Tim Blake, urodzony w Londynie muzyk legendarnych formacji Gong, Hawkwind. Jako pierwszy wprowadził laserowe oświetlenie na koncertach. Znany również z ciekawych solowych płyt z muzyką elektroniczną, przede wszystkim „Crystal Machine”. Od 40 lat mieszka we Francji.
1) Zanim zacząłeś grać, kogo wcześniej słuchałeś? Jakich muzyków?
T.B.: Do czynienia z muzyką miałem od całkiem młodego wieku. Nie było to zainteresowanie jakimś konkretnym gatunkiem, lecz bardziej ogólne. Swojego rodzaju pierwszy trening miałem w wieku 8 lat, jako chórzysta. Dzięki temu zapoznałem się z prostym zapisem nutowym i nauczyłem podstaw pracy na nutach. Muzyka kościelna także miała spory wpływ na muzykę zachodnią (zapewne z powodu tego, że to właśnie władze kościelne przez dłuższy czas były najlepszymi klientami dla kompozytorów, głównie w epoce Baroku). W związku z powyższym miałem okazję zapoznać się z utworami Bacha, Haendela, Purcela i wielu innych, w tym angielskich kompozytorów którzy tworzyli scenę muzyczną na początku XX wieku – Elgara, Vaughan-Williamsa, itd. W szkole z własnej chęci zacząłem uczyć się gry na trąbce. Był tam świetny wydział muzyczny. Mogłem pobierać lekcje u tak inspirujących nauczycieli jak Derek Bourgeois, który był kompozytorem i późniejszym dyrektorem Narodowej Orkiestry Młodzieżowej Wielkiej Brytanii. Uczył mnie także Jared Armstrong, który później zajmował się edukacją muzyczną w szkole Charterhouse, gdzie sięgają początki Genesis. Naprawdę inspirujący człowiek. Dorastając w latach 60. szybko poznałem Rhythm & Blues, Rock’n Roll, zaś później muzykę pop i inne gatunki. Myślę że największy wpływ, swoisty skarb mojej muzycznej edukacji, miał otwarty umysł na fakt, że istnieje tak wiele form muzyki i muzycznej ekspresji. Dało mi to solidne podstawy jak grać, jak zrozumieć podstawy Harmonii i kompozycji, podobnie jak granie i występowanie. Miałem też szczęście, że objął mnie plan nauki Nuffield, w którym stawia się bardziej na praktykę niż teorię. Dzięki temu w wieku 16 lat miałem podstawową wiedzę z zakresu elektryki, fal dźwiękowych, itp., którą mogłem wykorzystać jako muzyk i inżynier dźwięku. Mając te 16 lat moja wiedza z zakresu muzyki poszerzyła się o Rock: The Who, Hendrix, Cream, The Blues (uwielbiałem grać na ustnej harmonijce, kiedy byłem mały), The Beatles, itd. Poznałem także „Muzykę konkretną” – zwłaszcza chodzi mi o Delię Derbushire i Pierre’a Henry’ego – oraz muzykę elektroniczną w wykonaniu Berio. W 1969 roku zacząłem pracować jako inżynier dźwięku, z własnym wyobrażeniem dość „obszernej” muzyki, łączącej znane przeze mnie elementy. W tamtym czasie w grę wchodziło inspirowanie się twórczością Simona House’a (grającego w High Tide), Soft Machine, Kelvin Awers (znajomości dzięki którym poznałem Gonga) i wiele innych. W 1969 roku miały miejsce dwa ważne wydarzenia:
– usłyszałem „Switched on Bach” Waltera Carlosa;
– podczas prac nad moim systemem dźwiękowym na potrzeby koncertu High Tide podeszło do mnie kilku muzyków informując, że zakładają grupę. Zapytali, czy mogą zagrać i… tamtego wieczora narodził się Hawkwind.
2) Wziąłeś udział w nagraniu pierwszej solowej płyty Steve Hillage – Fish Rising. Czy jest możliwa jeszcze współpraca z tym bardzo ciekawym muzykiem?
