Jean-Michel Jarre – moje 10 naj …

Wzorem list przebojów oraz list ulubionych płyt, chciałbym przedstawić czytelnikom listę moich ulubionych płyt. To jest moja pierwsza lista najlepszych płyt el-muzyków  na blogu phaedra.pl. Jak już wspomniałem wcześniej, klasycznej muzyki elektronicznej słucham od prawie trzydziestu lat. Dzisiaj przedstawię krótkie podsumowanie, a   recenzje albumów będą wkrótce. Dzisiaj przedstawię 10 najlepszych płyt Jean-Michel Jarre’a, mojego największego idola, kiedy byłem nastolatkiem. Oto zestaw moich ulubionych  dziesięciu płyt Jean-Michel Jarre’a   :

oxygene1. Oxygene – to jedna z pierwszych płyt Jean-Michel Jarre’a, którą uwielbiam słuchać i często do niej wracać. Absolutny numer 1 w dyskografii francuskiego kompozytora. To muzyka, która zrewolucjonizowała klasyczną muzykę elektroniczną na świecie. Zamiast długiej,ciężkiej muzyki, która wymaga głębszego przesłuchania, tak jak w przypadku muzyki Tangerine Dream z tego okresu lub Klausa Schulze, Jarre wprowadził dynamiczne oraz chwytliwe melodie. Ten album jest też przewodnikiem dla tych słuchaczy, którzy nie zapoznali się jeszcze w ogóle z klasyczną muzyką elektroniczną. Dlatego polecam wszystkim, początkującym słuchaczom. Ta muzyka Was nie zawiedzie.

zoolook2. Zoolook – Album wydany w 1984 roku stanowi jak do tej pory  najwybitniejsze dzieło Jarre’a pod względem artystycznym. Moim zdaniem ten album ustępuje jedynie płycie Oxygene. Pierwszą połowę płyty wypełniają wspaniałe, eksperymentalne dźwięki z syntezatorów oraz przede wszystkim dźwięki z komputerowego syntezatora Fairlight CMI. W tym oto instrumencie JMJ wprowadził głosy, wyrażenia  ludzi różnych narodowości z różnych stron świata. Na płycie można znaleźć elementy innych gatunków muzyki elektronicznej : ambient, klasyka, el-pop czy rock elektroniczny. To inna płyta niż Oxygene, ale jakże ważna w dyskografii JMJ. Wielka szkoda, że Jarre nie gra już utworów z tej płyty na koncertach w hali.

Equinoxe3. Equinoxe – album wydany pod koniec lat siedemdziesiątych na fali popularności albumu Oxygene. Dzień Równy Nocy to muzyka bardzo podobna do Oxygene. Jest jednak mniej frapująca, jak jej poprzedniczka. Jest bardziej żywiołowa, a muzykę z tego albumu można usłyszeć w wielu programach oraz słuchowiskach radiowych. Początek albumu nie zapowiada dynamicznej muzyki, a wręcz przeciwnie, przypomina klimatem Oxygene. Od części czwartej następuje zmiana warty, czyli zrytmizowana część. Nagrania z  Equinoxe oraz Oxygene znalazły się na liście utworów granych podczas francuskiego Dnia Niepodległości w 1979 roku. Osobiście bardzo lubię słuchać ten album i jak najbardziej polecam go.

magnetic fields4. Magnetic Fields – to pierwszy album Jean – Michel Jarre’a, który miałem okazję posłuchać oficjalnie na płycie winylowej w 1987 roku u mojego kolegi. Kolega przegrał mi to później na kasetę magnetofonową.  Pola Magnetyczne to pięć fajnie zaaranżowanych utworów utrzymanych w surrealistycznym klimacie. Pierwsza część płyty, to moim zdaniem najciekawsza muzyka tego albumu. To suita podzielona na trzy części. Kolejne utwory – dynamiczna i melodyjna część druga i dalsze z udziałem sekwencerów. Ostatni utwór, który zamyka te płytę, wg mnie trochę nie pasuje do koncepcji tego albumu. Potańczyć jednak można 😉 Muzyka z tego albumu jest grana na koncertach.

china5. The Concerts in China – zapis świetnego show z Chin z początku lat osiemdziesiątych. Według mnie żadne lasery, wizualizacje czy komputery nie zastąpią tak wspaniałej i spontanicznej atmosfery, jaka była podczas koncertów w Chinach w tamtym okresie. To też świadectwo wielkich sukcesów Jarre’a. Koncert w Chinach to chyba jedyny koncert, gdzie Jarre nagrał kilka nowych utworów oraz wprowadził nowe aranżacje do studyjnych nagrań.  Szkoda, że ostatnie koncerty nie dają już takiego klimatu jak kiedyś. Ostatnia taka spontaniczna atmosfera miała miejsce podczas ostatniego Oxygene Tour w 2008 roku, lecz mimo dużych nakładów i starań JMJ nie przebiła.

