Plebiscyt Schallwelle !

schalwelle
Do końca stycznia 2014 roku można oddawać głosy w niemieckim plebiscycie na najlepsze płyty i najlepszych wykonawców muzyki elektronicznej. W tym roku znalazły się tam także płyty z polskiej wytwórni Generator.pl. Zachęcam do oddania głosów na wykonawców:

Vanderson & Rudź
Odyssey & We Are The Hunters

Oraz głosów na wydawnictwa:
Odyssey – We are the Hunters
Vanderson & Rudz „Remote Sessions” oraz Aquavoice – „Grey”.  

 

Marcin Melka 

 

Remote Sessions [2013]

remote_sessions

Tracklista:

[1] Journey To The Northern Land 18’06”
[2] Leaving The Earth 07’06’
[3] Far Away From Here 08’19”
[4] Lonely Dot 11’27”
[5] Sound Of Scattered Waves 05’52”

„Meine Kosmiche Musik”

Na polskim rynku muzycznym mieliśmy w poprzednich latach roku premiery udanych kolaboracji artystów grających klasyczną muzykę elektroniczną. Albumy te  nasycone były ambientem oraz stylem Szkoły Berlińskiej.  Można tutaj wymienić m.in. album „Unexplored Secrets Of REM Sleep”, który  spotkał się z dużym zainteresowaniem wśród polskich fanów muzyki elektronicznej ze względu na zimny i mroczny klimat oraz „zderzenie” dwóch znanych polskich wykonawców muzyki elektronicznej w Polsce – Władysławem Komendarkiem i Przemysławem Rudziem. W tym miesiącu będziemy mieć do czynienia z nadejściem, tzw. fali młodszego pokolenia. Idąc za ciosem,  Maciej Wierzchowski stworzył udany projekt „Remote Sessions” we współpracy ze znanym gdańskim  kompozytorem, Przemysławem Rudziem. Ten album można śmiało zadedykować wszystkim, którzy kochają astronomię, Kosmos oraz nieznane, kosmiczne światy.   Na albumie można znaleźć surowe, pulsacyjne dźwięki, dynamiczne sekwencje i finezyjne melodie.  Już od pierwszego utworu „Journey To The Northern Land” duet Vanderson & Rudź przedstawił słuchaczowi interesujący kolaż dźwiękowy. Przez cały okres trwania pierwszego utworu mamy do czynienia z dźwiękową, wznoszącą się falą abstrakcyjnych szumów, sekwencji i melodii, które wzbogacone zostały o wokoderową narrację kapitana statku międzygwiezdnego. W tle usłyszymy  piękną, melancholijną solówkę Rudzia oraz mocne sekwencje grane przez Wierzchowskiego. Drugi utwór „Leaving The Earth” jest mroczniejszy od poprzedniego. Wykorzystano tutaj efekt ucieczki dźwięków, które wraz z początkiem rosną, a potem nagle maleją, by w końcu zaniknąć. W drugiej części tego utworu, aby ten dźwiękowy obraz był bardziej subiektywny, duet Vanderson & Rudź uatrakcyjnił muzyczne tło, o zimne, „metalowe” partie syntezatorów oraz wspomnianą już wyżej narrację kapitana. Mój ulubiony utwór  to właśnie „Far Away From Here”.  Artyści znakomicie wczuli się we frapujący klimat gwiezdnej podróży. Mellotronowe dźwięki, wsparte przez delikatny, perkusyjny beat oraz solówkę a’la Mini Moog graną przez Przemysława Rudzia powodują, że kompozycja ma podniosły charakter. Czwarty utwór – „Lonely Dot” , to fortepianowa i b-mollowa impresja wyrażająca tęsknotę za ojczyzną, czyli za planetą Ziemia. Wspomnienia astronautów o  szumie morza, zielonych krajobrazach, górzystych widokach, kwitnącej przyrodzie zostały barwnie zaaranżowane i zagrane przez muzyków w klimacie znanego greckiego kompozytora. Płytę zamyka udany utwór „Sound Of Scattered Waves”, który utrzymany został w klimacie el-muzyki lat osiemdziesiątych.  Kończąc, chciałbym powiedzieć, że te dzieło  nadaje się jako wyśmienite tło ilustracyjne do opowiadania, lub do filmu poświęconego kosmicznej tematyce. Z pełną satysfakcją polecam ten album wszystkim słuchaczom i fanom, którzy wychowali się na klasycznej muzyce elektronicznej lat osiemdziesiątych. „Remote Sessions” jest pierwszym, udanym albumem duetu Vanderson & Rudź. Jest bardziej barwny i stonowany od poprzednich albumów  Vandersona. Mam nadzieję, że następne produkcje będą równie udane, jak „Remote Sessions”.

