazzu… i poświęciłam temu ponad 10 lat. A śpiew ludowy odkryłam dla siebie (w sobie?) stosunkowo nie tak dawno. Co do śpiewu białego, zostałam wtajemniczona w jego technikę i filozofię dopiero około trzech lat temu. Pragnienie eksperymentu, zwłaszcza w łączeniu gatunków towarzyszyło mi od zawsze, a ostatnio wręcz nasiliło się cudownie :).  Z pewnością sprzyjał temu cały klimat, w którym rosłam i dojrzewałam: jazz i muzyka klasyczna, która najpierw była słuchana i grana w domu rodzinnym, pieśni ukraińskie i żydowskie, których uczyli mnie dziadek z babcią… brzmienie mojego kraju… Wszystko to, co działo się w sztuce w latach 70-80 i co samo „wlewało“ się w duszę – wszystko to ma ciągły wpływ na muzykę, którą czuję i która wyłania się ze mnie, aż do teraz. Przyjaźń z Józefem Skrzekiem przyniosła ze sobą wielkie odkrycie zupełnie nowego świata brzmień oraz myślenia twórczego. Józef i jego muzyka pozostaje dla mnie wielką inspiracją do dziś…
2) W filmach umieszczonych na YouTube często widać jak podczas wykonywania tych oszałamiających wokalnych ewolucji grasz na Kurzweilu. To prawdziwa rzadkość widzieć kobietę grającą na syntezatorze. Czy to zasługa Twojego „muzycznego ojca” Józefa Skrzeka, czy już wcześniej miałaś takie zainteresowania?
R.V.: Z pewnością, jest to rezultat wielkiego muzycznego odkrycia siebie innej, którego doświadczyłam współpracując z Józefem Skrzekiem. Józef był pierwszy, który uwierzył i powiedział kiedyś: “Spróbuj…“. I spróbowałam. I zagrałam, akompaniując sobie, odkrywając przestrzenie brzmień elektronicznych… I tak trwa do dziś :).
3) W pewnym wywiadzie wspominasz o znajomości muzyki Klausa Schulze i ogólnie „Szkoły Berlińskiej”. To też ciekawostka, bo oprócz mojej żony, mało znam kobiet które mogą z upodobaniem słuchać takiej muzyki. Masz jakieś swoje ulubione tytuły płyt nagrane przez tych elektroników?
R.V.: Jeśli mówić ogólnie o inspiracji muzyki elektronicznej w moim życiu, to na samym początku, w dzieciństwie był to Jean Michel Jarre… Był również taki zespół w Związku Radzieckim, „Zodiak“ (Łotwa), który zaczął działać w latach 80’ i był ponoć pierwszym zespołem, grającym el-muzykę w Sowietach. Bardzo go lubiłam. Pod koniec 80’ zaczęłam się zachwycać twórczością Alexeya Rybnikova, do dziś ubóstwiam jego dzieło p.t. „Junona i Avos“. Jednak, jak już wspominałam, w domu rodzinnym słuchaliśmy przede wszystkim dużo jazzu, tak zwanego: akustycznego. Ale z czasem zaczęłam interesować się el-jazzem. Otóż, zaczęłam zwracać coraz większą uwagę na Chick Corea El-band, el-muzykę, tworzoną przez Milesa Davisa, Tomasza Stańkę, np. „Freelectronic“… Czesława Niemena odkrywam przez cały czas… zarówno jak i twórczość Władysława Komendarka. Nagrania solo Roberta Frippa, zwłaszcza „Radiophonics“, dalej – pięknie zrealizowany projekt międzynarodowy Boris Feoktistov & Bill Laswell – Russian Chants «Parastas»; eksperymenty Walter, a później jako Wendy Carlos, Isao Tomita, zwłaszcza jego el-wizja „Obrazków z wystawy“ Modesta Musorgskiego… To tak ogółem, jestem ciągle w drodze odkrywania i zgłębiania muzyki elektronicznej. Teraz o Szkole Berlińskiej. Klaus Schulze. Niełatwo mi wyróżnić konkretnie któreś z jego dzieł, można by wymienić nagrania pochodzące z płyt „Cyborg“, która porusza mnie do głębi, „Moondawn“,  „Mirage“, „Miditerranean Pads“ …. Inspiruje mnie przede wszystkim jego muzyka z lat 70-80 oraz niektóre z 90’… Podobnie jest w przypadku Tangerine Dream, z tym że najpierw zwróciłam uwagę na późniejsze nagrania, z lat 80-90, a z wcześniejszych to „Alpha Centauri“, dalej „Rubycon“, „Encore“ … I ciągle odkrywam, i wsłuchuję się w tę magię brzmień… I długa jeszcze droga przede mną ;).
