DigitalSimplyWorld:”The City Dark Synth” nadchodzi !

Już w tym tygodniu ukaże się najnowszy album DigitalSimplyWorld „The City Dark Synth”. Będzie to inna muzyka niż zazwyczaj, którą znamy m.in. z albumu „The Singles”, „Blurred Reality” czy „Tout devient la musique”. Serdecznie zapraszam do odwiedzin strony artysty !

Marcin Melka

Muzyka E-motion do pobrania w serwisie bandcamp !

jacek  spruch

Zapraszam czytelników do posłuchania oraz do pobrania albumów E-motion  w formacie bezstratnym lub mp3,  które są dostępne w serwisie  bandcamp.com. Zapraszam również do przeczytania wywiadu z E-motion, który przeprowadził Damian Koczkodon. Polecam dla wszystkich, którzy lubią muzykę w stylu Klausa Schulze oraz Tangerine Dream :










Marcin Melka

DigitalSimplyWorld:”The City Dark Synth”- premiera odwołana !

The City IInformuję wszystkich zainteresowanych czytelników, że premiera najnowszej płyty DigitalSimplyWorld pt: „The City Dark Synth” zostaje odwołana z przyczyn technicznych. O nowym terminie wydania płyty natychmiast poinformuję !

Marcin Melka

DigitalSimplyWorld:”The City Dark Synth”

The City I8 sierpnia 2013 roku ukaże się najnowszy album DigitalSimplyWorld pt. „The City”. Będzie to inna muzyka niż zazwyczaj, którą znamy m.in. z albumu „The Singles”, „Blurred Reality” czy „Tout devient la musique”.

Będzie to nowa muzyka w klimacie dark ambient. Tymczasem zapraszam czytelników do posłuchania muzyki DigitalSimplyWorld z wcześniejszych albumów :



Serdecznie zapraszam !

Marcin Melka

DigitalSimplyWorld:”Tout devient la musique”

tout

Zapraszam wszystkich czytelników do posłuchania najnowszej płyty DigitalSimplyWorld „Tout devient la musique”, która ukazała się w dniu 12 lipca 2013 roku. Poniżej przedstawiam przesłanie DigitalSimplyWorld :

Zanim przesłuchasz album proszę przeczytaj poniższy tekst. 

Album „Tout devient la musique” (Wszystko staje się muzyką) jest podsumowaniem stylu z jakim przez pewien czas starałem się „oswoić”, docierając poszukiwaniami do antymuzyki podanej w sposób zrozumiały dla nas śmiertelników. 

Czym jest antymuzyka? 
Jest jak antymateria, integralna część jednego świata. 

Antymuzyka jest zbiorem dźwięków, które podane w sposób zwyczajny, naturalny są częścią świata, którego nie postrzegamy jako muzyki, wręcz przechodzimy obojętnie. 

Co sprawia, że antymuzyka jest ciekawa? 

Wszystko i nic. 

Jeśli jej nie rozumiemy to znaczy ona tyle co szelest liści na drzewie, lecz jeśli ją zrozumiemy jest jak znalezienie przysłowiowego muzycznego skarbu. Dźwięk przesuwanego krzesła jest antymuzyczny, lecz paradoksalnie podany w sposób muzyczny… staje się yin i yang w odpowiednim kontekście. Identycznie jest z ciszą. 

Cisza jest zagadką, sprawia że muzyka staje się „dowartościowana”. Zastosowana w pewnych miejscach potrafi zmienić postrzeganie utworu… 

Szum, to „przekleństwo” muzyki, jej niechciane dziecko, odrzucone przy porodzie i oddane w obce ręce. W dobrych rękach szum staje się pełnowartościowym składnikiem przestrzeni muzycznej. 