Marcin Melka              

Tomasz Pauszek (Odyssey) : „Trzeba oczyścić umysł i duszę”

tomek2Tomasz Pauszek, dyplomowany dyrygent, urodził się w 1978 roku w Bydgoszczy. Znany jest ze swojej muzyki elektronicznej wydawanej pod pseudonimem Odyssey, oraz współorganizowania serii koncertów SYNTH ART FESTIVAL.

  


1) Minęło już 10 lat istnienia twego projektu „Odyssey”.  Jak doszło do tego że dyplomowany dyrygent Akademii Bydgoskiej postanawia grać muzykę elektroniczną?

T.P.: Muzyka elektroniczna towarzyszyła mi prawie od zawsze. Pamiętam, że gdzieś tak od szóstego roku życia, bardzo mocno zacząłem interesować się muzyką Jean`a Michela Jarre`a. Z czasem oczywiście rozszerzałem swoje zainteresowania na innych wykonawców tego nurtu. Słucham ich nadal i nowych. I przez tyle lat mi się nie znudziło… Sam zacząłem tworzyć już w szkole średniej, długo przed studiami. Oczywiście, to były początki, poznawanie harmonii, struktur brzmieniowych, dźwięków, szukanie nowych, no i zgłębianie tajników syntezatorów. Takie pierwsze prace, eksperymenty. Już wtedy zainspirowany światem dźwięków, ich nieskończonością, bezkresem oraz dziełami Arthura C. Clarke`a, postanowiłem, że moja muzyka będzie czerpała z tych dwóch zagadnień: nieskończoności brzmień, dźwięków i głębi, bezkresu kosmosu. Chodziło mi jednak bardziej o charakter ludzki tych zagadnień, wpływ muzyki, brzmień na wyobraźnię i nasz wewnętrzny „kosmos”. Świat odległy a zarazem bliski, głębia, pustka i samotność kosmosu, który każdy ma w sobie i od czasu do czasu to czuje. Stąd też nazwa projektu, taka podróż, odyseja muzyczna poprzez wewnętrzny świat, emocje, nastroje, uczucia… I tu dochodzimy do pierwszej oficjalnie wydanej płyty, pt. SYNTHARSIS, wydanej w 2001 roku, a skomponowanej już na studiach w ówczesnej Akademii Bydgoskiej.  Ten tytuł bardzo dobrze obrazował to wszystko, o co mi chodziło i o czym wspominałem wcześniej. Ta płyta to miało być takie katharsis poprzez muzykę syntezatorową. Może to i banalne, ale dość myślę, że muzyka elektroniczna jest specyficzną formą wyrazu, gdzie, żeby dotrzeć do sedna kompozycji lub tego, co autor chciał przekazać, trzeba oczyścić umysł i duszę, trzeba podążać za emocjami, za dźwiękami, koncentrować się, a jednocześnie relaksować i odpływać w swój wewnętrzny kosmos. I tak to się zaczęło. Dyplom dyrygenta otrzymałem dopiero rok później, w 2002 roku.

2) Pod tym szyldem wydałeś kilka płyt, wzbogaconych reedycji. Jak oceniasz ten okres?