T.B.: Czas jaki spędziłem z Gongiem był dla mnie inspirujący z wielu powodów. Dostarczył niestety także wielu rozczarowań! Jednak najważniejszy w tym wszystkim jest „flow”, który wyrabia się współpracując z innymi twórcami. Przykładowo Didier Malherbe jest jednym z najwspanialszych muzyków jakich kiedykolwiek słyszałem, nie licząc tych z którymi grałem! Poznaliśmy Steve’a poprzez naszego znajomego, Kevina Ayersa. Steve brał udział w odtworzeniu Gonga po tym, jak zespół Daevida Allena rozpadł się w trakcie nagrań Flying Teapot. Wydaje się, że wtedy wydarzyło się coś magicznego i miejsce miała wspaniała muzyczna fuzja między naszą dwójką. Chciałem kontynuować tę współpracę, ale sprawy nie potoczyły się po mojej myśli. Co prawda było po drodze Fish Rising, ale wydaje mi się, że gdyby Steve włożył więcej pracy w kolejne nagrania po You, sprawy wyglądałyby zupełnie inaczej. Nagranie Steve’a Hillage’a w którym czuć największą inspirację moją twórczością jest Green, w którym nie brałem udziału, ale dzięki pracy Nicka Masona w roli producenta odczuwamy tę iskierkę twórczości Steve’a, a początek tego można datować na erę Hillage’Blake. Od prawdziwego rozpadu „GONG” w 1975 roku zawsze czekało wolne miejsce na Steve’a w moich projektach, a niedługo z mojej strony pobrać będzie można nagranie z sesji na żywo dla francuskiego radia. Miałem nadzieję, że będziemy współpracować ze Steve’em na zasadzie kontynuowania okresu pracy Gong z roku 73, kiedy to zreformowaliśmy tworzenie muzyki bez swojego rodzaju retrogradacji wpływu Daevida lub jako coś zupełnie innego. Taki w sumie był plan kiedy żegnałem się z Gongiem, ale nic z tego nie wyszło. Mimo wszystko cieszę się, że miałem możliwość pokazania twórczości Steve’a światu syntezatorów i muzyki elektronicznej – moich znaków towarowych. Przez ostatnie 35 lat Steve włożył mnóstwo wysiłku w nauczenie swojej dziewczyny, Miquette Giraudy, grania na syntezatorach. W efekcie chyba nawet ja stałem się już za stary by uczestniczyć w jego planach. Podobała mi się współpraca ze Steve’em nad projektem Gong 2006, ale przerażał mnie jego/ich pomysł, aby pozostać wiernym formie z przeszłości. Mam wrażenie, że każdy potrzebuje iść naprzód, co nie jest łatwe gdy pracujemy z kimś, z kim współpracowało się przed czterdziestu laty! Zauważyłem, że Steve oraz Miquette w wywiadach udzielanych obecnie wskazują mnie jako źródło ich zainteresowania muzyką elektroniczną. To pierwszy projekt od 36 lat, nigdy nic nie wiadomo! Planuję stworzyć wyjątkowe widowisko, aby uczcić moje 60. urodziny. Oboje są na nie oczywiście zaproszeni!
3) Crystal Machine – ta płyta podoba mi się do dziś. Czy ludzie często ci o tym piszą? Że jest wyjątkowym dziełem? Last Ride Of The Boogie Child – skąd pomysł na taki tytuł utworu?
Tak, Crystal Machine najwidoczniej miało spory wpływ na wiele osób, poza tym, że nie było to coś udoskonalonego. W sumie to różne fragmenty spontanicznych i improwizowanych bitów, uchwycone „przy okazji”. Muzycy próbują stworzyć coś kompletnego, dającego do myślenia, ja zauważyłem, że najlepsze są te chwile najczystszej kreacji! Crystal Machine sprzedaje się po dziś dzień i wciąż jest komentowane. Last Ride? To kawałek improwizowany, zagrany na żywo, kiedy mikrofon był włączony! W pewnym momencie zacząłem śpiewać „Ride, Ride on, Boogie Child”. Tytuł powstał w ten sposób.
4) Nie masz gdzieś w archiwum starych solowych koncertów, które warto byłoby opublikować?
T.B.: Zacznijmy od Waterfalls ze Space recordings – razem z Jean-Philippem stworzyliśmy go na przełomie lat 78/79. Można pobrać go w dwóch częściach stąd: http://moonweed.free.fr/store.htm Spotkałem Jean-Philippe’a kiedy miał 12 lat, a przyprowadził go do mnie jego ojciec. Był obecny w wielu ważnych dla mojej kariery solowej momentach. W 2006 roku nagraliśmy “Waterfalls – New Jerusalem”, które także graliśmy na żywo. Można ten album pobrać z sieci… Jak być może wiesz lub nie, moje życie zmieniło się w 2004 roku w wyniku wypadku. Przez jakiś czas byłem sparaliżowany i zacząłem tworzyć nowe, zremasterowane wersje moich starych nagrań. Jest ich dużo – przynajmniej 14 albumów, niestety w związku ze zmianami w moim życiu spowodowanymi wypadkiem zaufałem komuś, kto nadużył mojego zaufania i zagrabił moje archiwa! Sprawę bada obecnie francuska policja.
