– W którym momencie zadecydowałaś że będziesz zajmować się muzyką elektroniczną na poważnie? Czy stało się to podczas koncertu w ramach „VI Ogólnopolskiego Konkursu Muzyki Elektronicznej – Tuchola 2008” a może wcześniej?
A.S.: Muzyka towarzyszy mi od czasu kiedy skończyłam 7 lat, a z konkursami mam styczność od 2004 roku. To jednak zupełnie coś innego, takiego konkursy to granie typowo keyboardowe: styl plus melodia, a nazwa z repertuarem ma wspólne jedynie to, ze wykonawcy grają na instrumentach elektronicznych. Fascynacja muzyką typowo elektroniczną zaczęła się w roku 2007 od muzyki Jean Michel Jarre’a. Jeszcze w tym samym roku pojawił się mój pierwszy syntezator, Roland D50. Właściwa decyzja zapadła, kiedy zdecydowałam się podjąć studia muzyczno-pedagogiczne (kierunek Edukacja artystyczna w zakresie sztuki muzycznej z pedagogiką wczesnoszkolną i przedszkolną), czyli w ostatniej klasie liceum w 2008r. Wtedy nawet nauka do matury odeszła na drugi plan. Zaczęło się inwestowanie, pojawił się Fantom, oraz pierwsze próby komponowania. W tym momencie odstawiłam keyboard na bok na rzecz syntezatorów.
– Rok 2010 obfitował dla Ciebie co najmniej w dwa ważne wydarzenia. W lutym zaczynasz grać na thereminie. To widowiskowe ale z pewnością i niełatwe zajęcie. Możesz przybliżyć jak do tego doszło?
A.S.: Fascynacja tym instrumentem pojawiła się wraz z zapoznaniem z muzyką Jarre’a. Oczarował mnie nietypowy dźwięk tego instrumentu oraz fakt, że aby na nim grać, nie trzeba kompletnie niczego dotykać. Wtedy nawet na myśl mi nie przyszło, że na tym dziwadle można zagrać jakąkolwiek melodię. Zaczęłam przeszukiwać internet i jednym z pierwszych znalezionych filmów z grą na tym instrumencie był fragment koncertu Lydii Kaviny, na którym grała „Claire de Lune” Cloude’a Debussy’ego. To było coś, co jeszcze bardziej zaciekawiło mnie i pogłębiło fascynację. Wraz z przeszukiwaniem innych materiałów na ten temat pojawiła się chęć kupna tego instrumentu. Z pomocą znajomych z forum Jarre’a w 2008 roku udało mi się kupić pierwszy instrument, theremin model B3, sprowadzony zza oceanu, którym nie nacieszyłam się zbyt długo, ponieważ zepsuł się i po próbach naprawy nie wrócił do stanu w jakim powinien być. Grało się na nim fatalnie. Właściwie nie dało się na nim grać, a dźwięki, które produkował były niesamowicie wysokie i irytujące. Jednak to mi nie wystarczyło. Od lutego 2010 jestem szczęśliwą posiadaczką thereminu firmy Moog i tak naprawdę od tego momentu liczę moją przygodę z tym instrumentem i faktyczną naukę gry. Przesiadka z mizernego B3 na Etherwave była jak przejście z Malucha do Mercedesa A. Oczarował mnie ten instrument i najchętniej na nim właśnie gram. Aczkolwiek początki były ciężkie i pojawiały się chwile zwątpienia…
– W maju ub. roku dałaś koncert w Mogilnie. Mam wrażenie że wyjechałaś stamtąd bogatsza o parę przyjaźni.
A.S.: O tak, szczególnie jedna znajomość w dniu dzisiejszym jest dla mnie bardzo ważna. Każde spotkanie w jakimś stopniu zbliża ludzi, tym bardziej, że zazwyczaj ekipa jest stała, lub są małe zmiany. Miło było nie tylko spotkać się na obiedzie i porozmawiać, ale także stanąć na scenie i zagrać. Z Mogilna wyjechałam nie tylko bogatsza w przyjaźnie, ale także nowe doświadczenia, z których najważniejszym jest wspólne jam session, które grałam pierwszy raz w życiu.