T.P.: Te ponad dziesięć lat, to piękny okres, pełen poszukiwań, nauki, poznawania instrumentów, gatunków, otwierania się na nowości, dojrzewania. Na moich płytach mocno słychać te procesy. Od poszukiwań ambientowych, przez fascynację brzmieniami lo-fi czy rytmiczną elektronikę w stylu Jarre`a, aż do techno czy gatunków nowoczesnych jak lounge czy dance. Człowiek to jedna wielka emocja i często te emocje i fascynacje determinują nasze działania. Stąd tyle stylów na rożnych moich albumach.

3) Odyssey Studio Poland. Co kryje się pod tą nazwą?

T.P.: Odyssey Studio Poland, to w gruncie rzeczy moje prywatne studio nagrań, w który, nagrywam przede wszystkim swoje utwory, miksuję ślady czy przygotowuję już całe płyty. No i oczywiście trzymam tam wszystkie moje ulubione syntezatory analogowe. Zdarza się także, że wykonuję mastering zaprzyjaźnionym artystom czy tworzę muzykę do gier komputerowych. Czasami też udzielam się jako producent muzyczny, współpracując z innymi, np. z Waxfood. Wykorzystuję to studio dość intensywnie.

4) Jesteś nie tylko muzykiem, ale również animatorem El-muzyki. Współrealizowałeś kilka edycji SYNTH ART FESTIVAL. Poznałeś nowych przyjaciół z którymi zdecydowałeś się na wspólne nagrania, rejestrowałeś swoje kolaboracje m.in. z  Remote Spaces, Pawlakiem… Czy zapamiętałeś jakieś szczególne przygody z tamtych lat?

T.P.: Nazbierało się tego przez kilka lat… No cóż, fakt organizowałem SYNTH ART FESTIVAL przez wszystkie jego edycje. To był czas ciężkiej pracy i walki z przeciwnościami losu. Organizacja plenerowego widowiska dla kilku lub kilkunastu tysięcy widzów, z nowościami technicznymi, laserami, fajerwerkami i tancerzami, jest zajęciem dość wyczerpującym. Ale jakoś daliśmy radę i wyszło to całkiem nieźle. Jestem z tego zadowolony. Bardzo dobrze wspominam ostatnią edycję, która miała miejsce około północy z 30 kwietnia na 1 maja 2004 roku, podczas obchodów wejścia Polski do Unii Europejskiej. Niestety formuła tego festiwalu się wyczerpała i obecnie już on nie istnieje. Bardzo fajne wspomnienia mam ze współpracy z Remote Spaces nad płytą Ypsilon Project. Nagrywaliśmy ją wyjątkowo u mnie w mieszkaniu w Bydgoszczy. To było dzikie jam-session trwające tydzień. Były rozmowy, zabawa, tworzenie, granie i cudowny klimat, który wspominam do dziś. Pamiętam, że chłopacy spali sofie i na podłodze, w pokoju, w którym nagrywaliśmy, zaraz obok syntezatorów i komputerów. To był czysty rock and roll… Spotkaliśmy się potem jeszcze raz, na kolejnym jam-session, które też było fajne, ale odbywało się już w studiu i miało bardziej profesjonalny przebieg. Bardzo dobrze to wspominam.

5) Na Twoim profilu na Facebooku zauważyłem zdjęcia z wielu podróży oraz fotkę z J.M.Jarrem. Fajna, jak go znalazłeś?

T.P.: Staram się dużo jeździć po świecie, bo fascynują mnie różne kultury i miejsca, stąd te zdjęcia. Co do spotkania z Jarre`m, to doszło do niego dość spontanicznie. To było w Gdańsku w 2006 roku, gdzie Jarre przyleciał na zaproszenie prezydenta tego miasta odebrać nagrodę za koncert w Stoczni. Byłem jednym z gości na konferencji prasowej, która oczywiście miała przebieg oficjalny. Potem zaproszono nas wszystkich na bankiet. Tam właśnie miałem okazję porozmawiać z Jarre`m dłuższą chwilę. To bardzo miły, serdeczny i radosny człowiek. Dużo można się od niego nauczyć.

