Roksana Vikaluk: „Eksperymentujemy, zaskakujemy samych siebie”

roksanaUrodzona w Tarnopolu (Ukraina) śpiewająca aktorka,  od 1994 roku nagrywająca i koncertująca w Polsce. Otwarta na eksperymenty wokalno-instrumentalne, ostatnio współpracuje z Wolframem Der Spyrą.

1) Już kilkanaście lat sprawiasz radość melomanom śpiewając swoim pięknym, „białym” głosem. W Internecie można przeczytać o Twojej jazzowej pasji, ludowej muzyce ukraińskiej i żydowskiej którą tak chętnie wykonujesz. Mnie bardzo interesuje Twoje otwarcie na łączenie gatunków, na eksperymenty i obecność w Twoim muzycznym życiu takich postaci jak np. Józef Skrzek czy… ale o tym za chwilę. Józef sam zadzwonił do Ciebie z propozycją współpracy. Co dała Ci przyjaźń ze śląskim wirtuozem syntezatorów?
R.V.: Przede wszystkim, jeśli chodzi o śpiew, zaczynałam od Jazzu… i poświęciłam temu ponad 10 lat. A śpiew ludowy odkryłam dla siebie (w sobie?) stosunkowo nie tak dawno. Co do śpiewu białego, zostałam wtajemniczona w jego technikę i filozofię dopiero około trzech lat temu. Pragnienie eksperymentu, zwłaszcza w łączeniu gatunków towarzyszyło mi od zawsze, a ostatnio wręcz nasiliło się cudownie :).  Z pewnością sprzyjał temu cały klimat, w którym rosłam i dojrzewałam: jazz i muzyka klasyczna, która najpierw była słuchana i grana w domu rodzinnym, pieśni ukraińskie i żydowskie, których uczyli mnie dziadek z babcią… brzmienie mojego kraju… Wszystko to, co działo się w sztuce w latach 70-80 i co samo „wlewało“ się w duszę – wszystko to ma ciągły wpływ na muzykę, którą czuję i która wyłania się ze mnie, aż do teraz. Przyjaźń z Józefem Skrzekiem przyniosła ze sobą wielkie odkrycie zupełnie nowego świata brzmień oraz myślenia twórczego. Józef i jego muzyka pozostaje dla mnie wielką inspiracją do dziś…
2) W filmach umieszczonych na YouTube często widać jak podczas wykonywania tych oszałamiających wokalnych ewolucji grasz na Kurzweilu. To prawdziwa rzadkość widzieć kobietę grającą na syntezatorze. Czy to zasługa Twojego „muzycznego ojca” Józefa Skrzeka, czy już wcześniej miałaś takie zainteresowania?
R.V.: Z pewnością, jest to rezultat wielkiego muzycznego odkrycia siebie innej, którego doświadczyłam współpracując z Józefem Skrzekiem. Józef był pierwszy, który uwierzył i powiedział kiedyś: “Spróbuj…“. I spróbowałam. I zagrałam, akompaniując sobie, odkrywając przestrzenie brzmień elektronicznych… I tak trwa do dziś :).
3) W pewnym wywiadzie wspominasz o znajomości muzyki Klausa Schulze i ogólnie „Szkoły Berlińskiej”. To też ciekawostka, bo oprócz mojej żony, mało znam kobiet które mogą z upodobaniem słuchać takiej muzyki. Masz jakieś swoje ulubione tytuły płyt nagrane przez tych elektroników?