4) Wolfram Spyra, poszukiwacz i eksperymentator, jest od jakiegoś czasu Twoim przyjacielem. Jak doszło do Waszego spotkania? Opowiedz trochę o Waszej znajomości i pomyśle na wspólne granie Moon & Melody.
R.V.: W 2004-2005 roku pewien wydawca z Warszawy wydał płyty każdego z nas z osobna. I właśnie w tamtym czasie zwróciłam uwagę na wyjątkową postać twórczą – Wolframa DER Spyrę…. A do osobistego spotkania pomiędzy nami doszło w 2009 roku podczas festiwalu el-muzyki „Schody do nieba“ na Śląsku, w Chorzowie. Zostaliśmy zaproszeni przez Józefa Skrzeka, który ten festiwal organizował. Wystąpiliśmy z odrębnymi projektami, Wolfram przedstawiał Niemcy, ja – Ukrainę. Wtedy poczuliśmy, że pragniemy stworzyć coś razem. No i tak się stało! :-). Eksperymentujemy, zaskakujemy samych siebie, inspirujemy się, odkrywamy się nawzajem… Melodie ludowe – rosyjskie, żydowskie, lecz z przewagą ukraińskich, dźwięki ulicy, przyrody, pulsujące rytmy, śpiew biały, połączenie wyjątkowego instrumentarium akustycznego z elektronicznym, efekty dźwiękowe – wszystko to można określić jako styl Folk – Electronic – Progressive, w ramach którego tworzymy. Nam, dwóm absolutnie samodzielnym muzykom, wypadło wielkie szczęście w postaci możliwości tworzenia czegoś “trzeciego”…
I to właśnie nazywamy “Moon & Melody”! :).
5) Wolf do gry używa specyficznego instrumentu Stell Cello skonstruowanego przez Boba Rutmana. Można przeczytać o tym w sieci. Ale Ty miałaś możliwość poznania Boba osobiście w Berlinie. Możesz powiedzieć kilka słów o tym spotkaniu i ciekawym człowieku?
R.V.: Bob Rutman… niesamowita postać, pełna światła i pomysłów, o bardzo ciekawym i trudnym losie. Jest to artysta wszechstronny – wynalazca, plastyk, autor rzeźb… Mam wielką przyjemność bywać w jego domu, w Berlinie. Jest to człowiek, który poświęcił się sztuce całkowicie. Koncertuje, odkrywa i tworzy po dziś dzień.
6) Wiem że podobnie jak ja, bardzo kochasz koty, czy praca i koncerty śpiewającej aktorki pozwalają na posiadanie swojego stworzenia?
R.V.: Zdecydowanie nie. Kot potrzebuje twojej regularnej obecności, a w moim przypadku jest to niemożliwe, przynajmniej teraz, kiedy cały czas podróżuję. Oczywiście, były pomysły, by zabierać zwierzątko ze sobą… albo oddawać na czas mojej nieobecności znajomym… Ale tak by się działo zbyt często, kocie było by ciągle zestresowane… Bardzo chcę kota. Ale nie mam moralnego prawa.
7) Płyty: „Barwy”, „Jaskółka” i „Drzewo światów” to twoja autorska muzyka. Dużo w niej brzmień elektronicznych, celebracji, barw podniosłych czy klimatów ambientowych. Ciekawa mieszanka tradycji z nowoczesnością, ludowości ze współczesną technologią. Możesz przybliżyć proces powstawania tej muzyki?