6) Sprzedajesz swoją twórczość poprzez różne sklepy internetowe w formie elektronicznej np: iTunes, Amazon.com, Fnac.com, Junodownload, Bandcamp, Virgin Mega Store, Simfy, Również label Generator wydał Twoje 3 płyty. Jak do tego doszło?

T.P.: Powiem szczerze, że długo szukałem wydawcy. Zwłaszcza, że postawiłem sobie za cel wydawać tłoczone CD, a nie jak robi wiele wydawnictw muzyki elektronicznej, na CDr. Niestety rozmowy z trzema wcześniejszymi firmami, jedną polską, drugą holenderską, a trzecią norweską, skończyły się fiaskiem. Te dość długie rozmowy i negocjacje zraziły mnie do wydawców, ale postanowiłem spróbować jeszcze raz. Znałem wydawnictwo Ziemowita Poniatowskiego już dłuższy czas i to był strzał w dziesiątkę. Spodobała mu się moja muzyka, a że chwilę wcześniej zaczął, oprócz dystrybucji, zajmować się także wydawaniem płyt pod szyldem Generator.pl, to rozpoczęliśmy satysfakcjonującą współpracę, która trwa do dziś.

7) Obecnie sam, jak to wcześniej bywało, projektujesz okładki swoich płyt, wysłałeś ponad 20 krótkich filmów na YouTube promujących Twoją muzykę. Robisz to, bo lubisz, czy to życiowa konieczność?

T.P.: Od czasu do czasu bawię się w projektowanie okładek, zwłaszcza gdy mam pomysł i wiem, że mogę go sam wykonać. Lubię to. Podobnie jest z filmami na YouTube. Zrobiłem je amatorsko, ale mają moim zdaniem klimat. To takie zajęcie poboczne. Natomiast, okładki do płyt, które ukazały się w Generator.pl projektował bardzo zdolny grafik Michał Karcz. Jedną z moich płyt ozdobił swoją grafiką również znany bydgoski malarz Waldemar Kakareko, a okładkę i grafiki do utworów i filmów z płyty Early Works Net stworzył Łukasz Pawlak, z którym współpracę też wspominam bardzo dobrze.

8) Twoja muzyka przechodzi różne metamorfozy. Grałeś już klasyczną elektronikę a’la Jarre, elpop,  chillout, ambientowe plumkania… Czy to wynik konkretnych fascynacji inną muzyką, a może ludźmi czy miejscami?

T.P.: Jak wspominałem, na muzykę i tworzenie mają wpływ przede wszystkim emocje, miejsca i ludzie, którzy te emocje wywołują. Nieraz zainspirujesz się czymś błahym, a czasami są to przemyślenia filozoficzne. Trzeba też wspomnieć, że żyjemy w takich czasach, gdzie nie da się nie słuchać muzyki i czasami pewne elementy „wchodzą do głowy”, stąd też zwroty w kierunku nowoczesnej muzyki w moich utworach.

9) W 2006 roku ukazuje się płyta RND – Distracted. Jest to Twoje nowe oblicze, efekt innego rodzaju poszukiwań i kolejnych wyzwań. Skąd wziął się ten pomysł i co oznacza ten skrót?

T.P.: RND to kolejny eksperyment już dość radykalny, stworzony dość spontanicznie, w ramach zabawy, sprawdzenia się i poszukiwań. Ja uwielbiam eksperymentować, szukać, mieszać gatunki, sprawdzać jak ludzie zareagują na daną mieszankę dźwiękową. To mnie fascynuje. Taki projekt chodził mi po głowie już od 2004 roku, kiedy to przygotowywałem płytę Odyssey`a – Early Works Net, pełną trzasków, szumów i dźwiękowego brudu. To mnie zafascynowało. Zacząłem eksperymentować, tworzyć dziwne struktury. Ale ta twórczość nie pasowała stylistycznie do łagodnego brzmienia Odyssey`a, więc postanowiłem stworzyć nowy projekt pod nazwą RND. Co do samej nazwy, to odnosi się ona do samej idei eksperymentu, który stał się kanwą dla tego projektu. Chodzi o to, że eksperymentując, np. z dźwiękami, nie wiemy do końca dokąd nas ten eksperyment zaprowadzi, że wyniki mogą być różne, czasami zaskakujące. I że często nie da się powtórzyć tego samego kilka razy, za każdym razem mogą wyjść lub wychodzą inne wyniki, różne brzmienia, dźwięki, zrandomizowane struktury. Stąd nazwa RND od RANDOM. To tyle.