Powiem więcej, to jest jądro muzyki, obok ciszy jest podstawowym niezrozumiałym składnikiem Tej przestrzeni. Szum ze swojej natury jest „piaskiem w oczy” muzyka i słuchacza! Jeśli wytrzymasz ból i nadal będziesz „patrzył” zrozumiesz, że antymuzyka i muzyka to jedność. Nie chodzi tu o tworzenie muzyki w oparciu o szum, lecz zrozumienie faktu, że jeśli np. dodamy do koloru niebieskiego kolor żółty to powstanie kolor zielony w sposób naturalny, nie zobaczymy niebieskiego i żółtego lecz finalnie, jeden. 

Album zdaje się być melodyjny i jednocześnie taki nie jest. Nie zapraszam Was na lekką przyjemną godzinę, jeśli oczekujesz relaksu to nie tutaj. Będziesz musiał/a wytrzymać chwile nieznośne dla ucha, lecz też doznasz miłych. Wszystkim pokieruje Twoja wrażliwość.  Idealne miejsce na słuchanie „Tout devient la musique” to nocna pora z widokiem na gwiazdy i na iskrzące miasto. 
To ideał dla tego materiału. 

Moje tłumaczenie kieruje do osób mniej osłuchanych w podobnych klimatach, posłuchacie tutaj utworów niekomercyjnych, nie goszczących w radio, jeśli już granych to tylko w małych stacjach, które omijają nurty popularne, kierując się poszukiwaniem czegoś innego, trudnego. 

Album można przesłuchać tutaj:










Najnowszy teledysk do albumu:

Mój mały wkład w album DigitalSimplyWorld. Dziękuję za zaufanie !

findesiecle

Fragmenty nowej muzyki oraz improwizowanej muzyki z ostatnich albumów w nieco innej wersji  znalazły się podczas solowego koncertu DigitalSimplyWorld  na XV Ambient Festiwal – Międzynarodowe Prezentacje Muzyczne –  w Gorlicach w dniu 12 lipca 2013 roku. Serdecznie polecam czytelnikom najnowszy album DigitalSimplyWorld !

Marcin Melka  

 

Tangerine Dream – Poland (The Warsaw Concert)

Poniżej przedstawiam wszystkim świetną recenzję płyty „Poland – The Warsaw Concert” zespołu Tangerine Dream. Autorem jest  Mariusz Wójcik z bloga trzeciwymiarmuzyki.