R.V.: Jeszcze dodam, że na początku była płyta „Mizrah“ (2002) – płyta w charakterze multi-kulti ludowym, o brzmieniu zdecydowanie jazzującym, nagrana w typowo jazzowym składzie. Tak szczęśliwie się złożyło, że z moim zespołem zostaliśmy laureatami konkursu „Nowa Tradycja“ (2002, Warszawa), a przewodniczącym komisji wówczas był Czesław Niemen. No i zadecydował, byśmy dostali nagrodę w postaci nagrania płyty. I tak powstał album „Mizrah“.
„Barwy“ (2005) – nagranie mojego pierwszego koncertu solo. Bazowałam głównie na ukraińskich ludowych melodiach. Tu też słychać wpływy jazzu, ale wtedy już zaczęłam eksperymentować z brzmieniami elektronicznymi, wykorzystując sampler Akai S-2300 XL.
„Jaskółka“ – zawiera muzykę teatralną. Jest to muzyka stworzona przeze mnie do spektaklu “Jaskółka” (2008) reż. Ż. Gierasimowa) na podstawie pieśni starosłowiańskich, rosyjskich, białoruskich – głównie obrzędowych. Tu po raz pierwszy jako wykonawczyni zetknęłam się z folkiem rosyjskim, białoruskim – czyli znanym mi, ale teraz odkrywanym w zupełnie innym wymiarze. W trakcie tworzenia tej muzyki, zdobywając nową wiedzę, odkrywałam inne, nieznane dotąd obszary siebie, własnych możliwości. Zostałam wtajemniczona w technikę białego śpiewu.  A spektakl “Jaskółka” gramy w Teatrze Rampa, w Warszawie. Zapraszam!
„Drzewo światów. Opowieść czterech szamanów” – jest to wspaniały zbiór baśni, głównie ludów Syberii (pomysł i opracowanie – Maciej Panabażys).
Projekt został wydany w formie książki z płytą CD z muzyką mojego autorstwa, ilustrującą treść opowieści szamańskich, zawartych w książce. Tutaj spotkałam się z bardzo mało znaną mi kulturą. Proces komponowania muzyki polegał przede wszystkim na wczytywaniu się, wsłuchiwaniu się w historię szamanizmu, zwłaszcza syberyjskiego, na poznawaniu, zrozumieniu i głębokim wewnętrznym przetworzeniu kolorystyki brzmienia tamtego dalekiego świata, by później ująć to po swojemu.
Można jeszcze dodać, że w przypadku “Jaskółki” I “Drzewa Światów”, królują głębokie, ambientowe brzmienia elektroniczne  jak również wykorzystywanie tzw. map dźwiękowych. Eksperyment. Śpiew. A stworzone zostały w ulubiony mój sposób, czyli w formie suity.
 
8) Podobnie jak Der Spyra chętnie badasz nowe obszary dźwiękowych przestrzeni dodając do niej swoją energię, pomysły i niebanalny trzy oktawowy głos. Czego zwolennicy Twojego talentu mogą spodziewać się w przyszłości?
R.V.: Sama nie wiem, czego po sobie w twórczym planie spodziewać się. Więc niewykluczone, że będziemy zaskoczeni wszyscy ;-). I ja też. I jeszcze – mam taki pomysł, by nagrać płytę “Barwy 2”. Teraz pojawiła się płyta, „Moon & Melody. Overture”.  A właściwie – jest to zapowiedź płyty, którą planujemy wydać z Wolframem Spyrą niebawem. Krążek zawiera fragmenty naszych najnowszych wspólnych odkryć form brzmieniowych…
Dziękuję za udzielenie mi wywiadu.
R.V.: Mnie również było bardzo miło podzielić się tym, co czuję… Życzę wszelkich pomyślności Tobie oraz wszystkim czytelnikom!
Damian Koczkodon 

Jacek Ciołek : „Muzyka i sztuka czyni nas lepszymi i niech tak będzie na wieczność”

Mariusz Wojcik: Wiem, że jesteś zagorzałym wielbicielem „New Romantic” i ogólnie muzyki z początku dekady lat 80.W radiu Toksyna.Fm można w Twoich audycjach wysłuchać wykonawców z tamtej dekady. Jacku powiedz, co jest istotą fenomenu tamtej muzyki. Mam wrażenie, że dzisiejsze pokolenia zakochują się w tych dźwiękach tak jak my w tamtych latach.