R.V.: Jeśli mówić ogólnie o inspiracji muzyki elektronicznej w moim życiu, to na samym początku, w dzieciństwie był to Jean Michel Jarre… Był również taki zespół w Związku Radzieckim, „Zodiak“ (Łotwa), który zaczął działać w latach 80’ i był ponoć pierwszym zespołem, grającym el-muzykę w Sowietach. Bardzo go lubiłam. Pod koniec 80’ zaczęłam się zachwycać twórczością Alexeya Rybnikova, do dziś ubóstwiam jego dzieło p.t. „Junona i Avos“. Jednak, jak już wspominałam, w domu rodzinnym słuchaliśmy przede wszystkim dużo jazzu, tak zwanego: akustycznego. Ale z czasem zaczęłam interesować się el-jazzem. Otóż, zaczęłam zwracać coraz większą uwagę na Chick Corea El-band, el-muzykę, tworzoną przez Milesa Davisa, Tomasza Stańkę, np. „Freelectronic“… Czesława Niemena odkrywam przez cały czas… zarówno jak i twórczość Władysława Komendarka. Nagrania solo Roberta Frippa, zwłaszcza „Radiophonics“, dalej – pięknie zrealizowany projekt międzynarodowy Boris Feoktistov & Bill Laswell – Russian Chants «Parastas»; eksperymenty Walter, a później jako Wendy Carlos, Isao Tomita, zwłaszcza jego el-wizja „Obrazków z wystawy“ Modesta Musorgskiego… To tak ogółem, jestem ciągle w drodze odkrywania i zgłębiania muzyki elektronicznej. Teraz o Szkole Berlińskiej. Klaus Schulze. Niełatwo mi wyróżnić konkretnie któreś z jego dzieł, można by wymienić nagrania pochodzące z płyt „Cyborg“, która porusza mnie do głębi, „Moondawn“,  „Mirage“, „Miditerranean Pads“ …. Inspiruje mnie przede wszystkim jego muzyka z lat 70-80 oraz niektóre z 90’… Podobnie jest w przypadku Tangerine Dream, z tym że najpierw zwróciłam uwagę na późniejsze nagrania, z lat 80-90, a z wcześniejszych to „Alpha Centauri“, dalej „Rubycon“, „Encore“ … I ciągle odkrywam, i wsłuchuję się w tę magię brzmień… I długa jeszcze droga przede mną ;).
4) Wolfram Spyra, poszukiwacz i eksperymentator, jest od jakiegoś czasu Twoim przyjacielem. Jak doszło do Waszego spotkania? Opowiedz trochę o Waszej znajomości i pomyśle na wspólne granie Moon & Melody.
R.V.: W 2004-2005 roku pewien wydawca z Warszawy wydał płyty każdego z nas z osobna. I właśnie w tamtym czasie zwróciłam uwagę na wyjątkową postać twórczą – Wolframa DER Spyrę…. A do osobistego spotkania pomiędzy nami doszło w 2009 roku podczas festiwalu el-muzyki „Schody do nieba“ na Śląsku, w Chorzowie. Zostaliśmy zaproszeni przez Józefa Skrzeka, który ten festiwal organizował. Wystąpiliśmy z odrębnymi projektami, Wolfram przedstawiał Niemcy, ja – Ukrainę. Wtedy poczuliśmy, że pragniemy stworzyć coś razem. No i tak się stało! :-). Eksperymentujemy, zaskakujemy samych siebie, inspirujemy się, odkrywamy się nawzajem… Melodie ludowe – rosyjskie, żydowskie, lecz z przewagą ukraińskich, dźwięki ulicy, przyrody, pulsujące rytmy, śpiew biały, połączenie wyjątkowego instrumentarium akustycznego z elektronicznym, efekty dźwiękowe – wszystko to można określić jako styl Folk – Electronic – Progressive, w ramach którego tworzymy. Nam, dwóm absolutnie samodzielnym muzykom, wypadło wielkie szczęście w postaci możliwości tworzenia czegoś “trzeciego”…
I to właśnie nazywamy “Moon & Melody”! :).
5) Wolf do gry używa specyficznego instrumentu Stell Cello skonstruowanego przez Boba Rutmana. Można przeczytać o tym w sieci. Ale Ty miałaś możliwość poznania Boba osobiście w Berlinie. Możesz powiedzieć kilka słów o tym spotkaniu i ciekawym człowieku?
R.V.: Bob Rutman… niesamowita postać, pełna światła i pomysłów, o bardzo ciekawym i trudnym losie. Jest to artysta wszechstronny – wynalazca, plastyk, autor rzeźb… Mam wielką przyjemność bywać w jego domu, w Berlinie. Jest to człowiek, który poświęcił się sztuce całkowicie. Koncertuje, odkrywa i tworzy po dziś dzień.
6) Wiem że podobnie jak ja, bardzo kochasz koty, czy praca i koncerty śpiewającej aktorki pozwalają na posiadanie swojego stworzenia?
R.V.: Zdecydowanie nie. Kot potrzebuje twojej regularnej obecności, a w moim przypadku jest to niemożliwe, przynajmniej teraz, kiedy cały czas podróżuję. Oczywiście, były pomysły, by zabierać zwierzątko ze sobą… albo oddawać na czas mojej nieobecności znajomym… Ale tak by się działo zbyt często, kocie było by ciągle zestresowane… Bardzo chcę kota. Ale nie mam moralnego prawa.