WFC6. Waiting For Cousteau – Kalipso zakochała się w Odyseuszu, gdy ten znalazł u niej ratunek i gościnę po rozbiciu się okrętu, na którym podróżował. Próbowała go zatrzymać na wyspie, obiecując wieczną młodość i nieśmiertelność. Z nakazu bogów po ośmiu latach prób musiała zrezygnować ze swoich planów, pomóc Odyseuszowi w budowie nowego statku oraz wskazać mu gwiazdy, które pokażą kierunek powrotnej podróży do Itaki. To w skrócie podsumowanie albumu, a w szczególności utworu Waiting For Cousteau. Kolejny, udany album eksperymentalny Jarre’a. Zapraszam do przeczytania recenzji tego albumu.

sessions20007. Sessions 2000 –  całkowite zaskoczenie na plus. Nie spodziewałem się, że Jarre nagra album w klimacie jazz oraz elektro-jazz. Bardzo ciekawy i dobrze przemyślany koncept. Bardzo lubię takie miłe niespodzianki, bowiem jazz jest moim ulubionym gatunkiem muzyki. Cały album to chronologiczne nagranie życia w Paryżu. To było moje pierwsze spostrzeżenie, jak usłyszałem ten album po raz pierwszy w roku jego premiery. Niestety, ten album nie spotkał się z szerokim odzewem wśród fanów francuskiego kompozytora klasycznej muzyki elektronicznej. Uważam, że to było wg mnie dobre posunięcie, ponieważ nie można grać przecież ciągle tych samych utworów w  klimacie Oxygene.

rendez-vous8. Rendez – vous – kosmiczny album utrzymany w klasycznej i patetycznej atmosferze. Interesujące zestawienie orkiestry, chóru oraz instrumentów klawiszowych. To nie pierwsza próba JMJ z takim eksperymentem. Już podczas koncertu w Chinach JMJ użył chińskiej orkiestry w nagraniu „Poławianie Ryb  o Zachodzie Słońca”, opartym na ludowej melodii. Album ten został poświęcony wszystkim zdobywcom Kosmosu. Super aranżacja, instrumentarium – laserowa harfa, muzyczny kolaż w II części albumu oraz duży plus za samo przesłanie muzyki.  Jednym słowem – wspaniały album.

revolutions9. Revolutions – Po nastrojowym “Rendez – Vous” liczyłem, że następna płyta z muzyką Jarre’a będzie utrzymana w podobnym stylu. Płyta „Revolutions”  została wydana w 1988 roku nakładem wytwórni „Disques Dreyfus”.  Jest to całkiem inna muzyka, którą znamy wcześniej z „Oxygene” czy „Equinoxe”. Jakże byłem bardzo zdziwiony po pierwszym przesłuchaniu tego materiału.  „Revolutions”, możemy rozumieć jako różne odmiany rewolucji. Jak pamiętamy z lekcji historii, rewolucja ta została zapoczątkowana zbudowaniem maszyny parowej przez Jamesa Watta. To fragment mojej recenzji.

metamorphoses10. Metamorphoses – to album, na którym Jarre wykorzystał wiele wokali oraz sampli. Strasznie nierówny album nowego JMJ, który chciał zerwać ostatecznie z wizerunkiem artysty jednego albumu „Oxygene” czy „Equinoxe”. To muzyka kontrowersyjna. Nie wszyscy fani muzyki JMJ ten album lubią. Oprócz orientalnych klimatów, których Jarre wcześniej już użył w poprzednich albumach można posłuchać utwory w klimacie muzyki dyskotekowej, rockowej, klasycznej. Udany powrót Laurie Anderson,która użyczyła już swego głosu na albumie „Zoolook”. Całkowite zaskoczenie tak, ale … posłuchać można podczas prywatek.

Marcin Melka    

Waiting For Cousteau [1990]

[1] Calypso 8’23”
[2] Calypso Part 2 7’10”
[3] Calypso Part 3 (Fin de siécle) 6’29″
[4] Waiting For Cousteau 46’53”

„Kalipso zakochała się w Odyseuszu, gdy ten znalazł u niej ratunek i gościnę po rozbiciu się okrętu, na którym podróżował. Próbowała go zatrzymać na wyspie, obiecując wieczną młodość i nieśmiertelność. Z nakazu bogów po ośmiu latach prób musiała zrezygnować ze swoich planów, pomóc Odyseuszowi w budowie nowego statku oraz wskazać mu gwiazdy, które pokażą kierunek powrotnej podróży do Itaki.” (za pl.wikipedia)