Jacek Ciołek: Tak, byłem wielbicielem „Nowej Fali” w latach osiemdziesiątych. Jest to gatunek muzyki, który nawet dzisiaj niejednokrotnie brzmi nowocześnie za sprawą używanych instrumentów elektronicznych. Brzmienia jakie zostały wytworzone przez zespoły takie jak Ultravox, VisageOMD czy też Talk Talk, do dzisiaj fascynują. Oczywiście do tego nurtu w muzyce rockowej próbowano i próbuje się do dzisiaj niesłusznie wpisywać całą plejadę zespołów grających muzykę opartą na instrumentach elektronicznych. Zdarza się jednak, że pojedyncze albumy chociażby takich zespołów jak Simple Minds  i The Cure  zbliżały się bardzo do tej stylistyki.  Czym tak naprawdę była muzyka Nowych Romantyków? Otóż, jak wiemy na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych zaczęły do muzyki rockowej wchodzić z dużym impetem instrumenty elektroniczne.  Kiedy to Kraftwerk w 1978 roku nagrywał „The Man  Machine”  i wydał swój największy przebój  „The Model”,  tacy artyści jak The Human League, Gary NumanUltravox  czy Fad Gadget  kładli podwaliny pod nową stylistykę wywodzącą się w prostej linii z punka.  Ale muzyka, jaką proponowali, była raczej zaprzeczeniem filozofii punkowej. Niejednokrotnie chwytliwe melodie, inteligentne teksty i tchnący nostalgią i niepokojem klimat wprowadzały zupełnie nową, jakość.  Tak, jak Kraftwerk odniósł ogromny wpływ na wykonawców stosujących instrumentarium elektroniczne, tak Joy Division swoją muzyką odcisnął piętno na wielu artystach sięgających w bardziej mroczne sfery.  Wypadkową muzyki tych dwóch zespołów było właśnie New Romantic. Tu znakomitym przykładem jest New Order czy też wczesny Clan Of Xymox. Na początku lat osiemdziesiątych wykonawcy stosujący elektronikę zaczęli powstawać niczym grzyby po deszczu.  Sprzyjał temu łatwy dostęp do nowoczesnych instrumentów i stosunkowo niskie ceny.  Ale New Romantic to nie tylko muzyka, ale styl w modzie we wczesnych latach osiemdziesiątych. Głównymi przedstawicielami spośród wielu wykonawców tego stylu, znanych równie z muzyki jak i sposobu ubierania się był Duran Duran i Spandau Ballet.
Nie każdy zespół grający nowoczesną elektronikę był do końca wykonawcą New Romantic. Takim przedstawicielem jest chociażby Depeche Mode. To grupa, która zdecydowanie wyprzedzała swoje czasy, stworzyła zupełnie nowy styl sięgający wprawdzie do stylistyki New Romantic, ale niejednokrotnie wychodzący poza jego główne elementy.  Dzisiaj mówimy już raczej o elektro myśląc o New Romantic”.  Przedstawicielami są między innymi legendarne już Psyche, Deine Lakaien, De VisionWolfsheim, czy Goldfrapp.  To już jest jednak nowy rozdział we współczesnej muzyce. New Romantic  z całą pewnością w różnych formach powraca obecnie a ostanie słowo nie zostało jeszcze powiedziane, ponieważ jest to muzyka melodyjna, przebojowa, inteligentna dająca oprócz wrażeń słuchowych sporo doznań sięgających nieco w głąb naszej duszy.

M.W : Właściwie powiedz jak się zaczęła Twoja przygoda z muzyką? Czy to były lata szkolne czy późniejsze? Zawsze mnie ciekawi jak to było, kiedy człowiek mając kilkanaście lat odkrywał kompletnie inne dźwięki. Powiedz Jacku, jak wyglądały u ciebie prapoczątki obcowania z dobrą muzyką?