10) Czy to prawda że Odyssey schodzi ze sceny, a zostaje RND?

T.P: Tak. W 2012 roku Odyssey schodzi ze sceny, projekt kończy swoją działalność.
Koniec miał nastąpić już w 2011 roku, żeby po dziesięciu latach na scenie zamknąć to ładnie klamrą i skończyć tę muzyczną podróż, ale postanowiłem przedłużyć działalność do tego roku i wydać jeszcze dwie płyty. Na początku 2012 roku Generator.pl wyda ostatnią studyjną płytę Odyssey`a pt. MUSIC FOR SUBWAY – SYMPHONY FOR ANALOGUES, która będzie dwupłytową podróżą metrem do świata muzyki elektronicznej lat 70. Album nagrany został całkowicie na starych syntezatorach i maszynach rytmicznych z lat 70. XX wieku. Myślę, ze będzie to gratka dla miłośników starszych brzmień i sekwencji. To też było moje marzenie, żeby nagrać płytę tylko przy wykorzystaniu starych, często zniszczonych syntezatorów analogowych, nie posiłkując się żadnymi klonami programowymi. Druga płyta, będzie to album podsumowujący 11 lat projektu Odyssey, z najważniejszymi utworami z wszystkich płyt. Album ukaże się w formie elektronicznej we wszystkich większych sklepach internetowych, takich jak iTunes, Amazon, Fnac, Virgin i inne.
 
Dziękuję za wywiad.

T.P.: Ja również bardzo dziękuję. Pozdrawiam serdecznie i zachęcam do zapoznania się z najnowszą płytą.

Damian Koczkodon 

 

 

Dieter Werner : „Inspiruje mnie dosłownie wszystko”