5) Blake’s New Jerusalem nagrałeś wiosną podczas pełni księżyca na Ridge Farm. To było jakieś szczególne miejsce? Podobnie Magic. Masz w nocy lepsze natchnienie, inspirację?
T.B.: “New Jerusalem” powstawało w Ridge Farm, później zaś w Barclay Studios w Paryżu, „Między pełniami księżyca wiosną i latem” – to pokazuje w jakich warunkach powstawał album! Ridge Farm było wyjątkowym miejscem, na pewno. Było to miejsce, gdzie przeprowadzano próby i miałem szczęście, że mogłem tam wybudować swoje studio, ale sprzęt wynajmowałem, np. nowiutki magnetofon Amper 24 Mike’a Oldfielda. Później stworzono tam studio, gdzie nagrywało wiele osób zainspirowanych moimi działaniami. Z pewnością wiele z tych nagrań miało miejsce w nocy. Co było tego powodem? Większość kawałków Crystal Machine stworzono, aby były grane w ciemnościach. Patrice Warrenem stworzył świetne oświetlenie, doskonale współgrające z muzyką! Będąc młodszym uważałem, że za dnia mogły powstać pewne „zaburzenia”, bowiem w nocy człowiek o wiele lepiej słyszy. A może po prostu młodsi twórcy wiodą nocne życie? Jeśli posłucha się Crystal Island, z albumu Tide of the Century, to na początku słychać dźwięki nocy, świerszczy nagranych w studio Windmill, na końcu zaś słyszymy poranny śpiew ptaków. Jak we śnie! Dla kontrastu muszę wspomnieć o nagrywaniu „Caldea”. Musiałem skończyć to bardzo szybko, przez co wstawałem o 4:30 każdego dnia i pracowałem do południa – nagrania odbywały się od świtu do południa.
6) Magic została nagrana bez żadnych dogrywek. Gratuluję, to nie lada sztuka! Inni muzycy często miesiącami poprawiają nagranie i nie osiągają tak dobrych efektów.
T.B.: Jak wspomniałem przy okazji Crystal Machine, czasami oczekiwania artysty i odbiorców różnią się. Słuchacze preferują spontaniczność, zaś artyści wolą dopracowane utwory. Ale takie doszlifowywanie trwa! Dave Brock z Hawkwind także preferuje pierwsze wersje, przepełnione często oryginalną energią, niż późniejsze, poprawiane wersje.
Jeśli chodzi o wyjątkowość “Magick”, to w grę wchodzi fakt, że po wielu miesiącach nagrań wszystko w obroty bierze komputer. Przy tym albumie pracowałem na ATARI, na pro-24 przy minimalnej konfiguracji midi. To było dość śmiałe ze strony Robina Aylinga, który stanął kiedyś w progu mojego domu z rejestratorem DAT. Ustawiliśmy mikrofon, włączyliśmy sekwencer, zaś ja zagrałem wszystkie solówki i improwizacje. Niczym się to nie różniło od występów w trakcie koncertów. Największym osiągnięciem był głos, polifonia i odpowiednie zarządzanie, które pozwoliło mi nagrać wszystko na dwubarwowym sprzęcie. Dwukrotnie miałem okazję grać w ten sposób podczas trasy w USA. Instalacja wykorzystana w latach 70. przy Crystal Machine była ogromnych rozmiarów, przez co później miałem obsesję na punkcie „małe jest piękne”. Teraz, współpracując z Hawkwindem wszystko zminimalizowaliśmy, ale co ciekawe, możliwe, że jest to moja najpotężniejsza instalacja!
7) Na UK ELECTRONICA grałeś z Chrisem Franke, utrzymujecie kontakt do dziś? Byłby z was ciekawy duet, myślałeś kiedyś o tym?
T.B.: Nasza znajomość z Tangerine Dream oraz Klausem Schulze sięga początku lat 70., – jako Gong jeździliśmy będąc supportem dla Tangerine, Klausa i Agitation Free. Później, wraz z początkami Virgin Record, mogłem ich zareklamować jako śmietankę europejskiej sceny muzyki elektronicznej. Pamiętam występ z Gongiem w Berlinie, kiedy Klaus przysłuchiwał się próbom, z kolei Chris powiedział w Londynie: „Tim, to właśnie definicja stwierdzenia >minęło kopę lat!<”. Nie jesteśmy w stałym kontakcie, ale wszyscy kontaktujemy się z francuska siecią „Cosmic Cagibi” Oliviera Beague, gdzie dbamy o naszą przyjaźń.