7) Płyty: „Barwy”, „Jaskółka” i „Drzewo światów” to twoja autorska muzyka. Dużo w niej brzmień elektronicznych, celebracji, barw podniosłych czy klimatów ambientowych. Ciekawa mieszanka tradycji z nowoczesnością, ludowości ze współczesną technologią. Możesz przybliżyć proces powstawania tej muzyki?
R.V.: Jeszcze dodam, że na początku była płyta „Mizrah“ (2002) – płyta w charakterze multi-kulti ludowym, o brzmieniu zdecydowanie jazzującym, nagrana w typowo jazzowym składzie. Tak szczęśliwie się złożyło, że z moim zespołem zostaliśmy laureatami konkursu „Nowa Tradycja“ (2002, Warszawa), a przewodniczącym komisji wówczas był Czesław Niemen. No i zadecydował, byśmy dostali nagrodę w postaci nagrania płyty. I tak powstał album „Mizrah“.
„Barwy“ (2005) – nagranie mojego pierwszego koncertu solo. Bazowałam głównie na ukraińskich ludowych melodiach. Tu też słychać wpływy jazzu, ale wtedy już zaczęłam eksperymentować z brzmieniami elektronicznymi, wykorzystując sampler Akai S-2300 XL.
„Jaskółka“ – zawiera muzykę teatralną. Jest to muzyka stworzona przeze mnie do spektaklu “Jaskółka” (2008) reż. Ż. Gierasimowa) na podstawie pieśni starosłowiańskich, rosyjskich, białoruskich – głównie obrzędowych. Tu po raz pierwszy jako wykonawczyni zetknęłam się z folkiem rosyjskim, białoruskim – czyli znanym mi, ale teraz odkrywanym w zupełnie innym wymiarze. W trakcie tworzenia tej muzyki, zdobywając nową wiedzę, odkrywałam inne, nieznane dotąd obszary siebie, własnych możliwości. Zostałam wtajemniczona w technikę białego śpiewu.  A spektakl “Jaskółka” gramy w Teatrze Rampa, w Warszawie. Zapraszam!
„Drzewo światów. Opowieść czterech szamanów” – jest to wspaniały zbiór baśni, głównie ludów Syberii (pomysł i opracowanie – Maciej Panabażys).
Projekt został wydany w formie książki z płytą CD z muzyką mojego autorstwa, ilustrującą treść opowieści szamańskich, zawartych w książce. Tutaj spotkałam się z bardzo mało znaną mi kulturą. Proces komponowania muzyki polegał przede wszystkim na wczytywaniu się, wsłuchiwaniu się w historię szamanizmu, zwłaszcza syberyjskiego, na poznawaniu, zrozumieniu i głębokim wewnętrznym przetworzeniu kolorystyki brzmienia tamtego dalekiego świata, by później ująć to po swojemu.
Można jeszcze dodać, że w przypadku “Jaskółki” I “Drzewa Światów”, królują głębokie, ambientowe brzmienia elektroniczne  jak również wykorzystywanie tzw. map dźwiękowych. Eksperyment. Śpiew. A stworzone zostały w ulubiony mój sposób, czyli w formie suity.
 
8) Podobnie jak Der Spyra chętnie badasz nowe obszary dźwiękowych przestrzeni dodając do niej swoją energię, pomysły i niebanalny trzy oktawowy głos. Czego zwolennicy Twojego talentu mogą spodziewać się w przyszłości?
R.V.: Sama nie wiem, czego po sobie w twórczym planie spodziewać się. Więc niewykluczone, że będziemy zaskoczeni wszyscy ;-). I ja też. I jeszcze – mam taki pomysł, by nagrać płytę “Barwy 2”. Teraz pojawiła się płyta, „Moon & Melody. Overture”.  A właściwie – jest to zapowiedź płyty, którą planujemy wydać z Wolframem Spyrą niebawem. Krążek zawiera fragmenty naszych najnowszych wspólnych odkryć form brzmieniowych…
Dziękuję za udzielenie mi wywiadu.
R.V.: Mnie również było bardzo miło podzielić się tym, co czuję… Życzę wszelkich pomyślności Tobie oraz wszystkim czytelnikom!