– Pośród wykonywanych i reklamowanych przez Ciebie w Internecie kompozycji obok szkolnych klasyków coraz więcej jest utworów Twojego autorstwa. Najbardziej znany, przebojowy The Sunny Day, dynamiczny Running, pełen energii The Gravity. Ale też i egzotyczne: Night in Egypt, Antique world i poważniejszy w klimacie Przebudzenie. Czy w przyszłości zamierzasz komponować dłuższe, bardziej skomplikowane utwory?
A.S.: Myślałam nad tym, mam plany, które w końcu przydałoby się zrealizować. Chciałabym zrobić coś w klimacie totalnie innym niż ten, z którego jestem znana i przede wszystkim użyć thereminu. Co mi z tego wyjdzie, nie mam pojęcia. Mam już plan, koncepcję, jednak zakręty życiowe zamroziły na jakiś czas moją muzykę. Pomału na szczęście lody topnieją, więc niebawem zabieram się do pracy nadrobić zaległości.
– Na najnowszych Twoich zdjęciach zauważyłem że powiększyło Ci się instrumentarium, to już nie 2-3 klawiatury, ale wręcz mini studio! Możesz pochwalić się ostatnimi nabytkami?
A.S.: Jako pierwszy pojawił się Roland D 50. Potem pojawiły się organy kościelne Yamaha Electone B55 z ’78 roku, Fantom G8, który jest dla mnie podstawą, oraz mój wymarzony Moog Micromoog i theremin Moog Etherwave Standard. W roku 2010 zajęłam II miejsce na konkursie w Cekcynie, gdzie wygrałam syntezator softwarowy Omnisphere. Oczywiście niezmiennie od 2005 roku mam moją Yamahę PSR 1500, a do tego flet poprzeczny, na którym sama uczę się grać, oraz dość nietypowy i niespotykany w Europie instrument: Morin Huur. Morin Huur jest narodowym instrumentem mongolskim, a z racji, że miałam przyjemność w wakacje pracować z zespołem Nuudelchin Ayalguu z Mongolii, to przeżywam sporą fascynację tradycyjną muzyką mongolską. Właśnie od nich odkupiłam morin huur i uczę się na nim grać. Jest to instrument składający się z 2 strun z włosia końskiego, którego brzmienie jest podobne do skrzypiec. Może wykorzystam to w jakiś sposób w elektronice…
– Deklarujesz fascynację muzyką klasyczną, rockiem, jazzem i ciepłe uczucia do muzyki Marka Bilińskiego, Dietera Wernera oraz J.M.Jarre’a. Czy masz w planach poznać nagrania innych klasyków tego gatunku np. Klausa Schulze czy Tangerine Dream?
A.S.: Oczywiście, że znam wymienionych artystów, ponadto bardzo lubię Frederica Rousseau album 'Travels’, który jest mieszanką elektroniki i muzyki etnicznej, uwielbiam Marka Shreeva i Redshift, Vangelisa, czy Sławomira Łosowskiego. Mogłabym wymieniać i wymieniać, ale myślę, ze wciąż znajdzie się coś nowego, coś co mnie zainteresuje, co mnie pochłonie totalnie. Tego nie można zaplanować, to wychodzi samo z siebie, spontanicznie. A to coś pod słyszę, ktoś ciekawy pojawi się w El-Stacji, a to ktoś podzieli się ciekawym linkiem, czy poleci zespół, lub wykonawcę. Ciężko w tym momencie zaplanować, że np z dniem 25 września zaczynam zagłębianie się w muzykę Klausa Schulze. Mi się wydaje, że to jest inaczej. Człowiek zmienia się, zmienia swoje gusta i przyzwyczajenia. Nieraz do czegoś musimy dorosnąć, a z czegoś innego z kolei wyrastamy. Ten mechanizm jest nieprzewidywalny i nie wiem kto mnie w przyszłości zainteresuje, zafascynuje, a kto mi się znudzi. Wszystko pokaże czas.
– Lubisz naturę, czy jest ona dla Ciebie źródłem inspiracji?
