W ubiegłym tygodniu zaprezentowałem Wam szczegółową relację Mariusza Wójcika z koncertu Tangerine Dream w Zabrzu w kwietniu 1997 roku. Teraz cofniemy się o prawie 30 lat wstecz, do pamiętnego, grudniowego koncertu w Warszawie. Oto relacja Damiana Koczkodona :
Miałem wtedy 19 lat i z prawdziwą przyjemnością skorzystałem z widowiska jakie przygotowała ta legendarna grupa. Pamiętam siarczyste mrozy jakie panowały wtedy w stolicy i długie kolejki po bilety. Zimowe spotkanie 10 grudnia 1983 roku na hali warszawskiego Torwaru z zespołem warte było jednak zniesienia wszelakich niedogodności. Po porannym zwiedzaniu miasta, zakupie kasetowego decka który potem targałem ze sobą po hali, udało mi się kupić bilet na pierwszy koncert zespołu który miał odbyć się o 18.00. Nie pamiętam już czy zaczął się on punktualnie. Z głośników popłynęła dość długa, nagrana na taśmę zapowiedź Jerzego Kordowicza który w tym czasie przebywał w Skandynawii. Po jej zakończeniu powietrze poddało się potężnej dawce dźwięków wygenerowanej przez sprzęt tria. Kiedy po latach obejrzałem specyfikację instrumentarium jakim dysponował wtedy zespół przestałem się temu dziwić. Ponad 30 urządzeń prawie wszystkich uznanych w branży marek! Equipment. To musiało zrobić wrażenie! Agresywne akordy pierwszej kompozycji znanej potem jako „Poland” zabrzmiały niczym przemarsz zwycięskich wojsk. Od pierwszej sekundy było wiadomo że to historyczne dla publiczności jak i samego zespołu chwile. Dynamiczna muzyka bez pardonu zaczęła rządzić w przestrzeni, wypełniając również wnętrza zafascynowanych słuchaczy. Ze specjalistycznych urządzeń wydobywały się dymy, nadając występom szczególnego charakteru. Po niespełna 12 minutach awaria prądu trochę zburzyła tę prawie niebiańską atmosferę. Konsternacja była widoczna na wszystkich twarzach. Zespół nie poddał się jednak i wznowił spektakl. Przedstawił wielobarwną muzykę, pełną kontrastów, ale i ciepła jakie grupa umiała wydobyć ze swoich instrumentów. Grano fragmenty przebojowe jak i mocno kontemplacyjne. Nowe, jak na tamte czasy, modele cyfrowych syntezatorów zachwycały swoją barwą. Grupa potrafiła zagrać z pazurem, ostro, rockowo, co być może było zasługą najmłodszego Johannesa.
Mimo iż muzyków oddzielały od słuchaczy metalowe bariery, przez blisko dwie godziny Froese, Franke i Schmoelling utrzymywali w pozytywnym oszołomieniu, wręcz błogostanie, kilka tysięcy ludzi. Muzyce towarzyszył pokaz slajdów rzucany na złożony z dwóch części trójkątny ekran. Często widać było na nim białego ptaka w locie. Kształtem przypominał jako żywo gołębia, ale te animowane ruchy skrzydeł zdecydowanie przypominały orła; co być może było gestem zespołu w stronę polskiego godła – również okładki niedawno wydanej płyty pod tym tytułem. Jej fragment był zresztą grany na tym koncercie. Podobnie jak „Exit” czy „Hyperboera”. Dużą cześć przedstawianych obrazów stanowiły zabytki architektury i piękne miejsca na naszej planecie. W pewnym momencie technicy wypuścili w górę partię balonów, które zostały rozszarpane przez słuchaczy pragnących mieć swoistą pamiątkę. Sam miałem taki przez kilka lat.. no ale to tylko kawałek gumy;). Oczywiście uczciwość nakazuje mi zanotować również, że na Torwar niektórzy fani przyszli głównie w celach towarzyskich i nawet w najciekawszych muzycznych momentach ciągle ktoś chodził pod sceną. Nie tak było pół roku wcześniej podczas koncertów Klausa i Rainera. Schulze i Bloss potrafili skutecznie i dosłownie posadzić publiczność na deskach i całkowicie skupić ich uwagę na sobie. Nie wszystkie zagrane utwory były równie