Damian Koczkodon 

Wolf Spyra : „Komponuję i instaluję akustyczne sytuacje”

photo-spyra

Wolfram Spyra, znany również jako Der Spyra, jest popularnym niemieckim kompozytorem muzyki elektronicznej. Gra bardzo różnorodne utwory, w których swobodnie operuje formą. Wydaje płyty, które trudno jednoznacznie zaklasyfikować.

– Jakie były początki Twoich muzycznych fascynacji, kupiłeś sobie jakąś płytę w sklepie? Byłeś na koncercie czy też usłyszałeś ciekawą muzykę w radio?
 
W.S.: Zaczęło się od jakiejś audycji w radiu… WDR (Westdeutcher Rundfunk) w Kolonii, magicznym mieście eksperymentalnej elektroniki, którą wysłuchałem przez bardzo ekskluzywny odbiornik wyposażony w lampy cyfrowe. Miałem około dziesięciu lat, zaś audycja dotyczyła Muzyki Elektronicznej. Fragment audycji nagrałem moim „bardzo prostym” rejestratorem kasetowym w mono… i pomyślałem, że to magia!!! Miałem wrażenie, że te dźwięki pochodziły z innego świata… nie wyobrażałem sobie, że taka muzyka mogła zostać nagrana typowymi „mechanicznymi” instrumentami. Gdy tylko wujek mi powiedział, że ta muzyka została nagrana na instrumentach nazywanych „syntezatorami”, od razu wiedziałem, że w przyszłości muszę nagrać muzykę tymi magicznymi maszynami!  Od tego czasu bardziej dokładnie słuchałem utworów muzycznych… i odkryłem, że bardzo często w muzyce pop syntezatory są używane, i to w utworach które znałem, np. Abba czy The Beatles. W tym czasie coraz więcej słuchałem audycji radiowych i… czasem nagrywałem muzykę, która mi i siostrze wydawała się „dziwna”… Naprawdę nie podobała mi się, ale wydawała mi się wystarczająco interesująca, by do niej powracać. Jak się później dowiedziałem, owa muzyka nazywana była „Rockiem Progresywnym”, my zaś nagraliśmy utwory zespołów takich jak na przykład „Stormy Six”, „ELP” czy „Triumvirat”. A właśnie, pierwszy (wspomniany powyżej) utwór elektroniczny, który nagrałem to był „The Hut of Baba Yaga” w wersji Tomity! Dziękuję Ci, Panie Tomita!
– Na Twojej stronie internetowej często powtarza się pojęcie „instalacja dźwiękowa”. Jak to wygląda?
W.S.: Choć niektórzy ludzie używają tego terminu na wszystko co nie jest typowym koncertem rockowym, ja preferuję nazywać sztukę „Instalacją dźwiękową” tylko wtedy, gdy pozwala ona słuchaczom (a nawet jednej osobie) odbierać otoczenie w specyficznej, innej albo niespodziewanej dla słuchu formie. W moim przypadku, „Instalacje dźwiękowe” mogą być samodzielnie zbudowanym sprzętem elektronicznym, który pozwala użytkownikom doświadczać niezwykłych wrażeń (np. „Plecak dźwiękowy”, „System PASS” czy „Łoże dźwiękowe”). Albo też, jako że jestem plastykiem (przynajmniej to studiowałem), komponuję oraz instaluję „akustyczne sytuacje”, które zmieniają percepcję specyficznych przestrzeni albo miejsc (np. „Hush Hour” w garażu parkingowym), „Numer 7” (w pokoju hotelowym) czy „Kąpiel” (pierwotnie stworzone dla pustego basenu, a potem wydane na płycie CD). Instalacja dźwiękowa może być instalacją artystyczną, która nie produkuje dźwięku, ale gra z medium… np. dzieła takie jak „Eksperyment myślowy” czy… „Elektroakustyczne krzesło”, które pyta „co by było gdyby…”
– Wydałeś około 30 płyt ale różnią się między sobą, co uważam za zaletę. Nie chcesz być szufladkowany?
W.S.: No, z jednej strony nie chcę być zaszufladkowany jako „gość od tego i tego” … i nic poza tym. Z drugiej strony czasem myślę, że tak byłoby łatwiej dla fanów specyficznego rodzaju muzyki… i nawet jeśli to czasem jedyny powód, żeby mogli łatwiej znaleźć to co szukają! (?). Wszystko to takie pomieszane ;-). Komercyjnie nie ma to dużo sensu… W innym przypadku nikt by nie tworzył innych nazw projektów na utwory, które mogą się nieco różnić od „typowego” grania. Może w przyszłości powinienem użyć różnych pseudonimów na „klasyczny”, „eksperymentalny” czy „progresywny” styl… Ale… nie chcę by mi to przeszkadzało! To wszystko gram ja, nie ważne czy to „January in June”, „Homelistening is killing Clubs” czy „Etherlands”… i jestem najbardziej szczęśliwy jak ludzie mi piszą, że lubią moją wszechstronność.
