Elektroniczne dźwięki z Finlandii

kebuKebu pochodzi z Finlandii i jest kompozytorem oraz  klawiszowcem, który tworzy muzykę elektroniczną na analogowych  syntezatorach z lat osiemdziesiątych.

Jego debiutancki album „To Jupiter and Back ”  jest hołdem złożonym przez artystę dla innych, wielkich muzyków takich jak Jean-Michel Jarre, Vangelis i Mike Oldfield.

Na debiutanckim albumie usłyszymy muzykę, która została w pełni nagrana z użyciem analogowych instrumentów klawiszowych. W nagraniach zostały użyte sekwencery, a dźwięki zostały zarejestrowane na analogowych taśmach, które stworzyły ciepłe i niesamowite  brzmienie muzyki. Album „To Jupiter And Back” został wydany w maju 2012 roku i zajął 28 miejsce na liście TOP w Finlandii. W 2013 roku album został nominowany w kategorii „Best International Album” i zajął dziewiąte miejsce podczas rozdania nagród na Schallwelle Music Awards, a sam muzyk zajął 7 miejsce w kategorii „Best International Artist”.

Muzykę Kebu można znaleźć na kanale Youtube, które zawiera bardzo wysokiej jakości nagrania i teledyski. Kanał ten został założony w 2010 roku i otrzymał już ponad pół miliona odsłon. Koncerty Kebu są bardzo żywiołowe i energiczne, z wykorzystaniem laserów.  Zapraszam do posłuchania muzyki oraz do obejrzenia fragmentów koncertów Kebu.



 

Strona Internetowa artysty: http://kebu.fi/

Facebook: https://www.facebook.com/kebunator

Marcin Melka [za: kebu.fi] 

Koncert Soundwalker, Cekcyn, 20 lipiec 2013 r.

 

Jednym z wykonawców VIII Festiwalu The Day of Electronic Music Cekcyn 2013 był Łukasz „Soundwalker” Sobczak. Artysta na swojej stronie www.soundwalker.pl. Łukasz tak wspomina początki swojej przygody z klasyczną elektroniczną muzyką:

         Moja przygoda z muzyką rozpoczęła się w latach 80-tych, kiedy przekroczyłem próg szkoły muzycznej. Ćwiczyłem mozolnie zadane utwory, ale w międzyczasie już od początku tłukłem namiętnie Jarre’a i Bilińskiego na moich pierwszych ORGANACH ELEKTRONOWYCH Estrada 207 AR, które kupili mi rodzice. Tu należą się ogromne podziękowania – Tacie – za to, ze rozpalił we mnie miłość do muzyki poprzez winylowe płyty i akordeon, a Mamie – za to, że mobilizowała mnie (nie zawsze było to miłe 🙂 do ćwiczenia na instrumentach, kiedy miałem trudniejsze chwile i opanowywało mnie lenistwo… W szkołach muzycznych I i II stopnia spędziłem w sumie 9 lat w klasie akordeonu i fortepianu, nauczyciele sugerowali nawet studia muzyczne, ponoć zdolnemu uczniowi. Wybrałem jednak inną drogę zawodową, a muzyka do dziś pozostała moją pasją.
        Jako student dorabiałem sobie grając na weselach i innych imprezach oraz… byłem organistą w kościele. W trakcie studiów śpiewałem tenorem w gdańskim Chórze Akademii Medycznej (choć wcale tam nie studiowałem :-), z którym koncertowaliśmy po całej Europie. Były to piękne czasy… Kiedy tylko był wolny czas na zwiedzanie, zamiast oglądać zabytki i kościoły Zachodniej Europy, zaszywałem się na długie godziny w sklepach muzycznych odpływając w siną dal ze słuchawkami na instrumentach klawiszowych, których w Polsce wtedy nie było. Jakie to robiło wrażenie, te kilka rzędów półek zawalonych keyboardami i syntezatorami! No i nikt nie zabraniał na nich grać 🙂 
      Moim pierwszym bardziej profesjonalnym sprzętem była karta muzyczna ENSONIQ Soundscape, którą zakupiłem za ciężko zarobione studenckie pieniądze za równowartość prawie ówczesnej średniej pensji … 700 zł za kartę muzyczną w 1996 roku – wyobrażacie sobie???? Marzenie się spełniło – mogłem z najprostszą klawiaturą nagrywać wielośladowe kawałki, jak Mike Oldfield czy Jean Michel Jarre!     To były czasy, kiedy Jerzy Kordowicz w swoich audycjach trójkowych prezentował pierwszych polskich el-muzyków młodego pokolenia. Niestety publikowanie moich pomysłów muzycznych było tylko w sferze marzeń, gdyż nie miałem wtedy jeszcze wystarczającego sprzętu do rejestracji moich kompozycji. W miarę upływu czasu gromadziłem instrumenty i sprzęt muzyczny. Dopiero po upływie lat mogę skończyć stare pomysły, które czasem odnajduję w przysłowiowej szufladzie lub u znajomych (dzięki, Michał 🙂 
           Najbliższa jest mi muzyka z lat mojego dzieciństwa – dlatego też moja twórczość to nawrót do lat 80-tych. To piękny okres w muzyce, gdzie dominowała melodia i harmonia. Chciałbym, aby taką właśnie pozostawała moja twórczość…Wszystkim osobom doceniającym moją twórczość – wyrażającym to w e-mailach, które otrzymuję, serdecznie dziękuję i obiecuję że nie spocznę 🙂 Choć pojawiają się przerwy, czasem dość długie, to jednak będę starał się publikować nowe utwory i pojawiać na coraz większej ilości imprez muzycznych dedykowanych klasycznej muzyce elektronicznej zwanej el-muzyką.  Na co dzień jestem mężem jednej cudownej Żony i ojcem trzech ukochanych Synów. Już zaczynają grać, może coś z tego wyjdzie?… 🙂  Zapraszam do działu Dyskografia, gdzie możecie pobrać w całości moje dwa albumy i single.  Do zobaczenia na koncertach! 