polandAlbum Poland, czyli zapis koncertu grupy Tangerine Dream na warszawskim Torwarze 10 grudnia 1983, przeszedł do historii muzyki elektronicznej. Przez fanów uznawany za jeden z ważniejszych koncertów w ogóle tej oryginalnej grupy z Niemiec. W moim przypadku do opisania  tej muzyki zabieralem sie od ponad 20 lat!!! Dlaczego tak długo? Dlaczego pisząc o dziesiątkach mniej lub bardziej zacnych albumach el muzyki, czy też plyt z  innych gatunków muzycznych, właśnie  ten  to moja płyta życia, która dopiero teraz jest opisywana???  Doprawdy, nie wiem … Myślę, że jeden z powodów,  to  bardzo emocjonalny stosunek do dźwięków, które kompletnie mną zawładnęły!  Kiedy w księgarniach muzycznych w latach 80. pojawił się na półkach z płytami ten piękny analogowy album (dwupłytowy) wydany przez zacną wytwórnię TONPRESS – musiałem mieć wsparcie finansowe. Ani trochę nie wahałem sie z decyzją kupna, oczywiście pomoc rodziców w tym czasie musiała być, bo to był okres szkolny. Pamiętam, jak dumny nosiłem ten album do szkoły, aby pochwalić się moich znajomym. Z reguły byli to fani new romantic i hard rocka, niestety na samą nazwę Tangerine Dream zrobiło sie jakoś mroźno :). Ale znalazły się osoby, które dosłownie wyrywały mi ten album, koledzy jednak po przesłuchaniu a raczej oglądaniu okładki :), z niesmakiem oddawali mówiąc, „że tak dziwacznej muzyki jeszcze w życiu nie słuchali”. To anegdotka, ale nie przypadkowo ją wspomniałem, bo cały fenomen Tangerine Dream tkwi w emocjach, ta muzyka musi trafić na podatny grunt. Trafiło na mnie… Ten album zaczyna się zapowiedzią redaktora Kordowicza, który w tym czasie przebywał w Danii. Sam głos zapowiedzi został wyemitowany na początku koncertu. Przyznam, że ilekroć wsłuchuję się w  pierwsze minuty tego koncertu, zawsze towarzyszy mi uczucie dziwnego mrowienia, ten applause polskiej publicznosci jest niebywały, wcale się nie dziwię Edgarowi Froese, który w wywiadach bardzo ciepło wypowiadał się o znakomitej reakcji audytorium zgromadzonemu  w hali Torwar. Co ciekawe, kiedy dziś słucha się tej czarownej mandarynkowej muzyki, czuje się fale ciepłych dźwięków. Jakoś nie bardzo pasuje ta mroźna aura podczas energetycznego grania 10 grudnia 1983. Pierwsza część „Poland”, która na moim obecnie analogu jest kompletnie zdarta, świadczy o wielokrotnych przesłuchaniach akurat tego fragmentu, choć tak naprawdę, nie widzę tu słabego momentu. Wszystko się świetnie zazębia,  choć zdaje sobie sprawę (są świadkowie tego koncertu), że to co słyszymy teraz, nie bardzo koreluje z autentyczną set listą koncertu z 10 grudnia. Ale to nie jest  kwestia priorytetowa, ważna jest sama MUZYKA, która wgryza się w nasz umysł i wręcz ogarnia balsamiczną, eteryczną czarodziejską mgłą… Mandarynkowy sen wyostrza nasze zmysły, powoduje doznania niemal metafizyczne. Jakże nie wspomnieć tu o chwilami mroźnym, pełnym arktycznych zimnych wiatrów utworze „Tangent”? Kapitalne basowe kropy perkusyjne wdzierają się w nasz mandarynkowy spektakl, niczym pełzające potworki z filmów SF. Rozkosz słuchania tych dźwięków, które zupełnie odstawały kiedyś od tego co stanowiło moją prywatną play listę… Nie można tego porównać z muzyką rockową, czy tez jazzem, ani to awangardą czy też muzyką alternatywną. To muzyka kosmosu, to dźwięki z naszego ciała astralnego, dźwięki z naszego osobistego wewnętrznego wszechświata! To jest jeden muzyczny organizm. Edgar Froese, Chris Franke wraz z wtedy znakomicie dającym sobie radę Johannesem Schmoellingiem pokazali „Warszawę w słońcu” , który to utwór stanowi jazdę obowiązkową w trasach koncertowych po świecie Edgara Froese i przyjaciół. Piękny hołd dla Warszawy, fragment ten zdecydowanie bardziej plastycznie czy tez soczyście brzmi w wersji albumu analogowego, zresztą dotyczy to wszystkich fragmentów… To nie są istotne różnice w odbiorze, ale ta muzyka ma większego ducha, jest bardziej naturalna.