udane. Pamiętam występ polskiej aktorki recytującej „Kiev Mission”. Niestety, to była totalna porażka. Kobieta zbyt mocno akcentowała zdania przerysowując je w sposób wręcz karykaturalny. Nie jest to wina zespołu, Edgar miał dobry pomysł, skąd jednak mógł wiedzieć że kobieta ataksją języka do muzyki „położy” ten fragment? To, co mile się słuchało w języku rosyjskim na płycie „Exit”, niekoniecznie musiało być dobrze wykonane w polskim. Nie potrafię też potwierdzić legendy, czy muzycy grali w cienkich rękawiczkach, muzyka zbyt fascynowała oczy i uszy, aby zwracać uwagę na takie szczegóły. No i nie widać było tego na filmie Pawła Karpińskiego. Nie czułem też gazów łzawiących, ani ani nie zarejestrowałem wzrokiem brutalnych ochroniarzy o których aktach przemocy krążą legendy… Niezależnie od drobnych potknięć, występy należy uznać za bardzo udane. Wracałem więc pełen radości piechotą na Dworzec Centralny, mając za drogowskaz widoczny z daleka Pałac Kultury. To były czasy gdy PKP miało przepełnione wagony, a zagraniczne samochody na ulicach były rzadkością. W uszach grała mi jeszcze muzyka, a w sercu przekonanie o dobrze spędzonym, pełnym niezwykłych wrażeń dniu…
Zespół po powrocie do domu postanowił wydać płytę z zapisem tych koncertów. Ukazał się dwupłytowy album „Poland – The Warsaw Concert”. Doskonałe brzmienie będące zasługą studyjnej, mozolnej obróbki materiału dokonanej przez Chrisa Franke i Johannesa Schmoellinga jest jednym z powodów niesamowitej popularności tej płyty. Choć nie jednym. Odświętna atmosfera happeningu i prawdziwa radość fanów jaka płynęła z widowni w stronę estrady miały również swój wpływ na muzyków. A zespół był w doskonałej, szczytowej formie, na jaką nie wzniósł się chyba już nigdy więcej. Ale to co słychać na płycie „Poland”, nie do końca pokrywa się z prawdziwą muzyczną treścią wypełniającą w 1983 halę Torwaru. Ingerencja Chrisa Franke w oryginalny zapis daleko przekroczyła granice lekkich modyfikacji. Nie zdziwiłbym się gdyby prawdą okazało się przypuszczenie, że niektóre fragmenty nagrano ponownie i podłączono do reszty. Wspominam o tym, ponieważ w 2000 roku powstał projekt rekonstrukcji taśm rejestrujących muzykę z audytorium. Pewien bardzo zdolny dźwiękowiec, człowiek kryjący się pod pseudonimem 3N (pozdrawiam!), postanowił wskrzesić i uszlachetnić zawartość swoich starych kaset magnetofonowych. Z nich to właśnie i dostarczonych dodatkowych materiałów zrekonstruował co się dało z posiadanych zasobów. Powstał tak zwany ‘fan-release”, dwupłytowy dokument pozwalający zapoznać się z prawdziwym brzmieniem i treścią obu warszawskich koncertów z tego grudniowego wieczoru. Oprócz nagrań znanych z oficjalnego wydawnictwa zawiera on kilka unikalnych utworów z których zrezygnowano w legalnej wersji. Choćby z tego powodu prawdziwy fan powinien go poszukać. I na tym albumie wydanym pod tytułem: „Dreaming on Ice Stadium Evening” można wyraźnie usłyszeć że np. początkowy „Poland” był jednak trochę inaczej grany na obu koncertach. Ostre frazy zostały w studio złagodzone. Ten rarytas jest obecnie nieosiągalny w swojej pierwotnej formie. Dlatego też cieszę się że mój egzemplarz nr 3 jest jeszcze „na chodzie”. Pięknie jest cofnąć się w czasie o prawie 30 lat i posłuchać zespołu który był kiedyś wyznacznikiem dobrej odkrywczej muzyki, tego co najlepsze w gatunku zwanym czasami rockiem elektronicznym.
Damian Koczkodon
I na koniec niespodzianka : poniżej do pobrania skan artykułu z pamiętnego koncertu z nieistniejącego już czasopisma „Non Stop”. Specjalne podziękowania dla Mariusza Wójcika za udostępnienie.