– Nagrałeś serię płyt z Namlookiem. Wasze wspólne płyty są naprawdę dobre, jak doszło do tej współpracy?
W.S.: Dzięki! Jak to się zaczęło? Razem lubimy nieco jazzujące kawałki oraz Fusion… i jeśli dokładnie posłuchasz płyty od pierwszej „Virtual Vices” do najnowszego wydania, to zobaczysz, jak razem wzajemnie i powoli się odkrywaliśmy, krok po kroku (i bajt po bajcie) :-), mimo że kierunek był już nadany na samym początku.
– Często koncertujesz. Kontakt ze słuchaczem wyzwala w Tobie dodatkowe emocje?
W.S.: Mimo że wyglądam na spokojnego i zrelaksowanego na scenie, w rzeczywistości jestem tak nakręcony, że czasem wręcz kolana mi się trzęsą jak zaczynam!!! U innych artystów jest pewnie podobnie, więc nie różnię się tak bardzo od innych wykonawców – jak zaczniesz myśleć, ile rzeczy może się nie udać podczas koncertu (zwłaszcza gdy w użyciu są komputery i elektronika), to już jesteś stracony! Staram się nie myśleć o takich rzeczach… i zazwyczaj, jak już wszystko się zaczęło, to jest ten wielki przypływ wydarzeń, rezonans / komunikacja ze słuchaczami poprzez fale dźwiękowe (czy też umysłowe?), i to na tych falach próbuję pływać, czasem skręcam, czasem gubię się, aby ponownie odnaleźć drogę, a nawet zadziwiam siebie samego tym co przyjdzie….tak, to jest zawsze nowe i stymulujące doświadczenie!!! Czego nie lubię podczas koncertów na żywo… Szczerze aż do teraz, nigdy nie miałem „idealnego brzmienia” (czyli brzmienia, o którym marzę), ani na scenie, ani wśród publiczności! Próbowałem grać na systemach kwadrofonicznych (które są obiecujące, ale w większości przypadków niemożliwe do realizacji), próbowałem ze słuchawkami dla całej publiczności (to też fajne doświadczenie)… ale… wciąż chcę aby moja muzyka była słuchana w jakości „studyjnej”. Zatem, drodzy słuchacze, nie myślcie że płyta CD czy nawet winyl jest czymś nadzwyczajnym!!!  Jeśli słuchacie dobrze skomponowanej i nagranej muzyki z dobrego systemu analogowego albo cyfrowego źródła (ale nie mp3!), i poprzez dobry sprawdzony system Hi-Fi, to w końcu odczujecie podobne wrażenie dźwiękowe, jak to którego doświadczam ja (czy też inni muzycy) podczas siedzenia w studio próbując godzinami tworzyć muzykę i niewidzialne przestrzenie… to jest dla mnie najbardziej błogie.
– Na płycie Headphone Concert Little Garden of Sounds II gra polski gitarzysta Rober Golla. Poznałeś go w Kassel?
W.S.: Tak, Robert żyje w Kassel (gdzie pracuje dla znanej firmy Hi-Fi / High-End) i często przychodził do mojej wystawy „My Little Garden of Sounds II” w 2002 roku! Gdy mu wspomniałem pomysł o „Koncercie słuchawkowym” w ogrodzie, w którym muzycy graliby w szklarni, zaś publiczność słuchałaby tylko poprzez słuchawki bezprzewodowe, od razu zgodził się aby z nami zagrać 🙂 Potem przeprowadziłem się do Berlina, więc nie spotykaliśmy się za często, ale gdy zostałem zaproszony przez Józefa Skrzeka do koncertu „Schody do Nieba” w Chorzowie w 2009 roku, to poprosiłem go, aby zagrał ze mną ten koncert. A ponieważ płyta z tamtego okresu (January in June) była częściowo zainspirowana bluesem, to było bardzo przyjemnie, że wspólnie graliśmy z prawdziwym gitarzystą bluesowym. Zawsze będę wdzięczny Robertowi (i oczywiście Józefowi), za przedstawienie mnie Roksanie Vikaluk… a dlaczego, to pozostawię fantazji czytelników i fanów. Konkretny wynik tego historycznego spotkania znajduje się na „Moon & Melody” a także na www.myspace.com/derspyraband
– Na tym koncercie słuchacze mieli na uszach bezprzewodowe słuchawki firmy Sennheiser. Należy rozumieć że ilość wzmacniaczy i kolumn głośnikowych była ograniczona?