Mam wrażenie obcowania z analogowymi instrumentami, a również zdecydowanie pastelowe i cieple brzmienie wszystkich instrumentów daje jakby większą dynamikę… Przykładem może tu być przepiękny „Barbakane”, ale o tym utworze za chwilkę. Kompozycja „Rare Bird” to coś, co zdecydowanie odbiega od kontemplacyjnych uniesień w utworach „Poland” czy też „Tangent”. Znakomicie  te dość melodyjne i skoczne dźwięki urozmaicają te wydawnictwo, kompozycja bogata w kwieciste syntezatorowe sample, które urzekają pięknem, do dziś brzmi dostojnie, choć trąci tu o muzykę pop, ale gromkie brawa zgromadzonego audytorium są potwierdzeniem słów Edgara Froese, zauroczonego wtedy reakcją polskich fanów. Przechodzę do utworu, który dla fanów TD to jedna z piękniejszych kompozycji z tego albumu – Barbakane… Ileż tu emocji, ileż tu subtelnych struktur muzycznych, które mogli fani usłyszeć wcześniej na solowej płycie „Pinnacles” Edgara Froese. Kompozycja ta kipi od analogowych barw syntezatorów tria TD, wystarczy zamknąć oczy i słuchać … To jeden z najbardziej malowniczych utworów TD jakie dane mi było usłyszeć. To taka muzyczna wędrówka śladami Edgara Froese po zakątkach świata. I tak wchodzimy lodowatymi dźwiękami w niesamowitą część „Horizon”. Mroźne i mało dostępne arktyczne pejzaże, są taką kontemplacją, uspokojeniem i wejściem w mroczne, hermetyczne dla przeciętnego słuchacza rejony muzyki działającej na wyobraźnię, sekwencyjne ogniki i kropy perkusyjne, wręcz zmieniają całe te mało dostępne pejzaże…. Następuje zalew partii klawiszowych, narasta jakby elektroniczny zgiełk –  pokrywa nas fala el nostalgii. Zawsze mnie intryguje niezwykle trafne rozplanowanie dramaturgii w początkowej fazie utworu „Horizon”, wzniosłe partie klawiszowe niby się kończą, a ku naszej radości wzmaga się jeszcze wyżej, jak bajeczny latawiec daleko w górę by zadumane audytorium warszawskiego Torwaru nadal tkwiło w zachwycie. To tak, jakby fani oglądali pięknego dorodnego orła, który majestatycznie przelatuje gdzieś nad głowami publiczności… Widzowie, aby nie tracić ani sekundy, wpatrzeni, zamyśleni i… spełnieni… Ten czar bliskości z piękną muzyką TD nadal trwa… Tu następuje najbardziej malarski moment, wcale się nie dziwie, że swego czasu Edgar Froese dostał od polskich fanów obrazy inspirowane m.in. muzyką z albumu Poland. Ilekroć wsłuchuję się w ten bardzo urokliwy fragment „Horizonu” mam wrażenia wejścia w rajski świat… Muzyka jakby zupełnie oderwana od szarej rzeczywistości, niosąca w sobie mnóstwo uroku i delikatnych partii sączącego się analogowego dźwięku z klawiatur muzyków Tangerine Dream, aż tu nagle… następuje przejście do zupełnie inego świata muzycznego.”Bombardujące” co chwila solo perkusyjne, zabiera nas w zupełnie inny mandarynkowy wymiar. Sekwencer również wchodzi w ostre kąśliwe i siarczyste solówki, które rozsadzają nasze zmysły, następuje syntetyczny atak na nasze narządy czucia… ale wszystko to doskonale przemyślane, trio TD fantastycznie współgra ze sobą. Tu każdy dźwięk świetnie wprowadza nas w momentami kakofoniczny trans!!! Mam wrażenie, że przy każdym odsłuchu tego albumu napisałbym inną recenzję, choć tak naprawdę nie o to chodzi, ważny jest autentyczny przekaz emocji towarzyszący mi przy obcowaniu z zupełnie innym… MUZYCZNYM WYMIAREM… ten inny, dostępny dla wtajemniczonych fanów muzyki, która daleka jest od przewidywalnej sieczki, która zalewa media. Mam nadzieję, że ten opis koncertu TD będzie taką inspiracją dla tej wspaniałej zdolnej młodzieży, która… no właśnie, poszukuje nowych muzycznych natchnień, szuka czegoś wyjątkowego w czasach dławienia wartości i będzie dla choćby garstki czymś pozytywnym w tym… upadającym świecie iluzji…

                                                                                                                     Mariusz Wójcik

Czar wspomnień ….