 J.C : Sam zastanawiam się czasami od czego się to zaczęło.  Muzyka była mi bliska już od wczesnego dzieciństwa, kiedy to mój tato puszczał pocztówki dźwiękowe na dużym drewnianym radioodbiorniku posiadającym gramofon. Niestety nie pamiętam nazwy.  Pierwszym moim ulubionym utworem była piosenka Haliny Kunickiej – „Orkiestry dęte”, którą to mając około 5-6 lat nuciłem namiętnie ku znudzeniu rodziców. Później, to już fascynacja disco lat, ‘70., czyli Boney M. oraz Abbą.  Zawsze jednak intrygowały mnie dźwięki, które w żaden sposób nie pasowały do znanych mi już instrumentów.  Nie wiedziałem jednak wtedy, że to są instrumenty elektroniczne. Szczególnie pamiętam nagrania The Alan Parsons Project i Petera Baumanna, które usłyszałem kiedyś w radiu. Tą audycję prawdopodobnie prowadził Jerzy Kordowicz, a dźwięki, jakie usłyszałem, wywołały u mnie poszukiwawczą burzę. Jednak najważniejszym autorytetem dla mnie i nauczycielem odbierania muzyki był Tomasz Beksiński. W jego audycjach niczym w muzyczno – duchowej encyklopedii nauczyłem się słuchać i czuć muzykę.  Od tej pory ważna była nie tylko chwytliwa melodia, ale i głębia odczuć związanych z odbiorem muzyki. Teksty, klimat, emocje, do dzisiaj stanowią dla mnie wyznacznik czy muzyka jest interesująca, czy też nie. I tutaj ponownie sięgnę do muzyki, jaką słuchał mój tato. To z całą pewnością bardzo ważne, że w rodzinie muzyka nie była obca. Polską muzykę odkryłem słuchając płyt mojego taty. Były to płyty grupy Exodus, Czesława Niemena i Józefa Skrzeka. Zawsze przyświeca mi jedna idea związana z tematem, w którym się poruszamy: Muzyka i sztuka czyni nas lepszymi i niech tak będzie na wieczność.
M.W: Ilekroć z Tobą rozmawiałem czy też miałem to szczęście uczestniczyć, jako gość twojej audycji odnoszę wrażenie, że jesteś prawdziwym pasjonatem muzycznym (uśmiech).Masz rozległą wiedzę muzyczną. Jacku, który z radiowych mentorów miał największy wpływ na poszerzenie muzycznych horyzontów?

J.C: Dostaję nieco różowych policzków jak przeczytałem pytanie. Częściowo już odpowiedziałem na to pytanie, ale należy dodać kilka słów. Otóż dla mnie główną postacią, która otworzyła mi muzyczne horyzonty był zmarły tragicznie wielki popularyzator i z całą pewnością wyjątkowa ikona polskiego radia: Tomasz Beksiński.  Wiernym słuchaczem jego audycji stałem się jeszcze w 1982 roku. Pierwszą audycje, jaką słuchałem pamiętam wyjątkowo, ponieważ odkryła przede mną nową muzykę, mianowicie New Romantic. Usłyszałem wtedy po raz pierwszy Ultravox z albumu „Rage In Eden”.   Ale oczywiście rozumienie muzyki i wrażliwość na dźwięki odbyło się nie tylko za sprawa popularnego wówczas stylu.  Muzyka Bauhaus czy Joy Division jaką prezentował T. Beksiński wywarła wielki wpływ na moją wrażliwość muzyczną. Dreszcz emocji przechodzący po całym ciele stał się odtąd muzycznym papierem lakmusowym służącym do określenia wartości muzyki. Nie tylko jednak Tomasz Beksiński był moim muzycznym wychowawcą.  Jerzy Kordowicz otworzył przede mną tajemne bramy kosmicznej wyobraźni okraszonej wymagającymi dla nowego słuchacza elektronicznymi dźwiękami.  Zawsze fascynowały mnie dźwięki wymagające skupienia. Czasami potrzebowałem jednak sporo czasu, ale muzyczna edukacja trwała, a ja byłem wciąż otwarty na nowe. Pamiętam i z rozrzewnieniem wspominam „ Mini Max” pana Piotra Kaczkowskiego. Tam usłyszałem po raz pierwszy The Wolfgang Press, Dead Can Dance, Marillion czy Alien Sex Fiend. To była kolejna znakomita lekcja. Dzisiaj trudno mi wskazać osoby w mediach, które wywoływałyby takie emocje.  Mimo to wciąż poszukuję, a Internet obecnie jest w tej dziedzinie nieoceniony. To stanowiło wtedy podstawę dobrego odbiorcy, dzisiaj ulega tylko rozwinięciu.