W.S.: Dzięki bardzo miłemu wsparciu firmy Sennheiser mieliśmy około 250 bezprzewodowych słuchawek, dużą stację ładującą, zbudowany na zamówienie nadajnik bezprzewodowy – aby zapewnić dobrą jakość sygnału dla takiej ilości słuchawek. Nie wiem czy byliśmy pierwszymi osobami na planecie, które zorganizowały „Koncert Słuchawkowy”, ale podczas innych takich imprez używa się wejść na wiele jacków, a ludzie muszą przynosić własne słuchawki. Albo były to też głównie sety DJ-ów, a nie prawdziwe koncerty na żywo! No ale nie ważne, czy byliśmy pierwsi, czy też nie, bardzo nam się podobało granie na tych koncertach (a publiczności również się podobało!) no i nikt nie narzekał na hałas :-).
P.S. – Właśnie znalazłem to na Wikipedii: „Pierwszy koncert słuchawkowy na żywo odbył się w maju 2000 roku. Był to w ramach „BBC Live Music”, gdzie odbył się „cichy koncert” w Centrum Chapter Arts w Cardiff, gdzie publiczność słuchała zespołu Rocketgoldstar oraz różnych DJ-ów przez słuchawki (z artykułu http://en.wikipedia.org/wiki/Silent_disco, nie ma tam wzmianki o „Koncercie Słuchawkowym” Spyry… może warto by dać znać?).
– Kick the Bucket (co za nazwa!) Kassel, 2001 to był koncert w świątyni, domu pogrzebowym?
W.S.: „Kich the Bucket” było instalacją dźwiękową zrealizowaną jako wspólny projekt z performerem, nauczycielem oraz dobrym przyjacielem Adrianem Palka (z Wielkiej Brytanii, ale z polskim pochodzeniem!). Na początku instalacja była pokazana w galerii sztuki „KunsTTempel” w Kassel, potem na różnych wystawach w Europie, ale również w szklarni podczas „Little Garden of Sounds” w 2002 roku… Ludzie musieli rzucać kamieniami w beczki po ropie, i gdy trafiali, rozlegał się samplowany dźwięk. W pierwszych wystawach, dźwięki były skoncentrowane wokół tematu upadku reżimów komunistycznych w centralnej i wschodniej Europie po 1989 roku. Później zmieniliśmy dźwięki i temat instalacji koncentrując się na „bombardowaniu Londynu” oraz temu, iż w stacji metra Stockwell (gdzie Adrian i jego rodzina żyła w tamtych czasach), policja zastrzeliła niewinnego mężczyznę! W tym kontekście dodaliśmy podtytuł „Śmietnik Historii”.
– Komponujesz przy użyciu nieznanych instrumentów “Triangle-pads” in “Electrolyte”. Możesz objaśnić to szerzej?
W.S.: Od zawsze myślałem jak budować dziwne i hybrydowe instrumenty muzyczne do występów na żywo, i wciąż mam tysiące pomysłów na przyszłość! „Triangle-Pads” i „Elektrolyra” (Harfa Elektroniczna) to tylko dwa z nich. Nie używałem ich za często, ponieważ były ciężkie (zbudowane z metalu) i trudne do ustawienia! Zbudowałem również „Blachę dźwiękową” w różnych formach, którą można opisać jako głośniki z wbudowaną płytą ze stali zamiast membrany. Grałem już parę koncertów używając tych instrumentów (np. w Chorwacji), ale głównie używam ich do występów w odpowiednim kontekście i dla małej publiczności. Obecnie czasem stosuję na koncertach, „Bow Chimes”, co jest też instrumentem ze stali… ale to nie mój wynalazek. Jest to wspaniały pomysł Boba Rutmana (http://www.rutman.de) Ja tylko dodałem „samplowanie na żywo” podczas gry na instrumencie, co dodaje interwału, subharmonii oraz filtry tworzące dźwięk podobny do droningu.
Damian Koczkodon