dieterJako tradycjonalista z postacią Dietera Wernera nie zetknąłem się na Jamendo, gdzie dostępna jest jego muzyka, tylko w audycji Jerzego Kordowicza „Tragarze Syntezatorów”. Jakiś fragment mojego umysłu zarejestrował wtedy fakt, że oto na niewielkim poletku rodzimych El – twórców pojawił się kolejny człowiek z dużą wyobraźnią. W końcu postanowiłem poznać bliżej autora trzech bardzo ciekawych płyt. Pytania o konkretne tytuły dotyczą ostatniej z nich pt. „Epoka dywergencji”.
 – Imię Dieter to, jak mi wyjaśniłeś pseudonim artystyczny. Czy oddzielenie prywatności od życia zawodowego jest po prostu zdrowym nawykiem, czy obawą przed atakiem internetowych wampirów, ludzi spaczonych, którzy korzystając z anonimowości sieci często nękają innych?
D.W: Na wstępie chciałbym powitać wszystkich czytających ów wywiad ze mną u Ciebie Damianie i serdecznie podziękować za zaproszenie. Śledzę Twoje wywiady i czytam z ogromną ciekawością, tym bardziej miło mi, że mogę się tu wypowiedzieć. Wracając do pytania – nie boję się absolutnie takich ludzi, niech sobie piszą co chcą na mój temat. Myślę, że każdy artysta jest ciekawy, co mają odbiorcy do powiedzenia na jego temat. Osobiście bardzo sobie cenię konstruktywną krytykę, jeśli zaś jest to typowa chęć poniżenia bez żadnych uzasadnień, to trudno – takie postępowanie świadczy tylko o autorze. Na mnie, póki co, nie robi to wrażenia.
 – Cechą charakterystyczną Twoich dokonań jest niesamowita, godna podziwu różnorodność. Całe te mnóstwo sampli, ozdobników, fantastycznie wzbogaca każdy utwór. Wszystkie je wyszukujesz w sieci, czy zdarzyło Ci się wykorzystać prywatne, domowe rejestry zdarzeń?
DW: Oczywiście. W moich utworach korzystam czasami z nagrań dokonywanych kilka lat temu z moją byłą żoną wokalistką, mam na jednym z utworów zarejestrowany głos mojego syna jak był mały. Ale ogólnie źródła pochodzenia moich sampli są bardzo różne. Z sieci korzystam raczej rzadko, mam swoje prywatne zbiory, w postaci bibliotek sampli i również sporo nagrywam. Zaopatrzyłem się w tym celu w specjalne urządzenie, dzięki któremu mogę nagrać cokolwiek i gdziekolwiek z bardzo dobrą jakością. Ostatnio stworzyłem sobie coś w rodzaju przenośnego studia nagrań z laptopem, dzięki czemu mogę pojechać do kogoś i np. nagrać wokal do utworu.
 – W twojej wcześniejszej muzyce słyszę dużo odwołań do czasów średniowiecza, rycerzy i zakonów, ba, umieszczasz nawet fragmenty obrządków kościelnych. Wiem że nie jest to deklaracja wiary, tylko po prostu dźwiękowe obrazy. Powiedz mi, czy ich obecność wynika może z wcześniejszej lektury, ciekawych filmów lub podobnego źródła inspiracji?
DW: Średniowiecze, jako epoka ma według mnie wyjątkowy klimat. Ale mnie inspiruje dosłownie wszystko. Nie wiem czemu tak się dzieje. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Czy to będzie film, jakieś dawne wspomnienie, czy też codzienne prozaiczne życie, to wszystko wywołuje u mnie jakieś skojarzenia i pomysł gotowy ;). Modlitwy w moich utworach są często pewnym symbolem, ale również jest to kapitalny materiał dźwiękowy wywołujący właśnie, jak wspomniałeś, pewne obrazy w umyśle odbiorcy. A ja widocznie muszę te obrazy wywoływać :). Lubię np. stworzyć w wyobraźni słuchacza wizję mrocznego średniowiecznego zamczyska i nagle wplątać w to obcy pierwiastek odwołujący się do zupełnie innej epoki, albo wręcz do nadprzyrodzonego zjawiska :).
 – I znakomicie Ci się to udaje. Bardzo mi się podoba swoboda z jaką łączysz różne gatunki muzyki i klimaty. Wydaje mi się to obecnie najlepszym pomysłem na wzbudzenie zainteresowania. Czy kryje się za tym odbicie Twoich wcześniejszych pasji, czy efekt grania przez kilka lat muzyki popularnej?