M.W : Jak w dzisiejszych czasach widzisz medium RADIO? czy tradycyjne FM nadal będą spełniały istotne zadanie w propagowaniu ambitnej sztuki, czy też wartościowej muzyki, czy uważasz, że właśnie radia internetowe staną się dla nas zdecydowanie praktyczniejsze ze względu na łącze internetowe, ale czy nie zabije to magii prawdziwego radia? Co o tym sądzisz?
 J.C: Przyznam, że dla mnie obecne radio FM nie ma już tej magii, jaką miało wiele lat wcześniej Brakuje tak charyzmatycznych postaci jak Beksiński, Kaczkowski, Kordowicz. Myślę, że edukacyjna rola powoli zanika ustępując miejsca czystej komercji, gdzie nie bierze się pod uwagę ambitnego słuchacza. To, co bardziej wartościowe przesuwane jest na bardzo późne pory, kiedy to słuchalność nawet w cenionych stacjach Fm jest niska.  Świadczy to tylko o tym, że nie zależy już właścicielom tych stacji na wartościach wykraczających poza stronę finansową. A przecież rola takiego medium nadal jest przeogromna. To media w tym radio kształtują nasze społeczeństwo i uczą wrażliwości między innymi na sztukę i muzykę. Ale czy na pewno? Czasami mam wrażenie, że właśnie, kiedy społeczeństwo jest uboższe duchowo i emocjonalnie, to sprzyja łatwiejszemu jego sterowaniu. Dzisiaj promuję się w naszych mediach tylko kilkunastu polskich wykonawców. O reszcie nikt nie chce słyszeć, mimo, że niejednokrotnie są lepsi od tych z pierwszych stron gazet. To zubaża słuchacza i odstrasza od rzeczy ambitnych, ponieważ, o czym nie mówi się w telewizji, radiu komercyjnym, to się nie liczy, wręcz nie istnieje. Tak dzisiaj, jak i wiele lat wcześniej społeczeństwa przyjmowały to, co im zostało podane za wartościowe.  Co jest wartością w mediach publicznych i komercyjnych? Z całą pewnością nie zawsze słuchacz, mimo, że wielokrotnie się to powtarza. I teraz dochodzimy do tego czy jest jakaś alternatywa.  Jedyną jest Internet w tym i radia internetowe.  Ale one na tym etapie rozwoju nie osiągnęły i pewnie jeszcze nie osiągną w Polsce sukcesu, chyba, że prezentuje się tylko to, co jest komercyjne i dobrze się sprzedaje, ponieważ już wcześniej zostało wypromowane. Tak czy owak polski słuchacz poszukujący czegoś więcej niźli tylko pustej pop kultury, pełnej nieraz wulgarności i uczuciowego wyuzdania, skazany jest na pozostawanie w pewnym niebycie, gdzie jedyną znaną mi drogą wyjścia,oświetloną tlącą się świeczką jest właśnie radio internetowe.  Dopóki przeciętny Polak, aby posłuchać radia z muzyką nieco bardziej ambitną będzie musiał włączać komputer i siedzieć przed nim, nie będziemy mogli mówić o muzycznej edukacji społeczeństwa.
Wielokrotnie się zastanawiam ile jest w naszym kraju słuchaczy zainteresowanych muzyką niezależną itd. Może ktoś znajdzie sposób, aby to określić. Pamiętam jedną z nocnych audycji Beksińskiego w której prezentując „The  Game” – DEINE LAKAIEN  zadał pytanie: Czy jeszcze ktoś słucha  takiej muzyki!?
Dlatego tak ważne jest, aby promować sztukę, muzykę wszelkimi środkami.  Nieocenione są w tym między innymi blogi i portale muzyczne, które znajdują sporą rzeszę odbiorców, dlatego tym bardziej miło mi, że mogłem uczestniczyć w tym wywiadzie. Dziękuję bardzo. M.W.: Dziękuje Jacku i życzę tobie abyś dalej trwał w popularyzacji ambitnej muzyki, muzyki, która pobudza naszą wyobraźnię i stanowi ucieczkę w ten lepszy i piękniejszy świat (uśmiech).
Mariusz Wójcik