Pierwotnie album ten miał się nazywać „Cousteau on the Beach”. To jeden z bardzo ważnych  albumów studyjnych  Jean – Michel Jarre’a, po „Oxygene” i „Zoolook”.   Ten album mnie  bardzo zaskoczył, kiedy usłyszałem po raz pierwszy. Jarre nagrał płytę w hołdzie dla francuskiego oceanografa, Jacques’a Cousteau i ukazała się w dniu jego 80 Urodzin.  Sądząc po tytule, miałem nadzieję, że to będzie muzyczna opowieść, która została nagrana w stylu pierwszej płyty francuskiego artysty.  Pierwsze wrażenie, to totalna zmiana brzmienia. Kiedy włączyłem muzykę, usłyszałem szum morza, krzyki ptaków oraz bulgot wody. Od razu mi się to skojarzyło z zamorskim krajobrazem. Płyta zapowiada się bardzo ciekawie. Można ogólnie stwierdzić, że to album eksperymentalny. Wielbiciele muzyki Jarre’a, którzy dotąd byli przyzwyczajeni do dźwięków z albumów „Oxygene”, „Equinoxe”  lub „Rendez-Vous” zapewne byli w szoku, kiedy po raz pierwszy przesłuchali w całości ten album. Osobiście mi ten album także nie spodobał mi się. Nie doceniałem go. Dopiero po którymś przesłuchaniu powiedziałem sobie, że  ten album jest dobry. Jednak tylko w przypadku tytułowego utworu. Owszem, lubię posłuchać rytmiczną muzykę, lecz  utwór „Calypso” raczej mi do gustu nie przypadł. W pierwszej odsłonie utworu słyszymy szum morza. Następne partie utworu to dynamiczne akordy i melodie grane przez Jarre’a, które są wspomagane przez muzyków z „The Amoco Renegades” z Trynidadu grających na bębnach. „Calypso” część pierwsza –  jest według mnie za długa. Jednak da się  słuchać. Część druga „Calypso” jest dużo lepsza niż pierwsza. To jest muzyka Jarre’a, którą lubię i cenię. Wszystko zaczyna się niespodziewanie, jakby za jednym mocnym szarpnięciem. Wydaje się nam, że jesteśmy w batyskafie i podążamy  ku głębinom oceanu.  Jest mroczno i bardzo tajemniczo. Mijamy skały, podmorskie, skaliste szczyty, rozpadliny, nieznane gatunki zwierząt oraz roślinność, która nie występuje na lądzie. Momentami wydaje nam się, że zaraz pojawi się morski potwór i zniszczy nasz batyskaf. Pod koniec ponownie  słyszymy karaibskie rytmy, bębny oraz piękną melodię graną przez Jarre’a na syntezatorze. Ostatnia, trzecia część, to bardzo ładne zwieńczenie tej krótkiej suity. Utwór rozpoczyna się mocnym uderzeniem elektronicznej perkusji, by za chwilę przejść w nostalgiczną melodię. Pod koniec utworu słyszymy syntezatorową gitarę oraz padający  deszcz, który symbolizuje oczekiwanie na kogoś. Końcówka robi piorunujące wrażenie. Ostatni, tytułowy utwór to jeden z moich ulubionych nagrań Jean – Michel Jarre’a. Długi, bo prawie 50-minutowy utwór nagrany w stylu ambient całkowicie mnie zaskoczył. Powiem szczerze, że po pierwszym przesłuchaniu miałem ochotę kasetę zmazać (nagranie zarejestrowałem podczas słuchania audycji radiowej w 1990 roku). Jednak tak się nie stało. Po kilkunastokrotnym przesłuchaniu „Waiting For Cousteau” uznałem, że to jest to. Nowa jakość, nowe brzmienia. Muzyka, którą słyszymy przez ponad trzy kwadranse, to spokojny, pozbawiony jakichkolwiek rytmów, sampli, muzyczny obraz morskiej podróży. Można przy tej muzyce  zrelaksować, odpocząć, malować obrazy lub czytać książkę. To działa na wyobraźnię Utwór jest idealnie spięty w harmonijną całość. Słuchacz podróżuje przez muzyczne obrazy głębin oceanu, aby pod koniec wędrówki wypłynąć batyskafem na powierzchnię ku Słońcu.  Podsumowując, uważam, że ten album jest wart przesłuchania. Będę polecał go każdemu, a w szczególności „Waiting For Cousteau”.  Jako uzupełnienie tej recenzji polecam nagranie DVD z 1990 roku z koncertu w Paryżu. Często można ten utwór wysłuchać podczas koncertów Jarre’a  w oczekiwaniu na jego rozpoczęcie.

Marcin Melka