DW: Wierz mi, że gdyby chodziło mi jedynie o wzbudzenie zainteresowania, wypiąłbym gołe d… na scenie, albo stanął z syntezatorem na dachu Marriotta i groził, że skoczę. Z pewnością w TVN 24 już by o tym mówili :). Niestety doczekaliśmy się czasów, w których muzyka jest często tylko dodatkiem do kiełbasy i sztucznych ogni podczas festynu, a artystów niedługo będzie więcej niż odbiorców. Dlatego ci, którzy tworzą np. pop, rock czy dance, aby odróżnić się od 15 000 podobnych produkcji muszą wyróżnić się czymś innym, nie samą muzyką. Koncepcja tej mojej eklektycznej muzyki zrodziła się w mojej głowie już bardzo dawno temu, w latach 90. Ale wtedy nie miałem sprzętu by to zrealizować. Jednak może i dobrze się stało, bo granie muzyki pop przez te wszystkie lata nauczyło mnie wielu rzeczy i z pewnością wywarło duży wpływ na to, co w tej chwili słyszysz na moich płytach. Co najbardziej mnie wkurzało w muzyce „popularnej”, jak ją nazwałeś, to ta skłonność do podrabiania jednych przez drugich, np. ktoś wymyślił taką zagrywkę czy efekt który się spodobał szerokiej publiczności, to od razu znalazło się stu innych z identycznymi wstawkami. Tego nie lubię. Ja zdaję sobie sprawę, że w muzyce już wszystko zostało powiedziane. To znaczy: można stworzyć zapewne jeszcze wiele nowych nurtów, lecz każdy z nich będzie brzmiał podobnie do czegoś już istniejącego. Poprzez takie połączenia pomyślałem sobie, może uda się stworzyć choćby jakąś namiastkę czegoś nowego, albo przynajmniej zaskoczyć nieco słuchacza, jednak nie jest to absolutnie głównym celem mojego tworzenia.
 – Kompozycja „Szpitalny korytarz” powstała na kanwie rzeczywistych wydarzeń, czy to wytwór Twojej fantazji?
DW: To taka opowieść o życiu widziana z perspektywy osoby będącej już na granicy życia i śmierci. Tu posłużyły mi za inspirację różne wspomnienia z życia, które akurat w tym przypadku są na tyle uniwersalne, że każdy może się z tym utożsamiać. Częściowo też inspiracją były moje niedawne wizyty w instytucjach typu NZOZ, związane z moją „tajemniczą” chorobą, resztę dopisała wyobraźnia :).
 – Gdy słyszę rosyjskie dialogi i ludowe przyśpiewki na ”Zmierzchach i świtach” rozumiem że dajesz tym dowód braku uprzedzeń. Jesteś więc pozytywnie nastawiony do całego świata?
DW: Dokładnie tak. Nie mam nic przeciwko żadnym gatunkom muzycznym, szanuję każdą kulturę i cieszę się, że mogę z niej czerpać inspiracje. Fascynują mnie bardzo rożne kultury na świecie i obyczaje, a także minione epoki i wszelkie religie. Ze wszystkiego czerpię i cokolwiek nie usłyszę, jest w stanie mnie zainspirować. Wszystko traktuję jako materiał dźwiękowy, nawet konkretny przekaz werbalny traktuję czasem bardziej jako dźwięk niż treść.
 – W utworze „Immunoglobulina” można usłyszeć jazzujące fragmenty. To przypadek czy fascynacja?
DW: Fascynacja oczywiście. I to sprzed wielu lat. Był taki okres w moim życiu, że zaraziłem się mocno jazzowymi klimatami i w tę stronę też część mojej dawnej twórczości podążała. Było to jednak tylko przejściowe zauroczenie, ale czemu mam nie skorzystać z tego w mojej eklektycznej muzyce ? :).
 – „Trzynasty wezyr Kalifatu” – gdyby ten utwór trafił do Polskiego Radia i był odpowiednio promowany, mógłby stać się przebojem. Masz czasami takie pragnienie?
DW: Kiedy zajmowałem się muzyką nazwijmy to ”bardziej komercyjną”, było moim marzeniem zrobić takiego hita, który byłby popularny w całym kraju. Chyba każdy zespół, czy też artysta marzy o czymś takim, wstępując na tę, nie usłaną bynajmniej różami drogę. Dzisiaj myślę trochę inaczej. Artysta chce być doceniony przez odbiorców. Mieć przebój – z pewnością jest synonimem tego docenienia. Moim marzeniem jednak jest to, aby być docenionym za muzykę, którą tworzę. A to czy ma się przebój, czy nie, często jest wynikiem innych czynników, tak jak wspominałem – pozamuzycznych. Jak ktoś ma cięty język, lub jest skandalistą, albo jest nastolatkiem z ładną buzią, uwielbianym przez damską część publiczności, ma 100% więcej szans na przebój. Oczywiście ja na to nie narzekam, tak już jest i ok. Tyle, ze w tym kontekście ja nie muszę mieć przeboju. Mnie nie o to chodzi. Każdy musi ustalić sobie swoje priorytety i cele, dzięki którym czuje się spełniony.