T.B.: Nasza znajomość z Tangerine Dream oraz Klausem Schulze sięga początku lat 70., – jako Gong jeździliśmy będąc supportem dla Tangerine, Klausa i Agitation Free. Później, wraz z początkami Virgin Record, mogłem ich zareklamować jako śmietankę europejskiej sceny muzyki elektronicznej. Pamiętam występ z Gongiem w Berlinie, kiedy Klaus przysłuchiwał się próbom, z kolei Chris powiedział w Londynie: „Tim, to właśnie definicja stwierdzenia >minęło kopę lat!<”. Nie jesteśmy w stałym kontakcie, ale wszyscy kontaktujemy się z francuska siecią „Cosmic Cagibi” Oliviera Beague, gdzie dbamy o naszą przyjaźń.
8) Jakiego używasz teraz instrumentarium?
T.B.: Obecnie używam najmniejszego, najbardziej praktycznego systemu jaki stworzyłem. Kręci się on wokół dwóch głównych elementów – kontrolerów podpiętych do komputera oraz źródłach dźwięku. Kontrolerami są dwa keyboardy, oczywiście AX, na którym gram w Hawkwind, oraz główny keyboard, przy czym oba są marki Roland. Jest też Theremin, którego używam od 2006 roku, korzystający z kontrolerów Midi, dzięki interfejsowi Sonuus 12m Musicport. Nie ma co prawda „pokręteł i guzików”, więc eksperymentuję z kontrolerem nożnym „Soft Step” od Kevina Mckillena. Pozwala mi to poznać zewnętrzne kontrolery używane w oprogramowaniu z którego korzystam. Mam nadzieję, że w 2012 roku będę miał okazję wrócić do starszego sprzętu, mam tu na myśli Creamware Midi-Max jako kontroler, co jednak będzie wymagało sporo przeprogramowywania. Dopiero zaczynam się w tym wszystkim orientować. Opieram się na doświadczeniu z Soft Stepem i tym, jakie możliwości daje to wszechstronne urządzenie.
Jest sporo plug-inów często dostarczanych przez twórców oprogramowania sekwencerów, ale mam swoje sprawdzone, bez których nie wyobrażam sobie pracy. Zamieniłem na nie sprzęt z lat 70., Modular Moog, Mini Moog od G-force MiniMonstah – gdybym je miał w postaci prawdziwych urządzeń, byłby to znaczny postęp w kwestii mojego mini „D”. Co ważniejsze, jest jeszcze syntezator XILS, bez porównania lepszy od mojego starego, podwójnego zestawu EMS. Oczywiście taki zestaw ma swoje plusy i minusy, ale te pierwsze – możliwość własnego programowania dźwięków i sekwencji a przede wszystkim tuning na którym naprawdę można polegać – przeważają szalę.
Są spore problemy z synchronizacją Midi na systemach bazujących na komputerach. Nawet w kwestii Live wydaje się niemożliwym odpowiednia korekta bitów, mimo wielu plug-inów w komputerze 4 G0, ponieważ jest ścisły związek między taktowaniem audio i midi, co niezbyt odpowiada systemowi działającemu jako „slave”. Weźmy na przykład wspomniane Live, gdzie pojawia się drobna niedogodność gdy puszcza się pliki audio, ale kiedy skorzystamy z plug-inów podczas improwizacji i małego „podkręcania”, ustawienia jako „slave” gryzą się z obecnie używaną przez nas technologią. Nie jest to jednak dużym problemem, jak na przykład w Hawkwind, gdzie sekwencjowaniem zajmuje się Nial Hone, a ja pilnuję taktowania midi. W Crystal Machine jestem odpowiedzialny za główny zegar, co stanowi drobny problem który chciałbym wyeliminować, ponieważ moje doświadczenie nadaje się idealnie do partii improwizowanych, a nie chcę używać synchronizowania sprzętowego. Czas (i zapewne pieniądze) pokaże.
9) Czy zdajesz sobie sprawę z tego że miałeś wpływ na innych francuskich muzyków?