A.S.: Oczywiście, ze tak. Od zawsze interesowałam się zarówno zwierzętami, jak i elementami nieożywionymi, zwłaszcza pogodą i geologią. Tytuł mojej pierwszej płyty i okładka jest między innymi nawiązaniem do ulubionej pogody chyba nas wszystkich, czyli pięknego, słonecznego dnia. Również pojedyncze utwory są inspirowane naturą, np Volcano, Night in Egypt, wspomniany The Sunny Day. Natura, to takie coś, co otacza wszystkich, na każdego ma jakiś wpływ, większy, mniejszy ale ma. Nie da się żyć bez natury i przyrody, można powiedzieć, że jesteśmy na siebie skazani. Jeśli chodzi o inspirację, to podejrzewam, że wiele osób czerpią ja właśnie z natury. A dlaczego tak jest? Tutaj rządzą nami emocje. Inne, kiedy podziwiamy piękną tęczę nad wodospadem, a inne, kiedy widzimy potężna falę niszczącą wszystko na swojej drodze, inne, gdy widzimy w oddali spektakularne wyładowania atmosferyczne, a inne, kiedy widzimy potężną erupcję wulkaniczną. Każdemu zdarzeniu towarzyszą emocje, a proces tworzenia to w pewien sposób uzewnętrznienie emocji, które nam towarzyszą. Ja staram się przekładać to na dźwięki, jak malarze na kolory. Inny charakter ma Sunny Day, a inny Volcano.
– Uczysz się, nagrywasz, grasz w zespole rockowym jako basistka, jak znajdujesz na to czas?
A.S.: Z zespołem rockowym już nie współpracuję, każdy poszedł w swoją stronę. Mam jednak inny zespół, w którym gram już drugi rok, studiuję, pracuję jako nauczycielka angielskiego w przedszkolu, ostatnio dostałam rolę w spektaklu muzycznym „Apokryf kołobrzeski”, oczywiście jako 'syntezatorzystka’, a także jako nauczyciel w szkole Yamaha. Oczywiście uczę keyboardu. Mam swoich uczniów, z którymi jeżdżę na konkursy, mam swój zespół keyboardowy, zdolne dzieci wymagają więcej czasu, trudniejszego repertuaru i większej ilości pracy. Ale efekty są, staram się oczywiście zaszczepić elektronikę i na szczęście mi się to udaje. Ostatnio mój uczeń zapytał mnie, czy znam Kraftwerk, bo on bardzo lubi ten zespół. Myślę, że warto dodać, ze ma 10 lat, a ja nie mówiłam mu nigdy o nich. Dla mnie to dobry znak, ze dzieciaki chcą same i grać i poznawać tę muzykę. A jak znajduję czas? Dla chcącego nic trudnego, aczkolwiek bywają momenty, ze jestem wyczerpana totalnie, ale za to satysfakcja jest nieziemska.
– Masz na pewno wsparcie swoich rodziców, nowego chłopca i znajomych z EL-Stacji. Twoje muzyczne plany na przyszłość?
A.S.; Mam wsparcie bardzo duże, rodzice choć nie muzyczni (mama księgowa, tata stolarz) to w pełni rozumieją moją pasję, wspierają i popierają to co robię. Od niedawna jestem w szczęśliwym związku z Łukaszem, z którym znam się co prawda od dawna, bo od koncertu coverów Jarre’a w Lęborku w 2008 roku. Wiem, ze on mnie będzie również wspierał, ponieważ tak jak i ja jest zafascynowany elektroniką, był nawet w Mogilnie na moim koncercie, więc o to z jego strony jestem spokojna. Znajomi z El-Stacji są moimi pierwszymi (poza oczywiście rodzicami) odbiorcami mojej muzyki, wiele razy się spotykaliśmy na różnych koncertach i zlotach, gdzie mieliśmy okazje poznać się bliżej i porozmawiać. Muzyczne plany na przyszłość? Przygotowanie moich uczniów do koncertów i konkursów, zaszczepianie w nich pasji i miłości do muzyki, a także doskonalenie swojej warsztatu zarówno dotyczącego techniki gry na wszystkich instrumentach (klawiszowych, flecie poprzecznym, thereminie i morin huurze), a także rozwijanie umiejętności kompozytorskich. Mam nadzieję, że uda mi się wszystko pogodzić i zrealizuję wszystkie plany i marzenia.
– Czego serdecznie Ci życzę i dziękuję za wywiad 😉
A.S.: To ja dziękuję za to, że chciałeś go ze mną przeprowadzić.
Damian Koczkodon