Z muzyką Klausa Schulze  zetknąłem się po raz pierwszy w 1986 roku.  To było kasetowe wydanie „Dziękuję Poland”. Kasety te mam do dzisiaj, oryginalne, wydane przez Polskie Nagrania „Muza” z charakterystycznym nadrukiem dla tej wytwórni. Na okładce widnieje cena 1 kasety magnetofonowej 500 zł. To były jasno brązowe banknoty  z Tadeuszem Kościuszko J.  Kasety miały  numer katalogowy z serii CK (jak CK-dezerterzy) . Nie odtwarzam już tych kaset, ponieważ mają już historyczną wartość, lecz są dla mnie bardzo cenne. Obecnie nagrania z pamiętnego tournee w Polsce w 1983 roku słucham już tylko na płytach kompaktowych. Jak to się wszystko zaczęło ?  Wszystko przez mojego ojca. Pamiętam ten dzień, to była chyba sobota albo niedziela, koniec roku szkolnego. To był  czerwiec  1986 roku. Wybrałem się wtedy na spacer z rodzicami i młodszą siostrą po mieście.  Była piękna, słoneczna pogoda. Mieszkałem wtedy gdzie indziej, w Więcborku, w dawniejszym województwie bydgoskim. Szliśmy przez miasto w kierunku kawiarni Pana Gładkowskiego. Akurat przechodziliśmy koło księgarni. Kiedy byłem w tym miejscu to zawsze zatrzymywałem się, aby popatrzeć, co jest na wystawie. Patrzyłem, czy są jakieś „czyste” kasety magnetofonowe  do nagrania.  To były takie czasy, że nawet byle jakie kasety trudno było dostać, a porządne były w punktach sprzedaży  „Pewex”. Jak się nie miało znajomości ze sprzedawcą, to nie kupiło się „czystych” kaset magnetofonowych”.  A księgarnia w centrum Więcborka była jedynym wtedy miejscem, gdzie można było kupić jakiekolwiek kasety. Cóż, takie pokręcone czasy wtedy były. Moją uwagę zwróciły dwie kasety stojące obok siebie z granatowymi okładkami z profilami głów oraz kratkami. Do dziś nie ma wzmianki o tym, kto był autorem tych okładek. Nigdy później nie zetknąłem się z podobnymi okładkami.   Zapytałem ojca, kim jest ten wykonawca? Ojciec odparł, że jest to wykonawca z kręgu tzw. muzyki elektronicznej. Wcześniej nie znałem szerzej jeszcze tego pojęcia. Nie wiedziałem co to za muzyka.  Zapytał, czy chciałbym mieć te kasety. Ja odpowiedziałem, że jeszcze nie wiem. Tata mi powiedział, że usłyszał taką podobną muzykę w radiowej Trójce,  bądź jakiejś innej audycji. Kiedyś to się słuchało super radia, nie to co dzisiaj. Po jakimś czasie okazało się, że ojciec usłyszał taką muzykę w audycji Jerzego Kordowicza. Nazajutrz rodzice kupili mi te kasety. To było gdzieś na początku lipca 1986 roku. Mama akurat dostała wypłatę i poszła kupić odłożone dla mnie kasety.  Powiedzieli, że jak mi się nie spodoba ta muzyka, to mam zmazać i nagrać inną.  Mieliśmy wtedy radiomagnetofon kasetowy Kasprzak, kupiony wiosną 1986 roku. Teraz coś o muzyce … Włożyłem kasetę pierwszą i oniemiałem 😀 Bardzo podobał mi się utwór „Katowice”, „Warszawa” oraz „Gdańsk”, Utwór „Łódź”  trochę później. Bardzo mi się spodobały sekwencje, akordy, rytmika i melodie. Od tamtego czasu zaczęła się moja przygoda z przepiękną muzyką Klausa Schulze, której już słucham  od 26 lat. Pamiętam jeszcze, że jak słuchałem, to siedziałem jak zaczarowany. Rodzice mi mówili : „Marcin, taka piękna pogoda jest, dzieci są na dworze, a Ty siedzisz w domu i słuchasz muzyki … ”. Później wyszedłem na dwór, ale i tak wieczorem wróciłem do muzyki, a zwłaszcza do kasety pierwszej.  Niebawem poznałem kolejne albumy :  „Drive Inn”, „Mirage, „Blackdance”, „Timewind”, „Moondawn” i wiele innych.  Większość utworów studyjnych, koncertowych znam na pamięć. Teraz czekam na kolejne, ciekawe nagrania Mistrza.

Marcin Melka