 – Utwór z płyty Rtęć i limfa pt. „Bóg i szatan” – przewrotny, dowcipny i odwołujący się do popularnych skojarzeń – ma jakąś ciekawą historię?
DW: Historię taką jak większość moich utworów, czyli w pewnym momencie zrodził się taki a nie inny pomysł i przelałem go na dźwięki. Ale utwór ten ma jeszcze dla mnie pewne inne znaczenie. Mianowicie był dla mnie lekcją, gdzie mogę przekroczyć pewną granicę eklektyzmu, poza którą te zlepki przestają być spójne i zaczynają być w pewien sposób komiczne. Ja cały czas się uczę i wyciągam wnioski ze swoich produkcji… czy trafne? To już ocenią odbiorcy po kolejnych płytach 🙂
 – Czy taką muzykę jak Twoja da się zagrać na koncercie tak, aby nie była ona tylko odtworzeniem programu? Grałeś już jakieś koncerty?
DW: Jak oglądam fragmenty występów Władysława Komendarka to szczęka mi spada i nie wiem czy uda mi się chociaż w 50% dorównać mistrzowi. Ale odpowiadając konkretnie na pytanie – tak. Jak najbardziej. Właśnie nad tym pracuję: teraz układam repertuar i tworzę wersje koncertowe, bym mógł grać w nich żywe partie. Najbliżej mam w planach koncert inauguracyjny i akurat tak się stało, że chyba obok mnie wystąpią na nim jeszcze inni muzycy z Łodzi i mam nadzieję, że do tego wkrótce dojdzie, ale nie zapeszajmy.
 – Dobrze by było zarejestrować taki koncert na dobrej jakości sprzęcie. Gdybyś otrzymał propozycję współpracy od innego muzyka zgodziłbyś się nagrać z nim płytę, czy tworzysz tylko sam?
DW: Taka współpraca byłaby myślę, bardzo trudna dla drugiej strony… Odwrotnie bowiem niż w codziennym życiu, gdzie jestem niezwykle ugodowy i potrafię się dogadać z każdym, to w przypadku tworzenia i nagrywania muzyki wychodzi jakaś moja druga natura, zupełnie odmienna, jestem bezwzględnym tyranem i uzurpatorem, nie akceptuję niczyich pomysłów, wszystko musi być tak jak ja chcę i dlatego nie podejmuję się na razie współpracy, co pewnie jest złe i głupie. Pamiętam jak Roger Subirana zaproponował mi, abyśmy coś wspólnie nagrali, a ja nic nie odpowiedziałem i drugi raz pytał, a ja nic i nic… Choć to dla mnie byłby zaszczyt, bo Rogera niezwykle cenię, ale niestety. Może kiedyś się przełamię. Na razie nie potrafię. Przepraszam.
 – Jestem pod wrażeniem Twoich nagrań, kiedy nowa płyta, oraz czy wydasz je wszystkie na CD? Koniecznie powinieneś to zrobić.
DW: Dziękuję za miłe słowa. Na razie publikuję swoje utwory w Internecie, najczęściej na Jamendo. Nie planuję wydawnictwa na CD, chyba, że ktoś, w domyśle jakiś wydawca, zapragnie mieć je w swoim katalogu, wtedy się ukażą ;). Nie chciałbym jednak z tego powodu rezygnować z możliwości dotarcia do odbiorców przez Internet, bo chcę się przynajmniej na razie, dzielić swoją muzyką z innymi właśnie w takiej formie. Nowa płyta oczywiście się robi, ale jeszcze sporo czasu zajmie zanim ją opublikuję.
 – Jeśli pozwolisz spytam się Ziemowita Poniatowskiego, szefa Generatora czy nie byłby tym zainteresowany, oraz właścicieli dwóch zagranicznych labeli, bo sprawa jest warta zachodu. Jesteś dla mnie prywatnie, obok Przemka Rudzia, najciekawszym muzycznym odkryciem tego roku, chociaż oczywiście gracie znacznie dłużej. Twoje nagrania reprezentują wysoki poziom techniczny i są świadectwem niebanalnej wyobraźni. Życzę Ci więc coraz liczniejszego grona słuchaczy.
DW: Ja również bardzo Ci dziękuję.
Damian Koczkodon 

Linki do stron związanych z muzykiem :