T.B.: No cóż, nie zwracałem na to uwagi, ale skoro mieszkałem i pracowałem we Francji – przez 40 lat – to pewnie nieuniknione. Wygląda na to, że miałem wpływ na muzyków z całego świata, ale najczęściej spotykam muzyków właśnie z Francji! Byłem także pierwszą osobą która grała na syntezatorze w tym kraju, przez co mogłem właśnie tam mieć największy wpływ na innych niż gdziekolwiek indziej. Jak już wcześniej wspomniałem, za młodu słuchałem sporo utworów Pierre Henry’ego, jeszcze w Wielkiej Brytanii, a dzięki byciu blisko z Michelle Tcou-Seignuret, tancerką partnerującą Bejartowi w większości sztuk baletowych Henry’ego, miałem wiele okazji do rozmów z nim, kiedy miałem jakieś 19 lat. Chociaż mało w tamtym czasie miałem do czynienia z praktyczną częścią muzyki, może poza Crystal Presence. Mam wrażenie, że Henry miał większy wpływ na generację „samplującą” oraz „DJów” (zaczynał od płyt, nim przerzucił się na taśmy!) niż na osoby grające na syntezatorach. We Francji było jednak coś, co pozwoliło rozwinąć się muzyce elektronicznej – była to ojczyzna wielu pionierów, jak na przykład Xanakis, Boulez – otworzył państwowy IRCAM w Beaubourg, Schaeffer i Henry prowadzili GRM [Groupe de Recherche Musicale – przyp. tłumacza] w państwowym radiu. Muzyka elektroniczna – czy też ogólnie wiele rzeczy związanych z elektroniką, np. oświetlenie – dawały we Francji ogrom możliwości.
10) Miałeś kiedyś okazję poznać interesujących Polaków?
T.B.: Nie miałem okazji być w Polsce, poza wizytą na krakowskim lotnisku w 2008 roku, kiedy to byłem w drodze do Czech razem z Hawkwindem. Co ciekawe, Jean-Philippe Rykiel oraz Bernard Sazjner (który uczył się podstaw laserowej technologii i pracy z syntezatorami podczas pracy nad Crystal Machine) mają polsko-żydowskie korzenie, tak mi się wydaje, tak samo jak Kristoff Kovax, kolejny francuski muzyk grający na syntezatorze, wielki fan Gonga.
11) Twoje dwie ostatnie płyty wydają mi się mieć pozytywne przesłanie, czy to wyraz szczęścia, zadowolenia z życia, jednym słowem, czy jesteś optymistą?
Oczywiście, że jestem optymistą, chociaż niekoniecznie zawsze zadowolonym czy usatysfakcjonowanym! Jednak zawsze na końcu tunelu znajduje się światełko, nawet w tak ponurych czasach finansowego kryzysu, gdy kapitalizm, w którym przyszło mi żyć wiele lat, lega w gruzach, wciąż widzę jakąś przyszłość. To jeden z powodów dla których usunąłem swoją twórczość z rynku, umożliwiając jej ściąganie przez moją stronę i sklep internetowy.
12) Planujesz kiedyś wydać nową płytę?
Po wypadku w 2004 roku wiele aspektów mojego życia uległo pogorszeniu. Wylądowałem na wózku, ciało do połowy sparaliżowane, poważne kłopoty z pamięcią z powodu silnego uderzenia w głowę. Zarówno moje życie jak i kreatywność mogły na tym ucierpieć. Próbowałem najlepiej jak potrafiłem wrócić do aktywności kiedy tylko stanąłem na nogi. Zagrałem koncerty w 2005 i 2006 roku, wraz z Patrice Warren wziąłem udział w Light Work. Dave Brock poprosił mnie o ponowne dołączenie do Hawkwind w 2007 roku. Była to jakaś pociecha dla mnie, w końcu moja osoba ma korzenie w brytyjskim rocku, zaś dzięki trudnym zadaniom jakie zostały mi postawione mogłem odzyskać sprawność jak i pamięć. W 2012 roku stuknie mi 60 lat, będzie też 43-lecie mojej twórczości artystycznej – mam nadzieję, że uda mi się stworzyć nowe kawałki, ale raczej nie będzie to nic na płytach, ponieważ przekonałem się do bezpośredniej sprzedaży poprzez moją stronę internetową. Znowu piszę, po wypadku, który spowodował sporą przerwę w moim życiu. Mam także nadzieję, że więcej czasu spędzę w przyszłym roku w moim domu we Francji, tworząc więcej.
Dziękuję za wywiad!
Damian Koczkodon