Marcin Melka 

 

Aphrica [1984]

Lista utworów :

[1] Aphrodite 19’40”
[2] Brothers And Sisters 12’20”
[3] Aphrica 06’50”

„Nic nie jest piękne ani brzydkie. Piękno i brzydota jest w oczach patrzącego, nawet, gdy patrzący i ten, na którego się patrzy, to jedna i ta sama osoba.”  Sophia Loren


Ernst FuchsKilka słów na temat płyty „Aphrica” – tria Fuchs/Schulze/Bloss. Miałem przyjemność posłuchać po raz pierwszy tej płyty kilka temu. Zanim przesłuchałem tę płytę, pozwoliłem sobie na przejrzenie recenzji, jakie były zamieszczone w Internecie. Większość osób wypowiadało się na temat tej płyty negatywnie. Wśród komentarzy panowała opinia, że to jedna wielka ściema, brzydota i okropność jednym słowem. Po przesłuchaniu jej po raz pierwszy miałem te same odczucia i chciałem już tę płytę wystawić na jednym z portali aukcyjnych.  Po ponownym przesłuchaniu zmieniłem zdanie. Płyta ta została uznana za kontrowersyjną, ze względu nie tylko na solowe partie wokalne malarza, rzeźbiarza i mecenasa (?) kultury pochodzącego z Austrii Ernsta Fuchsa. Muzyka do tej płyty została wydana w 1984 roku i w tym samym roku z powodu sporów sądowych  Schulze’a oraz Fuchsa została wycofana z rynku….Szkoda, że została wycofana. Na kilku płytach Klausa Schulze’a można usłyszeć wiele partii wokalnych. W muzyce Schulze’a partie wokalne nie występują bowiem  tak często jak w muzyce Vangelisa, Jarre’a, Mike’a Oldfielda czy Schillera. Jak powszechnie wiadomo, partie wokalnym są dodatkiem do muzyki. Według mnie kilka partii wokalnych na płytach Schulze’a jest bardzo dobrych. Mogę tu wymienić wokale Arthura Browna, Michaela Garvensa, Iana Wilkinsona oraz  Waltera Siemona.  Ku mojemu zdumieniu ten chropowaty, niewyraźny głos Fuchsa idealnie pasuje do tej muzyki. Warunek jest jeden. Do wysłuchania tej muzyki należy mieć  odpowiedni nastrój. Głos Fuchsa przypomina mi miejscami głos Siemona z „Blackdance” To głos, Który pochodzi z jakiejś odległej, mrocznej krainy. I niech to będzie tytułowa „Aphrica”. „Aphrica” to obraz zagubionego raju. Raju lub mitu który wcześniej został zburzony. Swą wypowiedź sugeruję artystyczną wizją okładki tej płyty, którą namalował Ernst Fuchs – główny wokalista na tej płycie. Artysta pokazał w swoich obrazach biblijne motywy, estetykę oraz brzydotę ludzkiego życia, bo w końcu jedna z teorii głosi, że człowiek pochodzi z Czarnego Lądu i stamtąd zaczęła się jego ewolucja. Ile w tym prawdy, tak do końca nie dowiemy się w najbliższej przyszłości. I być może muzycy chcieli słuchaczom to przekazać. Wracając do muzyki całość przypomina muzykę wypracowaną już na „Audentity”. Najbardziej dynamicznym utworem jest oczywiście „Aphrodite”, który mi się najbardziej podoba na całej płycie. Bardzo ładnie rozpoczął partię a’la piano  na instrumentach klawiszowych Rainer Bloss. W tle muzyki słyszymy beat z syntezatorów Klausa Schulze’a i ten niesamowity wokal Fuchsa.  Dwa następne utwory to całkiem inna muzyka. Tytułowa „Aphrica”, to  podkład muzyczny do przyszłego utworu  „Surrender”, który ukazał się w tym samym roku na płycie  „Angst” do ścieżki filmowej austriackiego filmu sensacyjnego pod tym samym tytułem. Klimat muzyki w tym utworze przypomina mi jakieś wydarzenie. Może to być widowisko, igrzyska lub jakaś walka. „Brothers & Sisters” przypomina mi jakieś zwołanie ludu miejscowej, zapomnianej wioski na Czarnym Lądzie. To najsłabszy punkt tej płyty. Schulze używa zarówno podkładu muzycznego z tej sesji oraz z podkładów innych utworów z wcześniejszych płyt. Ogólnie całość oceniam średnio. Jednakże ta płyta nie powinna pójść do kosza ani w zapomnienie. Ciekawe, czy Klaus Schulze chciał się zrewanżować słuchaczom nagrywając „Klaustrophony” z Wilkinsonem na płycie „Dreams”, tylko dlatego, że wycofał „Aphricę” z rynku ? Ja takie skojarzenia mam. Brzydkie jest piękne ! Polecam stronę Internetową Ernsta Fuchsa.

Marcin Melka